Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Premiera „Traviaty” Giuseppe Verdiego w Operze Narodowej

Rozmowa z Mariuszem Trelińskim

Na zdjęciu Mariusz Treliński Na zdjęciu Mariusz Treliński Teatr Wielki / Opera Narodowa / materiały prasowe
Serwisy plotkarskie podały, że w "Traviacie", najnowszej operowej realizacji Mariusza Trelińskiego, wystąpi Ewa Szabatin, Rafał Maserak i inni celebryci. O co chodzi? Pytamy o to samego reżysera.
'Traviata' w reż. Mariusza Trelińskiego - plakatMateriały promocyjne "Traviata" w reż. Mariusza Trelińskiego - plakat

Dorota Szwarcman: Jak to się stało, że w końcu reżyseruje pan „Traviatę”? Pamiętam, że rok temu zapowiadał pan wystawienie opery Benjamina Brittena „Peter Grimes” z Valerym Gergievem.

Mariusz Treliński: Planuję realizację różnych tytułów, m.in. „Lulu” Albana Berga, a z Gergievem – „Lady Macbeth mceńskiego powiatu” Dymitra Szostakowicza. Gergiev dyrygował tu już parokrotnie, ale bardzo chcę, żeby zrobił coś z naszą orkiestrą od podstaw. Oczywiście w jego wypadku owo „od podstaw” może oznaczać zaledwie tydzień, przecież on ma tyle zajęć na całym świecie, a we własnym teatrze przygotowuje premierę w dwa-trzy dni.

Wracając do „Traviaty”, jej wystawienie było potrzebne, by stworzyć równowagę, ponieważ gramy i planujemy dużo nowoczesnych rzeczy, co jest moim priorytetem, jednak trzeba też zestawiać współczesność z repertuarem tradycyjnym.

Ale poprzednia realizacja „Traviaty”, autorstwa Marka Weissa-Grzesińskiego, była w ostatnich latach grywana. To co prawda stary spektakl, z 1987 r., jednak wielu innych ważnych dzieł klasyki operowej dawno tu nie było.

„Traviata” rzeczywiście była, ale już od paru lat chcieliśmy ten spektakl zdjąć, bo strasznie się zestarzał. Problem polega na tym, że ta opera powinna być w repertuarze. Kiedy więc dowiedziałem się, że w danym czasie możemy pracować z Olą Kurzak i Andrzejem Dobberem, nie mieliśmy wątpliwości, że to będzie najlepszy tytuł.

A przy tym pierwsze zmierzenie się Aleksandry Kurzak z rolą Violetty.

Ważny też był wybór dyrygenta. Moją najukochańszą interpretacją „Traviaty” jest słynne nagranie Carlosa Kleibera z 1987 r. To ono było dla mnie drogowskazem; o wiele mniej mi odpowiada spokojniejsze podejście do tej opery, jakie ma np. Lorin Maazel. Przedziwne uniesienie Kleibera spowodowało, że zobaczyłem w „Traviacie” coś niezwykłego. Jest w niej szaleństwo kryjące się pod podszewką. Zdecydowałem się więc na realizację w duchu znanego filmu Boba Fosse’a „All That Jazz”. Na początku króluje postawa the show must go on, akcja, energia, kolor. Pierwszy akt rozgrywa się w kabarecie, bo Violetta w moim spektaklu jest artystką kabaretową. Cały czas musi grać, nosić maskę, pod którą skrywa wstydliwość i świadomość rychłej śmierci. Powiedziała sobie jednak: po pierwsze, nie wolno mi kochać, bo to przyniesie mi zgubę, a po drugie, nie mogę nikomu pokazać swojej słabości.

Wszystko dzieje się więc w gorączce, która będzie wyczuwalna w spektaklu?

Mamy nadzieję. Zastosowaliśmy z Borisem Kudličką ciekawy trik: chcąc oddać tę energię, pęd, zbudowaliśmy dekorację, która ma szerokość 46 m, a okno sceny Teatru Wielkiego ma 16 m. Wciąż więc będziemy widzieć tylko wycinek: główną scenę kabaretową, zaplecze, garderobę, różne pomieszczenia – a wszystko będzie się wciąż przemieszczać wraz z postaciami. Można sobie wyobrazić, jak pracochłonne były próby! Czuję się, jakbym tworzył kilka równoległych spektakli. I w pewnym sensie tak jest, dlatego, że zawsze widzimy minimum dwa obrazy jednocześnie. Kiedy kończy się jedna scena, a wchodzi druga, to żeby wszystko przebiegało w miarę sprawnie i zgadzało się z muzyką, zmiana, czyli przejazd, trwa ok. 40 sekund, a jednocześnie przez cały czas coś się dzieje.

A czy to przemieszczanie dekoracji nie powoduje hałasu?

Zmieniliśmy technologię. To nas niemało kosztowało, ale chcemy mieć nowoczesną scenę. Wózki były stare, niemal się rozpadały, i w ogóle nie były używane. Dzięki dzisiejszym technologiom można trochę wytłumić dźwięk. Oczywiście ruch jest zawsze minimalnie słyszalny, więc staramy się to robić w głośniejszych miejscach. Wracając do dyrygenta: Hiszpana Miguela Gomeza-Martineza widziałem, jak tu dyrygował koncertowym wykonaniem „Manon Lescaut” Pucciniego na zeszłorocznym Festiwalu Beethovenowskim, i odniosłem wrażenie, że jest dyrygentem niesłychanie energetycznym. Wyobraziłem sobie więc, że będzie w stanie poprowadzić tę „Traviatę” – mówiąc językiem współczesnym – na haju. Zwłaszcza że ta opera jest po prostu ciągiem przebojów.

Pewnie także dlatego jest tak popularna.

Naszym marzeniem więc było zbudowanie spektaklu o wysokiej temperaturze emocjonalnej, w którym jednak w środku następuje całkowite przewartościowanie. Drugi akt to idylla, absolutne wyciszenie, a trzeci jest totalnie ascetyczny, rozgrywa się na pustej scenie, co oznacza śmierć. Od początku zadawałem sobie pytanie, co zrobić z opowieścią o nawróconej prostytutce teraz, w 2010 r., kiedy po „Traviacie” powstało już milion utworów, a motyw ten jest jednym z najbardziej ogranych i kiczowatych szlagierów, które znamy z tysiąca innych oper, a także z kina hollywoodzkiego.

Ale to nie jest opowieść tylko o prostytutce, lecz przede wszystkim o przemianie przez miłość.

Właśnie. Tytuł „Traviata” – „zbłąkana” – też o tym mówi. Chcieliśmy opowiedzieć o człowieku, który nagle doznaje szoku i iluminacji. Jak pani słusznie powiedziała, to właśnie miłość jest tu kluczem, czymś w rodzaju chrztu. Pozwala bohaterce po raz pierwszy zobaczyć cały bezsens tego, co robiła do tej pory. Kobieta, która wcześniej mówiła: „Serce? Nie wiem, co to jest”, spotyka chłopca z prowincji, z bardzo dobrej, mieszczańskiej, tradycyjnej rodziny. To człowiek z innego świata, który wierzy w ideały, a swoją pasją i żarem całkowicie rozbija pancerz cynizmu, za którym Violetta ukrywała się przez lata, starając się być wiecznie uśmiechniętą, rozchwytywaną przez wszystkich, kochaną. Teraz dokonuje się w niej przemiana, ale szybko przychodzi też świadomość – co jest szalenie dramatyczne – że ta miłość też nie wystarczy.

Autorzy opery ujmują to bardzo cynicznie i okrutnie: następuje zamiana ról. Alfredo w drugim akcie śpiewa, że to jest hańba, stał się utrzymankiem, bo ona płaci za niego, więc teraz to on jest prostytutką. Kiedy wybiega, Violetta już wie, że ich miłość się nie powiodła. A potem w jakimś sensie śmierć staje się dla niej wybawieniem. Umierając może dotknąć Alfreda, mówić mu o wiecznej miłości i pozwolić mu na zatrzymanie idealnego jej obrazu. Wie, że w życiu wszystko by się inaczej potoczyło, wygrałby raczej okrutny Germont.

Jeszcze jedno pytanie. Pierwsze informacje o premierze pojawiły się na serwisach plotkarskich: nagle podano, że wystąpi Ewa Szabatin, Rafał Maserak i inne postacie związani z życiem telewizyjno-celebryckim. To się stało nagle ważniejsze od obecności Aleksandry Kurzak i Andrzeja Dobbera, bywalców najważniejszych scen operowych świata z nowojorską Metropolitan na czele. Czy to był celowy zabieg w celu zainteresowania szerszej publiczności?

Ależ skąd. Ja w ogóle nie czytam pudelka ani prasy brukowej. Po prostu zrobiliśmy casting na tancerzy i oni rzeczywiście okazali się najlepsi. Dopiero potem ze zdumieniem dowiedziałem się, że to są właśnie osoby znane z telewizji. Swoją drogą, z kulturą operową i w ogóle kulturą muzyczną w tym kraju jest naprawdę wielki dramat. Młode tańczące osoby, choćby nawet bardzo utalentowane, ale znane tylko na gruncie naszej telewizji, stają się ważniejsze niż światowe gwiazdy. Niedawno doświadczyliśmy w naszym teatrze bardzo smutnej sytuacji: Gergiev dyrygował „Onieginem” i chyba po raz pierwszy na świecie zdarzyło się, że przyjechał i bilety nie były wyprzedane natychmiast.

Z drugiej strony w momencie, kiedy dowiedziałem się, kto wygrał casting, jednak się ucieszyłem. Dlatego, że ten spektakl jest w gruncie rzeczy opowieścią o celebrytach, a raczej o celebrytce, osobie wciąż na fali, wiecznie na okładce. Przypomnijmy, że prototyp Violetty, Dama Kameliowa, rzuciła sobie do stóp cały Paryż. Wydaje mi się więc, że to, co stało się w jakimś sensie niechcący, posłuży tej produkcji. Zresztą ci tancerze występują tylko w pierwszym akcie, kabaretowym, a ich późniejsza nieobecność bardzo wyraźnie określa cezurę, podział spektaklu.

Zobaczymy, jak to wszystko się uda, i życzymy powodzenia.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną