Za dawnych studenckich lat, ach, gdzież są niegdysiejsze śniegi, śpiewaliśmy na popijawach (poseł Józef Oleksy woli je nazywać „biesiadami”) piosenkę, z której zapamiętałem dzisiaj już tylko dwie zwrotki, acz było ich wiele więcej:
„I zabił poeta panienkę, zabił ją tępym nożem
A żeby było śmieszniej, to nabił ją na rożen. (…)
I zabił poeta panienkę, zabił ją w amarantach,
A że ukochał sztukę, to na tle obrazu Rembrandta”.
Były w tym jakieś echa „Ernestynki” Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „Na co człowiek się naraża, kiedy ojca ma masarza”, ale przede wszystkim przekora, czarny dowcip i śmiech z obowiązujących społecznie obrzydzeń i patosów. Jednocześnie purnonsens. Nic wspólnego z rzeczywistością. Surrealistyczny żart. Okazuje się jednak, iż omal dwa wieki przed nami ktoś postanowił wcielić je w życie. Młodziutki Heinrich Heine wiąże się z córką kata z Düsseldorfu.
„Katówka” była to podówczas osoba wyklęta. „Córką kata gardzili wszyscy, nawet żebracy i prostytutki”. Miała szanse związać się tylko z członkiem swojego katowskiego rodu. Stąd też nieprzenikalne dynastie niemieckich i francuskich katów.