Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Desakralizacja Kapuścińskiego

Kapuściński Ryszard

Ryszard Kapuściński w domowych pieleszach Ryszard Kapuściński w domowych pieleszach Janusz Sobolewski / Forum
Trzy lata po śmierci reportera, za życia otoczonego kultem, wespół w zespół zdejmują go z cokołu: ulubiony uczeń, wdowa i część środowiska zmęczona wielkością zmarłego.
Kontrowersyjna książka czy kontrowersyjny Kapuściński?Wyd. Świat Książki/materiały prasowe Kontrowersyjna książka czy kontrowersyjny Kapuściński?
Artur Domosławski, autor biografii: 'Starałem się ustalić jak najwięcej z tego, o czym Kapuściński milczał.'Leszek Zych/Polityka Artur Domosławski, autor biografii: "Starałem się ustalić jak najwięcej z tego, o czym Kapuściński milczał."
'Kapuściński był reporterem i pisarzem uczciwym i obdarzonym genialnym talentem. Ale wyobraźmy sobie dziennikarza mniej utalentowanego i mniej uczciwego, który uważa, że wolno mu swobodnie przekraczać granice rzeczywistości i fikcji.'Krzysztof Wójcik/Forum "Kapuściński był reporterem i pisarzem uczciwym i obdarzonym genialnym talentem. Ale wyobraźmy sobie dziennikarza mniej utalentowanego i mniej uczciwego, który uważa, że wolno mu swobodnie przekraczać granice rzeczywistości i fikcji."

Myślę o tej części środowiska, która z lubością posiłkuje się lustratorskimi instrumentami. Jak to się skończy, nie wiadomo. Nie można wykluczyć, że nagły przypływ zainteresowania zmarłym zaowocuje nowymi wydaniami dzieł zebranych. Bo cokolwiek by powiedzieć o tej wielowymiarowej awanturze, twórczość Kapuścińskiego wytrzyma próbę czasu i będą po nią zapewne chętnie sięgać także jutro nowi czytelnicy.

CZYTAJ TAKŻE:
Nowa twarz Pana Ryszarda
: czy teraz Kapuścińskiego trzeba czytać inaczej?
Awantura wokół książki o Kapuścińskim: jak to się wszystko zaczęło i do czego doprowadziło.

Można się spierać i zastanawiać, czy Artur Domosławski, autor biografii zmarłego, nie pospieszył się nadmiernie z jej napisaniem i wydaniem i czy żona nie popełniła błędu, wytaczając przeciwko napisanej już książce najcięższe armaty.

WIĘCEJ:
Rozmowa z Arturem Domosławskim, czyli Daniel Passent pyta.

Jakkolwiekby patrzeć, mleko się wylało i klamka zapadła. Teraz już sami czytelnicy i fani pisarza, o ile zechcą, zmierzą się z bezprecedensową książką biograficzną o tak lubianym twórcy.

Problem Kapuścińskiego polega na tym, że urodził się w niewłaściwym kraju i czasie. A przyszedł on na świat siedem lat przed II wojną w dziś białoruskim, a wtedy polskim Pińsku. Pińsk jest niepisaną stolicą Polesia i jego bagien – chyba największych w Europie. Jest miastem, które przed wojną mogło uchodzić za symbol polskiej biedy i polskiego zacofania. Ten fakt musiał na Ryszarda Kapuścińskiego wpłynąć w sposób zasadniczy, bowiem po 1945 r., gdy znalazł się w zburzonej Warszawie, stał się, jak tysiące jemu podobnych, fanem Polski Ludowej i powojennej rzeczywistości. Wyżywał się w działalności w szeregach ZMP, wstąpił do PZPR i wierzył w humanistyczne przesłanie socjalizmu.

Pupil władzy, ale nie propagandzista

W tym okresie podobało mu się prawie wszystko, co robiła partia i ludowy rząd. Ponieważ od dziecka był bardzo zdolny, więc jako kilkunastolatek – jeszcze uczeń – zaczął pisać do „Sztandaru Młodych”, organu ZMP. Tam hołubiono go tak, że w 1956 r. wysłano jako korespondenta do Indii bez znajomości angielskiego. Gdyby Kapuściński nie był sobą, to znaczy człowiekiem mającym misję posłannictwa i chęć zmieniania świata, to w tych Indiach pewnie by utonął, a przynajmniej skompromitował się jako korespondent, a on tymczasem nauczył się angielskiego i złapał bakcyla zagranicznego korespondencyjnego dziennikarstwa. A ponieważ miał talent i poważnie traktował wszystko, co robił, stał się bardzo szybko gwiazdą reportażu. Gwiazdą samoistną.

Wbrew temu, co z okazji książki Domosławskiego już napisano o Ryszardzie, nigdy nie był on założycielem polskiej szkoły reportażu. Ta szkoła, zrodzona dzięki odwilży połowy lat pięćdziesiątych, stała się faktem, ale bez udziału Kapuścińskiego. On nigdy nie pretendował do roli jej założyciela. Od początku pisał po swojemu, na granicy dziennikarstwa i literatury, i gdy wysyłano go w teren, to zawsze bardziej pociągały go klimaty wokół zjawisk, które opisywał, od zwykłego opisu faktów.

Poznałem Ryszarda w lipcu 1960 r., będąc na praktyce wakacyjnej w „Polityce”. Pamiętam, jak przyniósł do redakcji oczekiwany reportaż spod Grunwaldu, a było to w 550 rocznicę bitwy. Redakcja oczekiwała reportażu patetycznego, który wprawi w zadowolenie Władysława Gomułkę. Ta rocznica była bowiem okazją do pogrożenia palcem militarystom zza Łaby. Tymczasem Ryszard, zamiast pokazać naszą krzepę, przyniósł reportaż o chłopie nazwiskiem Piątek, który miał gospodarstwo na skraju domniemanego pola bitwy pod Grunwaldem. I tyle. Z Ryśkiem zawsze tak było, że nie pisał na zamówienie, a pisał o tym, co mu w głowie grało. Nigdy nie miał predylekcji, aby zostać propagandzistą.

Fascynujące w nim było to, że jeszcze jako dwudziestokilkuletni chłopak zaprogramował się na pisarza-reportera, który temu zajęciu poświęci wszystkie siły, a właściwie, jakkolwiekby to brzmiało pompatycznie – zawodowe życie. Świadczyło to w rzeczywistości o jego niezwykłej dojrzałości. Można powiedzieć, że aż do swej śmierci stale świadomie doskonalił swój niezwykły talent. Wiem o tym, bowiem dwukrotnie byłem z nim blisko.

Po raz pierwszy, gdy pracowaliśmy wspólnie w „Polityce” na początku lat sześćdziesiątych, a po raz drugi – w czasie wybuchu Solidarności w „Kulturze”. Przed ostatnim etapem pracy, to znaczy pomiędzy zbieraniem materiału a pisaniem, bardzo wiele i uparcie czytał. A potem już była katorżnicza praca nad tekstem. Pisał wolno, ciężko i z rozmysłem. Szukał puentujących metafor. Gdy mu się nie udawały bądź gdy był z siebie niezadowolony, wyrzucał bez wahania zapisane kartki i poszukiwał lepszych rozwiązań.

 

 

Brat łata

Niezwykle uodporniony był na wszelkie propozycje awansów funkcyjnych. Mógł wielokrotnie zostać dyrektorem, redaktorem, prezesem, może ministrem, ale nigdy nie było mu to w głowie. Uczynił jeden wyjątek dla Ryszarda Frelka i na jego prośbę w czasie antraktu krajowego, który spowodowany był chyba gruźlicą, jakiej się nabawił w Trzecim Świecie pomiędzy jednym rejsem w nieznane a drugim, był przez pewien czas przy jego żonie – jako szefowej – zastępcą redaktora naczelnego „Kontynentów”, miesięcznika poświęconego sprawom zagranicznym. Przy pierwszej okazji zajęcie to porzucił, nie chciał nikim i niczym zarządzać. To zaprogramowanie, zdumiewająco trwałe i konsekwentne, dało mu siłę wewnętrzną i pozwoliło osiągnąć to, czego pragnął, a więc stać się twórcą prawdziwie spełnionym.

Ponieważ Rysiek był bratem łatą i wszędzie wszyscy go lubili i chętnie przegadywali z nim całe godziny, więc wraz z karierami jego rówieśników, którzy z ZMP przenieśli się do gmachu partii, rosły jego możliwości pracy jako korespondenta zagranicznego. I ci jego kumple, a teraz towarzysze z pierwszych stron gazet, zaczęli wysyłać Ryśka w świat, najpierw do Afryki, potem do Ameryki Południowej. I tak Rysiek miękko przeniósł się z „Polityki” do Polskiej Agencji Prasowej, a nie, jak napisano w „Rzeczpospolitej”, do warszawskiej „Kultury”. Tam trafił piętnaście lat później.

Wtedy też zapewne musiał Kapuściński obiecać, że będzie coś raportował również do MSW. Jak to czynił, nie wiem. Moja wiedza ogranicza się do informacji upublicznionych swego czasu w „Newsweeku”. Z tym że te osoby, które się zgadzały na tę współpracę, a zgadzali się nieomal wszyscy korespondenci – bo takie były wilcze prawa tamtych czasów – miały, w gruncie rzeczy, łatwe alibi. Praktyką powszechną w świecie, odkąd powstało współczesne dziennikarstwo, było to, że korespondenci zagraniczni nie tylko pisali do gazet, lecz także słali specraporty do swych stolic na interesujące ich kraj sprawy. Tak czynili i Amerykanie, i Anglicy, Francuzi i Niemcy, nie mówiąc już o tak zwanych Radzianach, którzy za granicę – na posady korespondentów – wysyłali szpiegów udających dziennikarzy. Stąd ich zagraniczne korpusy prasowe były bardzo liczne, tyle że nie nadsyłające korespondencji. Można na to wszystko się oburzać, ale taki był świat lat zimnej wojny. Sprawa ta jest znana powszechnie, a przez to chyba bezdyskusyjna. Kapuściński natomiast dzięki tej sytuacji miał moralne alibi dla swej postawy i nim mógł zawsze – nawet wobec samego siebie – podeprzeć się skutecznie wobec dusznych wątpliwości.

Pomimo że Kapuściński z biegiem lat przestał być zapaleńcem Polski Ludowej, to zawsze traktował ten kraj jako swój, ponieważ innej Polski zwyczajnie nie było. Nie zapowiadało się też jej powstanie. Dlatego na rzecz tej Polski i jej społeczeństwa pracował. Był człowiekiem o konsekwentnie lewicowych poglądach, kolonializm uważał za przekleństwo, stąd wszelkie neokolonialne działania tropił z zapałem. Z tym że nigdy nie czynił tego łopatologicznie i w sposób prymitywny. Nie był nieomylny, nie raz i nie dwa przejechał się na swych prognozach. Wielką dla niego klęską był w gruncie rzeczy rozwój sytuacji w Iranie po upadku Szacha. Trzeba jednak przyznać, że szybko zrozumiał, iż Savak, czyli policja polityczna dawnego reżimu, zostanie zastąpiona równie okrutną policją mudżahedinów.

Czytam o zarzutach konformizmu stawianych Ryszardowi z tytułu jego współpracy z władzami. Ci, którzy stawiają te zarzuty, zapominają o fakcie fundamentalnym. 14 grudnia 1981 r., w ostatnim dniu istnienia „Kultury”, Rysiek wystąpił z partii wraz z czterema osobami: Stefanem Kozickim, Andrzejem Kantowiczem, Zygmuntem Simbirowiczem i niżej podpisanym i za to w latach osiemdziesiątych długo nie wyjeżdżał z kraju. Dla reportera była to cena bardzo wysoka.

Konfabulacja, czyli norma

Dziś wypomina mu się, że konfabulował czy koloryzował w swych tekstach. Mnie to śmieszy. Tego rodzaju zabiegi były chlebem powszednim największych, poczynając od Kapuścińskiego, a kończąc na Curzio Malaparte i Orianie Fallaci. Jeśli nie fałszują one rzeczywistości, a służą udramatyzowaniu bądź trafnemu spuentowaniu wydarzeń, są w pełni dopuszczalne. Zresztą wielkość tekstów Kapuścińskiego polegała na ich metaforyczności. Mogły one służyć za ilustrację sytuacji politycznej w wielu krajach. Tak było na przykład z „Cesarzem”, który w Polsce pod koniec lat siedemdziesiątych był uważany za wielką metaforę rządów Edwarda Gierka i jego ekipy. W gruncie rzeczy nie jest ważne, czy piesek cesarza Hajle Sellasjego rzeczywiście obsikiwał buty jego dworaków, jest natomiast istotne, że taki piesek mógł rzeczywiście istnieć. A przez to mógł stać się symbolem degeneracji władzy.

Wiem, że czytelników Kapuścińskiego nie odstręczy od jego książek ani biografia Domosławskiego, ani jej pokłosie, na które składają się już liczne, nieprzychylne mu omówienia pisane, chcąc nie chcąc, pod polityczny gust. Dla jednych sprawiedliwych najważniejsze więc będą jego kontakty z SB. Nieważne, że znając Ryśka spryt i inteligencję, a także liberalne poglądy, można zakładać, że zapewne nie były one ani parszywe, ani hańbiące czy w ogóle intensywne. Dla drugich naganne będą przyjaźnie polityczne z prominentami PRL, a dla kolejnych Katonów naganna będzie jego rzekoma niestaranność faktograficzna, grożąca ruiną polskiej szkoły reportażu.

Tymczasem Ryśka trzeba brać z całym jego bogactwem inwentarza. Stanowi o nim summa jego dokonań reportażowych i literackich, a także i ludzkich, bo był on człowiekiem ciepłym i niezwykle uczynnym, przyjaźnie nastawionym do świata i ludzi. Jego książki szczęśliwie przeżyją i nas, i was, panowie!

 

Autor jest publicystą, reporterem, komentatorem „Faktu” i mediów elektronicznych, pracował m.in. w „Polityce” i warszawskiej „Kulturze”, był red. nacz. „Trybuny”.

Polityka 10.2010 (2746) z dnia 06.03.2010; Ogląd i pogląd; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Desakralizacja Kapuścińskiego"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną