Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Ich troje i ONA

Rozmowa z autorami kryminału "Orchidea"

Od lewej: Marcin Świetlicki, Gaja Grzegorzewska, Ireneusz Grin w trakcie rozmowy Od lewej: Marcin Świetlicki, Gaja Grzegorzewska, Ireneusz Grin w trakcie rozmowy Grzegorz Kozakiewicz
Świetlicki, Grzegorzewska i Grin opowiadają o wspólnym pisaniu książki.
materiały prasowe

Komedia obyczajowo-kryminalna bez puenty z udziałem Marcina Świetlickiego, Gai Grzegorzewskiej i Irka Grina. Spisał i w całość spiął Marcin Wilk

Najpierw było trzech bohaterów: mistrz, Julia Dobrowolska, Józef Maria Dyduch. Ten pierwszy zrobił furorę jako bohater powieści „Dwanaście”, „Trzynaście” i „Jedenaście” Marcina Świetlickiego. Dobrowolska z kolei jako postać na kartach kryminałów „Żniwiarz” oraz „Noc z czwartku na niedzielę” Gai Grzegorzewskiej. Był też Józef Maria Dyduch, znany z książek „Bezpański pies” oraz „Pan Szatan” Irka Grina. Ale skoro udało się pojedynczo, dlaczego nie spróbować we trójkę? Tak zrodził się pomysł napisania „Orchidei” - jednej książki trojga krakowskich autorów, która wydana nakładem EMG trafiła właśnie do księgarń. Premiera tomu zbiega się z rozpoczynającym się w piątek, 27 listopada, Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Jednym z punktów programu będzie spotkanie z udziałem autorów „Orchidei”.

Akcja powieści rozgrywa się w grudniu 2007 roku w Krakowie. Pod mostem Dębnickim odnaleziono powieszoną kobietę. Mówiono o niej Orchidea, a do płaszcza miała przypiętą karteczkę „Co ma wisieć, nie utonie”. Kim była? Skąd pochodziła? Dokąd zmierzała? I dlaczego jej się to przytrafiło? Te pytania nurtują trójkę bohaterów „Orchidei”. Rozpoczyna się śledztwo. Nieco absurdalne, podlane szczegółami życia obyczajowego współczesnych Krakowian i nie tylko (z imienia i nazwiska wskazanych, dodajmy). Słowem: istny komediodramat.

W rolach głównych:

Marcin Świetlicki ()
Ireneusz Grin (IG)
Gaja Grzegorzewska (GG)
Marcin Wilk (MW)

Miejsce akcji:
Popularna knajpa w Krakowie niedaleko Małego Rynku. Stolik blisko okna.

Rekwizyty:
Kieliszek ze Stockiem, kufel z piwem, szklanka ze słomką i z sokiem, karteczki z pytaniami, papierochy.

***

AKT I

MW: Jak wyglądało to Wasze wspólne pisanie?

: Siedzieliśmy w trójkę.

IG: W „Mleczarni”.

GG: Na Kazimierzu.

: Irek w środku, Gaja po lewej, ja po prawej. Najpierw rozmawialiśmy, później zaczynaliśmy pisać. Pierwsze zdanie wynikało najczęściej z tej rozmowy.

GG: Albo ktoś przychodził z jakimś pomysłem.

IG: Albo ktoś przechodził i coś powiedział.

: A potem jak było już 5 tysięcy znaków to przerywaliśmy abstynencję i szliśmy pić.

IG: Gdyż my w pracy nie pijemy.

MW: Jasne!

IG: Słowo!

GG: Słowo!

: No, słowo!

IG: Ale nikt nam nie wierzy.

: Nikt!

(po chwili): No dobra. Jest jeden odcinek, którego nie pamiętam.

MW: Najpierw było pisanie dla portalu internetowego, czy tak?

IG: Przyszli do nas z dobrze płatnym zleceniem i przyjęliśmy po prostu. Ale potem...

GG: …oni chcieli, żeby było więcej przemocy, żadnych brzydkich wyrazów.

: Tak właśnie. Bez seksu, ale dużo przemocy!

IG: A myśmy dobrze wiedzieli, że to musi wybrzmieć dobrze. Dla nas to było pisarskie wyzwanie: zrobić coś innego niż robimy osobno.

MW: Z przemocą i bez brzydkich wyrazów.

: Tak. Dlatego rozcinanie gardła by przeszło, ale gdybyśmy napisali „jucha sikała jak ****” to już by nie przeszło.

IG: Bo jucha może sikać. Ale nie jak ****.

GG: Może na przykład sikać jak diabli.

MW: Lekka cenzura po prostu.

GG: Wynikało to zapewne z ogólnej dostępności w Internecie do tekstu.

(gwałtownie): Dobra, dobra. Ale jak internauta to czyta i napisze „******* to powieść!” to można?

IG (entuzjastycznie): O! O właśnie!

GG (rzeczowo): Nie, nie można! Moderator to wyrzuci!

: Po jakimś czasie dopiero!!

GG: Od razu!!!

IG (uspokajająco): No dobrze, dobrze. Ale ja pamiętam wiele takich sytuacji, w których robiono nas na szmaty językiem, którego nie mogliśmy użyć w powieści.

MW: Jeśli o „Orchidei” mówimy, to zawsze tak było?

: W drugiej części, gdy rozeszły się nasze drogi z portalem, nie czuliśmy kompletnie żadnych ograniczeń. Ja w żadnej swojej książce i żadnym zbiorze wierszy nie poczułem się tak swobodnie.

GG: Bo tu odpowiedzialność była wspólna.

: A w dodatku, gdy pisaliśmy, nie wiedziałem, czy z tego będzie książka.

GG: Ja wiedziałam!

MW: Pisaliście regularnie co tydzień?

: Tak.

MW: Ile czasu na to poświęcając?

: Trzy, cztery godziny.

IG: Jeden odcinek miał liczyć około 5 tys. znaków. Stwierdziliśmy poza tym, że Gaja nie ma wyjścia, musi się zgodzić na nasze warunki, chociaż jesteśmy za równouprawnieniem…

: …które tu polega na tym, że jest dwóch plus jedna. (śmiech)

MW: „Warunki”?

IG: No bo Gaja na początku czytała te odcinki, które napisaliśmy i odsyłała nam je z poprawkami.

: Ale pewnego dnia Gaja powiedziała: **** z poprawkami.

IG: Choć my wcześniej na te poprawki się godziliśmy. A potem stwierdziliśmy: a weźcie się od nas wszyscy...

: Przypomniało mi się właśnie, że jak Grin odbierał telefon, to myśmy z Gają jakieś świństwa dopisywali.

MW: Nieładnie! A tak w ogóle: zmieniło się coś między Wami od momentu rozpoczęcia pracy?

: Nie mieliśmy ze sobą seksu. Ani ja z nim, ani on z nią.

IG: To znaczy nie zwierzaliśmy się z tego.

: Co to znaczy? Miałeś seks?

[chwila milczenia]

: To ja idę do baru! Co chcecie?

AKT II

MW: Po przeczytaniu „Orchidei” odnoszę wrażenie, że daliście Waszym bohaterom, mistrzowi, Julii Dobrowolskiej i Józefowi Marii Dyduchowi, wolną rękę.

: Na rzecz tej książki w pewien sposób ich wyjaskrawiliśmy. Robiliśmy sobie jaja z każdego z bohaterów. To nie są do końca te same postaci – one się zachowują troszeczkę inaczej niż zazwyczaj. Jakby zarzucili sobie grzyba.

MW: Trochę zaszaleliście.

: Jeszcze nam się to nie zdarzyło, ale kto wie, jak będzie – może ktoś kiedyś przyjdzie i powie: „To nie jest ta Dobrowolska, do której się przyzwyczaiłem!”. Ja się boję, że ktoś, kto zaakceptował mistrza, tak mi na przykład powie.

IG: Myśmy cię, Marcin, i tak oszczędzili...

: Mój bohater co prawda się nie zakochał w ich bohaterach, ale jest nimi odurzony – ich młodością i świeżością. Dla niego to inny świat. Pomiędzy nimi zaś rodzi się coś w rodzaju pożądania, miłości. To jest moment, w którym ich ciała wytwarzają enzymy i feromony.

IG: Bo nasi bohaterowie się dobrze ubierają w przeciwieństwie do twojego!

MW: A mnie się i tak wydaje, że mistrz dokonał ogromnej metamorfozy pod wpływem Julii i Józefa Marii.

: Ewidentnie coś się z nim dzieje.

GG: Trochę bardziej do ludzi wychodzi.

: Chociaż w powieści „Jedenaście”, która dzieje się kilka miesięcy później, nie ma nawiązań do „Orchidei”. Trochę ubolewam nad tym.

: Ale napiszemy o tym opowiadanie. Już napisaliśmy jedno – dziejące się w Sylwestra. I napiszemy jeszcze jedno, które się będzie rozgrywać w lutym 2008 roku, czyli kilka tygodni później niż „Orchidea”. Mamy zresztą plan, żeby napisać zbiór opowiadań o naszych bohaterach.

[Wchodzi Andrzej Marzec, dr historii, będzie odtąd spokojnie, acz w skupieniu przysłuchiwać się rozmowie]

: To jest pan, który był konsultantem w naszej powieści. Historyk średniowiecza.

MW: Dzień dobry… A tak swoją drogą, Julia z tą jej skrupulatnością to czasem się chyba niecierpliwi postępowaniem mistrza i Józefa Marii?

GG: Trochę ją irytują ich cechy: rozlazłość mistrza i pruderyjność Dyducha. W pewnym momencie ma rzeczywiście dosyć. Wychodzi i wpada w poważne tarapaty.

IG: Ale to my cię ratujemy!

GG (protestując): Sama się uratowałam.

: W zbiorze opowiadań umieścimy opowiadanie, które będzie dalszym ciągiem miłosnych przygód Julii i Dyducha. Niech oni się w finale rozstaną wreszcie.

GG: Ale oni nie mają się z czego rozstawać!

: Trzeba ten wątek miłosny jakoś zakończyć. Albo rozpocząć.

IG (grożąc palcem niczym były zakonnik): Błądzisz, powiadam ci, błądzisz...

MW: Czyli, jak mniemam, były jakieś granice, za które nie przeprowadziliście bohaterów?

IG: Są zasady!

: Trzeba stać na ziemi!

GG: Tak!

IG: Bohaterowie nasi żyją w pewnej świadomości czytelniczej. Są znani z poprzednich książek. Możemy się więc do nich dystansować, wyjaskrawiać pewne cechy, o których mówiliśmy. Ale nie możemy robić czytelnikom wolty, której nie pojmą.

MW: Że na przykład mistrz założy Pradę?

GG: Albo posprząta w mieszkaniu.

IG: Albo puknie Józefa Marię.

(w ostrym proteście): Nie, nie, nie! mistrz nie uprawia seksu. Choć kiedyś uprawiał. I pamięta.

GG: Jeśli chodzi o naszych bohaterów, to tylko Julia ma seks. Z jakimś przypadkowym bubkiem. Jeden udokumentowany w książce seks!

IG: Powstrzymywaliśmy się wzajemnie. Padało często „mistrz by tak nie zrobił”. Albo „Józef Maria by tak nie zrobił”. Granice postawiliśmy tylko wobec naszych bohaterów.

: Nie tylko. Ale ja teraz mam pytanie: Czy jest jakaś wyjątkowo niesympatyczna postać w tej książce?

MW: Nie ma.

: Nawet ci różni mordercy, różni zwyrodnialcy mają w sobie coś takiego…

GG: Nawet ci zwyrodnialcy w maskach…

: No właśnie. Każdy jakiejś drużynie kibicuje, matkę ma. I tak dalej.

GG: To jest bardzo poczciwa książka.

: Są takie powieści kryminalne, gdzie przychodzi potwór, morduje wszystkich i jest zepsuty do granic możliwości. Tu nie ma tego.

MW: Tak?

: Tak. Na przykład pan Gienek, Lwowiak, miał być uśmiercony. Ale myśmy za bardzo go polubili i oswobodzili. Przeżył.

MW: Bardzo szlachetne. Widzę, że i tak się można bawić.

: Tak! Ja dostrzegam teraz w ogóle, że ta książka ma swojego ojca, którym jest Boris Vian [francuski pisarz pierwszej połowy XX wieku, surrealista, chętnie posługujący się grami słownymi, czarnym humorem i absurdem. Kryminały pisał pod pseudonimem Vernon Sullivan – przyp. red.]. On miał szacunek dla czytelnika i dla gatunku. A mimo wszystko nieźle się bawił.

IG: Nie jesteśmy potworami, które potrafią sobie robić jaja ze wszystkiego.

: Chyba jesteśmy.

GG: Pewnie tak.

IG: Ale są granice – zwłaszcza w przypadku tej książki. Z bardzo prostego powodu: ta książka jest bardzo dobrze skonstruowana. Więc nie potrzebujemy żadnego skandalu, proszę pana.

MW: Z drugiej strony indeks z nazwiskami osób z tej książki byłby bardzo długi. I sam nie wiem, czy zaszczytem byłoby się tam znaleźć!

: Grin musiał rozdać bardzo dużo egzemplarzy. Wszystkim, którzy nam pomagali i którzy tam występują. Największe rozdawnictwo w historii!

MW: Pięknie. Ale ja pytam, czy procesy będą?

: Żadnego!

MW: Hm. Porozmawiajmy zatem konkretnie. Poeta i pisarz poznański Edward Pasewicz. Użyliście komisarza Marcina Zielonego, bohatera jego powieści „Śmierć w darkroomie”, a potem napisaliście w podziękowaniach Pasewiczowi tak: „Dziękujemy Ci za ten odcinek, za ziemię, po której stąpasz i za Twoje lśniące futerko, nawet jeśli nie lśi ono dla nas, a odcinek nie ma sensu”.

: A skąd!

GG: Nie!

IG (po chwili milczenia): Odgryzł się nam w ten sposób, że zrobił odpowiednie biograficzne notki podczas naszego spotkania promocyjnego.

: Ty miałeś najśmieszniejszą.

IG: No bo jak ktoś pisze, że „Grin jest obrońcą fok”, to...

: Napisał ci też, że jesteś autorem „Szczęśliwej drogi, Manat!”. I według Edwarda bohater mojej powieści zwany jest ministrantem, a poza tym mam zespół Ciemniaki.

IG: To jest właśnie ta czułość.

MW: „Czułość”? A wizualizacja walki w kisielu dwóch profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego - Mariana Stali z Martą Wyką?

: Tego się akurat boję.

IG: Wiecie, a ja zapomniałem o tym! Daliśmy to w końcu?

: Było, było! Daliśmy to!

IG: No dobra. Poza tym odpowiedzmy jednak, że to jest wszystko niebywale proste. Jeśli komuś w tej książce naprawdę się oberwało, to ani pan, ani czytelnicy, ani nikt o tym nie wie.

: Poza nim. On wie.

IG: Natomiast cała reszta jest traktowana z wielką czułością.

MW: Czułością złośliwą.

(zachwycony): O! „Czułość złośliwa”. Dobry tytuł! A wy wiecie w ogóle, kto wymyślił tytuł „Orchidea”?

GG: Siedzieliśmy w „Alchemii”, ja wstałam na chwilę i wyszłam…

: …przyszedł saksofonista z zespołu Kryzys, Tomasz Świtalski i powiedział: „Czy mogę przysiąść na tym zydelku, na którym siedziała przed chwilą ta Orchidea?”

IG: Myśmy wtedy spojrzeli z Marcinem na siebie, powiedzieliśmy Świtalskiemu, żeby siadał. Świtalski siadł, tytuł mieliśmy.

MW: Coś posmutniałaś, Gaju.

GG: Bo tytuł mieliśmy, ale ja nie miałam gdzie siedzieć.

MW: Wracając jeszcze do czułej złośliwości. Paweł Dunin-Wąsowicz chyba się także załapuje w tej kategorii? Po odcinku, w którym on występuje napisaliście: „Przyjechał, beknął, pojechał i powiedział: mogło być gorzej, jakbyśmy, *****, nie wiedzieli”.

IG: Wywaliliśmy mu pół odcinka i pół podziękowań, gdyż był w takim stanie, że nie było ludzkiej siły, żeby wyciągnąć z tego jakikolwiek sens. Pan koniecznie napisze o tym, proszę pana.

MW: Notuję skrupulatnie.

[IG, GG i MŚ wychodzą po alkohol i do toalety]

AKT III

[Przychodzi GG]

MW: Gaja, tak mi się wydaję, że Grin ze Świetlickim się kłócą, ścierają, ale ostatecznie to Ty miałaś głos rozstrzygający. Dobrze myślę?

GG (z gracją i pełnym luzem oraz poczuciem kontroli mieszając soczek): Nieee. Gdy były jakieś kwestie sporne, to rozwiązywaliśmy je wspólnie. Często za pomocą głosowania.

[Wracają IG i MŚ. Z alkoholem.]

IG: Tak! Myśmy jamowali. Ktoś zaczynał, ktoś kończył. Ja to zdanie wpisywałem do komputera.

MW: Zwykła robota?

IG: Ano właśnie. Bo wam się wszystkim wydaje, że to była tylko kwestia zabawy. A to jest pieprzone ponad jakieś 200 stron przez ponad 2 lata napisane przez trzech, w pełni świadomych prozaików.

MW: Zabrzmiało poważnie jak z podręcznika do historii literatury.

IG: Oczywiście „Orchidea” powstawała w sposób swobodny. To znaczy myśmy sobie na wiele pozwalali, choć tekst później podlegał poważnym obróbkom.

MW: Czego ślady w postaci bezpośrednich zwrotów do redaktora Waszej książki Tomasza Kunza pozostały. Raz po raz pojawiają się wtręty w nawiasach, że dziękujecie mu na przykład za wyrzucenie powtarzającego się dowcipu. Tak na marginesie: dużo musiał ingerować?

: Nie. Poprawiał błędy ewidentne.

IG: Kiedy to dostał, to po przeczytaniu rzucił maszynopisem i powiedział: „Ostrzegaliście mnie, że będzie źle. Tymczasem ja stylistycznie nie mam zastrzeżeń. To się czyta”. Do dziś uważam to za największy komplement wobec „Orchidei”.

MW: Co jest naprawdę dużym wyróżnieniem, bo przecież macie swoje języki.

IG: Ludzie nam uwierzyli. My w każdej scenie i zdaniu byliśmy uczciwi. Nawet jeśli mówiliśmy o pewnych ograniczeniach, to one wynikały z naszej wrażliwości.

GG: A przy tym niczego nie udawaliśmy. Choć w Internecie na tym wielkim portalu wiele żartów by nie przeszło.

IG: O tak. Wielokrotnie pozwalaliśmy sobie bowiem na żenadę.

(zachwycony): Na żenadę!

MW: No już dajcie spokój.

IG: Ale co?! Żenada była świadoma. Siedzieliśmy i wiedzieliśmy, że da się coś zrobić, ale tego żeśmy nie robili.

: Na przykład wtedy, gdy Gaja-autorka, bije geja torebką. To bardzo smutna historia.

IG: Ale nikt nam nie wierzy, że jest to smutne.

: A to był w ogóle gej?

GG: No właśnie do końca nie wiem...

***

UWAGA! Jeżeli są Państwo ciekawi, jakie wyrazy zostały "wygwiazdkowane", a jakie zamienione na te politycznie poprawne - zapraszamy do lektury twardej wersji wywiadu ze Świetlickim, Grzegorzewską i Grinem o książce "Orchidea"»

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną