Spowodowało to istną panikę w królującym nam establishmencie. Wezwano do zawarcia unii republikańskiej przeciw nuworyszom. Miało to dosyć specyficzny, choć możliwy do przewidzenia, skutek. Oto lewica wycofała swoje listy i wezwała do głosowania na umiarkowaną prawicę w trzech regionach, w których zwycięstwo FN było wysoce prawdopodobne. Oznacza to, że w radach tych regionów nie będzie miała żadnego przedstawiciela. A chodziło o nie byle jakie tereny, bo o Alzację, Lotaryngię z Szampanią, Prowansję z Lazurowym Wybrzeżem i tradycyjnie lewicową Północ z Pikardią. Prawica prezent z uciechą przyjęła, nie odwzajemniając się niczym. Problem w tym, że owa „umiarkowana” prawica wcale nie zawsze jest taka łagodna i niekiedy niewiele ją dzieli od pojednawczego skrzydła FN.
W tym miejscu z żalem przyznać muszę, że korespondenci naszych mediów z Paryża nie starają się wniknąć w tutejszą socjologię, etnologię czy choćby jarmarczny gwar. Wydaje się, iż kupują w kioskach gazety, oczywiście tylko tzw. szanujące się tytuły, i robią z nich politycznie poprawne skróty o „skrajnej prawicy”. Że zaś wszystko jest niezupełnie tak, cóż to kogokolwiek w Polsce może obchodzić?
Nie głosuję i nie będę głosować na Front Narodowy z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, jest on radykalnie antyeuropejski, a ja akurat w Unii pokładam wszelkie nadzieje. Po drugie, jest antyimigracyjny, co jest nie tylko sprzeczne z tradycją francuską, ale i w moim mniemaniu szkodliwe, zważywszy, jak wielki wkład wnieśli przybysze z zewnątrz do kultury francuskiej, od Korsykanina Bonapartego, Celliniego, Chopina, Marii Skłodowskiej-Curie czy Picassa począwszy.