Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Niech każdy idzie dokąd chce*

Festiwal w Rotterdamie - relacja

Materiały promocyjne
Zakończony w niedzielę 39 festiwal w Rotterdamie przypomniał, że siła kina polega na jego różnorodności. I że zamiast szukać na siłę nowych trendów, lepiej oglądać nowe filmy.
Materiały promocyjne
Materiały promocyjne
Materiały promocyjne
Materiały promocyjne

Festiwal w Rotterdamie, ważny, choć mniej prestiżowy niż ten w Berlinie, Cannes czy Wenecji, jest nastawiony na odkrywanie i promowanie świeżych talentów. Do konkursu zakwalifikowani zostają wyłącznie debiutanci oraz filmy drugie po debiucie. Nie ma tutaj czerwonego dywanu ani paparazzi, a najbardziej komercyjna produkcja to adaptacja książki Roalda Dahla w reżyserii Wesa Andersona, „Fantastyczny pan Lis”. Ta pełnometrażowa animacja, której tematem jest wojna między farmerami a rudym szkodnikiem pojawi się w polskich kinach 16 kwietnia. Hitów w Rotterdamie brak, można za to szukać nowych zjawisk, zobaczyć co kręci młodych filmowców i w jakim kierunku zmierza kino artystyczne.

W tym roku rewolucji nie było, a wyjątkowo mocny konkurs, jak podkreśla w rozmowie z Polityka.pl selekcjonerka Ludmila Cvikowa pokazał przede wszystkim rosnące zainteresowanie sprawami społecznymi oraz różnorodność doboru tematów i języka filmowego, jakim posługują się dziś reżyserzy. Doskonałym mottem mógłby być tytuł wyróżnionego nagrodą dziennikarzy surinamskiego filmu „Let each one go where he may” - „Niech każdy idzie, dokąd chce”*. Trudno się zresztą spodziewać czegoś innego: kino jest przecież odbiciem coraz bardziej skomplikowanego i złożonego świata, w którym trudno znaleźć jeden obowiązujący trend lub nurt. Oczywiście, najłatwiej byłoby podzielić filmy na kategorie, ale byłby to błędny ruch. Festiwale takie jak ten w Rotterdamie przypominają, że siła kina tkwi dziś w jego różnorodności.

W holenderskim konkursie znalazły się produkcje, mimo pewnych formalnych lub tematycznych zbieżności, odrębne. Jak „C'est deja l'ete” Martijna Marii Smitsa z Holandii, który uważnie i wnikliwie obserwuje rodzinę z marginesu społecznego, utrzymującą się z zasiłku. Podobną dokumentalną wrażliwością wykazała się Francuzka Sophie Letourneur, autorka „La vie au Ranche”. Przy czym ona akurat skupia swoją uwagę nie na biednych, lecz na bogatych i do tego bardzo znudzonych paryskich studentkach – rejestruje ich jałowe rozmowy i wspólne wypady na miasto. Jeszcze inaczej podgląda życie Ben Russell, reżyser „Let each one go where he may” – w środku surinamskiej dżungli, wiosek i miasteczka podąża za anonimowymi bohaterami, podróżującymi w bliżej nieokreślonym celu i kierunku. Na zupełnie innym biegunie, zarówno jeśli chodzi o stylistykę jak i tematykę znajduje się estońska produkcja „Tempation of St. Tony” Veiko Õunpuu. Surrealistyczny, biało-czarny film z pretekstową fabułą będący zarazem popisem wyobraźni jego twórcy, jak i wyrazem jego miłości do kina – przywoływane są tu zarówno dzieła Luisa BuĖuela, Federico Felliniego, jak i Davida Lyncha oraz... Andrzeja Żuławskiego.

Trzy równorzędne, najważniejsze nagrody w Rotterdamie przypadły filmom krajów, z naszej perspektywy, egzotycznych. Wyróżniony został Paz Fabergi z Kostaryki za „Agua fria de mar”, subtelnie poprowadzona historia spotkania młodej kobiety z małą dziewczynką i jego nieoczekiwanych konsekwencji. Jury doceniło „Alamar” Pedro Gonzaleza-Rubio z Meksyku, zdecydowanie najpogodniejszy film konkursowy. Jest to paradokument o wyprawie ojca i jego małego synka na ryby, a przy okazji urocza wizja raju na ziemi, gdzie ludzie i zwierzęta żyją w absolutnej harmonii. Inny ciężar gatunkowy ma „Mundane history” Tajki Anochy Suwichakornpong – zrywająca z tradycyjną, chronologiczną narracją opowieść o sparaliżowanym chłopcu, a także przenikliwy portret współczesnego tajskiego społeczeństwa. Nazwiska tych dwóch reżyserek i jednego reżysera zapewne nic państwu nie mówią, festiwal wydaje się więc zupełnie niszowy. Ale filmy na nim pokazywane często docierają do Polski - na Erę Nowe Horyzonty, Warszawski Festiwal Filmowy czy na Festiwal Filmy Świata „Ale kino!”. Do Rotterdamu przyjeżdżają zresztą co roku polscy selekcjonerzy w poszukiwaniu nowych talentów.

Co wyjątkowo cieszy, także holenderscy fachowcy interesują się naszym kinem i zapraszają polskich twórców do udziału festiwalu. „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha znalazł się w pierwszej trzydziestce w rankingu publiczności i został zaliczony do najciekawszych 22 filmów pokazywanych w Rotterdamie. Z kolei niedocenione w kraju „Zero” Pawła Borowskiego prawie weszło do głównego konkursu. Przy czym w tym wypadku słowa „prawie” nie należy traktować jako porażki, lecz uznać za krok w dobrym kierunku.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną