Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

A ja palę sziszę

Rozmowa z Piotrem Ibrahimem Kalwasem

Grzegorz Press / Polityka
Pisarz osiadły w Aleksandrii opowiada o tym, dlaczego uciekł od współczesnych Polaków i przeszedł na islam

Joanna Podgórska: – To już prawie dwa lata, gdy zamienił pan Warszawę na Aleksandrię. Nigdy pan nie żałował?

Piotr Kalwas: – Nie. Miałem momenty zmęczenia, stresu związanego z organizacją życia w nowym miejscu; egipskie urzędy, sporo biurokracji, ale pomogli mi znajomi. Szybko poznani, bo tam się szybko poznaje ludzi.

Deklarował pan: „czuję się wypędzony przez piwną hołotę”, przez „prostacką, biesiadno-wódczaną kulturę”. Było aż tak źle?

To moja subiektywna wizja. Źle mi się żyło w otoczeniu współczesnych Polaków. Razi mnie postępujące schamienie. Nie tylko chamstwo ulicznych pijaczków, ale chamstwo kultury medialnej, która atakuje człowieka od rana do wieczora. Agresywna, niebezpieczna papka.

Tak jest wszędzie. Świat jest globalną wioską.

W Egipcie tego jest mniej. Oczywiście, że to nie jest polska specyfika, ale w polskim wydaniu jest specyficzna. Nabiera bardziej prymitywnego charakteru. Kultura pop na Zachodzie jest lepiej opakowana, lepiej podana. Łatwiej się od niej odciąć, bo elity intelektualne są tam większe, lepiej zorganizowane, wokół sztuki, duchowości.

Tego u nas nie ma. Kultura stała się offem, marginesem, rzeczą wręcz wstydliwą. Polska przeciętność jest prymitywna.

Z daleka widzi się ostrzej czy raczej dystans łagodzi spojrzenie?

Mam Internet, wchodzę na polskie strony, głównie informacyjne. Od kilku lat obserwuję, jak stają się coraz bardziej wulgarne, ociekają krwią i wszelkimi możliwymi wydzielinami. Bo im bardziej ohydny link, tym więcej kliknięć. Jeden z tych portali wyciąłem, bo już nie mogłem go czytać. Zamieniłem na Polską Agencję Prasową, której wielkim plusem jest to, że nie ma komentarzy internautów. Bo to dopiero jest coś obrzydliwego.

Jerzy Pilch nazwał je ostatnio rzeką gówna.

To bardzo dobre określenie. Ale myślę, że to jest prawdziwy głos ludzi. Anonimowi wypowiadają się dokładnie tak, jak myślą. To jest głos pokolenia, bo piszą zwykle ludzie młodzi. Rzeka głupoty, bezmyślności i nienawiści, głównie na tle rasowym. Na to zawsze zwracam uwagę, to mój konik. Każdy artykuł dotyczący innych – obojętne, czy tematem jest polityka, życie codzienne w innych kulturach, zamach terrorystyczny, turystyka czy piłka nożna – jest natychmiast komentowany przez rasistowskich chamów. Żona mi mówi: Nie czytaj tego, bo się denerwujesz. A ja czytam; nurzam się w tej rzece gówna, bo potwierdza, że polska ksenofobia istnieje; że mi się nie zdaje.

Skąd ta nienawiść do obcych?

Z niewiedzy, wielowiekowej nietolerancji, a może też paradoksalnie z tego, że Polska nie miała kolonii. Z jednej strony to dobrze, bo nie ma obciążenia, jakie mają Anglicy czy Francuzi. Ale z drugiej ci Anglicy czy Francuzi, którzy mordowali, rabowali ziemię w Afryce, chcąc nie chcąc, obyli się, oswoili z okupowaną kulturą. Emigranci przyjechali potem do nich, stali się obywatelami. Na Zachodzie wszystko się trochę wymieszało, a to sprzyja tolerancji. Mieszkałem trzy lata w Norwegii. Dla mnie to był zupełnie inny świat; świat ludzi uśmiechniętych, otwartych. Na ulicach Oslo mnóstwo kolorowych. Wtedy przyjeżdżało tam też wielu Polaków do pracy. Jeden z nich zaraz po przyjeździe się upił i zabił Pakistańczyka nożem. W Polakach jest straszna pogarda. Nie tylko dla „czarnuchów” czy „arabusów”. To jest pogarda dla wszystkich obcych. Podróżowałem kiedyś z grupą rodaków wracających z pracy w Grecji. Oni nie mówili Grecy, tylko „grekusy”. Polacy w Anglii nazywają „ciapatami” wszystkich Hindusów i Pakistańczyków. Nie odróżniają ich oczywiście. Nic o nich nie wiedzą. To jest „ciapat”. Ciemny placek.

Decyzja o emigracji to był impuls czy proces?

Zrobiliśmy to z żoną ze względu na naszego synka Hasana. Chcieliśmy, żeby wychowywał się w bezpiecznym miejscu. Tu był narażony na kulturę narkotyków, alkoholu, na natłok pornograficznego plugastwa w mediach, zwykłe codzienne chamstwo, przeklinanie. Bardzo się staramy, żeby nie nauczył się przeklinać po polsku. Wtedy słyszę: przecież nauczy się przeklinać po arabsku. Gdyby w Egipcie ktoś przeklinał na ulicy tak jak u nas, wezwano by policję. Tu nawet nie ma takiego zestawu przekleństw, które można by porównać do naszych. Polski repertuar bluzgu to jest jakiś ewenement na skalę światową. Kiedyś egipski kelner z Sharm el Sheikh pochwalił mi się, że umie coś po polsku i powiedział: „mucha rucha karalucha”. Poprosił turystę, żeby go nauczył, jak w naszym języku jest dzień dobry czy dziękuję. Dziecko wszystko chłonie i chcieliśmy go odciąć od tego.

Poza tym w Egipcie jest ciepło, tanio, a ludzie są tak otwarci, że czasem aż czuję się zażenowany. Idę z dzieckiem po bulwarze, zatrzymuje mnie człowiek, przedstawia się jako profesor uniwersytetu i mówi, że chciałby nas tylko pozdrowić i spytać, czy dobrze się czujemy, a może trzeba coś pomóc. Na początku miałem odruch, że coś jest nie tak: akwizytor, wariat? Teraz się już przyzwyczaiłem, bo to zupełnie normalne.

Bezpieczeństwo jest ostatnią rzeczą, jaka kojarzy się z Egiptem wyjeżdżającym tam turystom. Podróżuje się w policyjnych konwojach, mieszka w zamkniętych zonach. Bractwo Muzułmańskie i zamachy terrorystyczne to przecież też nie mity wymyślone na Zachodzie.

Bezpieczeństwo dnia codziennego w egipskim mieście jest nieporównywalnie większe niż w polskim. Nie słyszy się o napadach, pobiciach, gwałtach, sprzedawaniu dzieciakom narkotyków pod szkołami czy klubami, kradzieży samochodów czy wybijaniu w nich szyb, żeby ukraść radio. Chodzimy z rodziną po mieście za dnia i nocami – od kwietnia do listopada życie tutaj staje się nocne ze względu na klimat – i nie odczuwamy żadnego niebezpieczeństwa. Ulice i knajpy pełne ludzi. Wszyscy trzeźwi i – w zdecydowanej większości – mili i uprzejmi. Jakiś miesiąc temu widziałem tu pijanego człowieka, po raz pierwszy od przyjazdu do Egiptu. Na mieście jest całkiem sporo sklepów z alkoholem. Oczywiście Polacy, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że Egipcjanie z pewnością piją po domach, bo to przecież niemożliwe, żeby nie pili. No więc nie piją, śmiem twierdzić. W Aleksandrii jest największe skupisko chrześcijan w Egipcie. Im religia nie zabrania pić alkoholu, ale i oni nigdy nie piją publicznie. Publiczne pokazanie się w stanie upojenia jest tutaj absolutnym skandalem, bez względu na wyznanie.

Jeżeli chodzi o konwoje, faktycznie, do niektórych miejsc turyści podróżują pod eskortą policyjną. Szczególnie dotyczy to Półwyspu Synajskiego i południa kraju. W Egipcie były zamachy terrorystyczne na turystów dokonywane przez ekstremistów. Nikt temu nie zaprzeczy. Rząd egipski wręcz obsesyjnie dba, aby nikomu z przyjezdnych nic się nie stało. Wszystkie te bractwa muzułmańskie są inwigilowane przez policję, i bardzo dobrze, bo to są bandyci, którzy z islamem mają niewiele wspólnego.

Byliśmy w Egipcie siedem razy, zanim osiedliśmy na stałe. Wynajmowaliśmy samochód i podróżowaliśmy bez przeszkód po Synaju. Zawsze można wyjechać z kurortu i autobusem czy autem zwiedzić cały Egipt. Są kontrole na drogach, fakt, ale to i dobrze chyba. Turysta jest tutaj absolutną świętością. Egipt żyje przecież głównie z turystyki. Nie znam statystyk, ale jestem przekonany, że w Polsce z rąk bandziorów ginie więcej niewinnych ludzi niż w Egipcie z rąk ekstremistów.

 

 

Jeden z głównych wątków pana książek to odtwarzanie przeszłości, szukanie korzeni. Nie ma pan obaw, że syn będzie od korzeni odcięty?

On jest obywatelem świata. Wychowuje się w domu, w którym jest dawna Polska i kultura arabska, muzułmańska. Jego szkoła jest anglo-arabskojęzyczna. Paple w trzech językach, potrafi je zmieszać w jednym zdaniu. W ogóle nie zwraca uwagi na to, jaki człowiek ma kolor skóry. Strasznie się z tego cieszę, bo w praktyce realizuje multikulturowość, którą uwielbiam. Z czego ja go mogę wydziedziczyć? Na półkach stoi dwa tysiące polskich książek. Jeśli ich nie będzie chciał czytać, niech czyta arabskie. W jakiej kulturze on się ostatecznie zasadzi, to jego sprawa.

Wokół nas jest coraz więcej Chińczyków, bo robią tu wielkie interesy. Są przyjmowani lepiej niż Europejczycy, bo nie są – inaczej niż biali – postrzegani jako byli kolonizatorzy. Poza tym oni wszyscy mówią po arabsku, ubierają się w arabskie stroje, wchodzą gładko w to społeczeństwo. Egipcjanie bardzo ich lubią, bo się nie wywyższają, są skromni. Ich kobiety są skromne, a to się tutaj bardzo liczy. Czasem myślę, że Hasan może zwiąże się kiedyś z Chinami. I to dla mnie nie jest żaden problem. To jest jeden mały świat. Coraz mniejszy.

W pana książkach przeszłość buduje się ze szczegółów, przedmiotów, drobiazgów. W nowym miejscu świat detali trzeba budować na nowo.

Ja zawsze w nowym miejscu muszę sobie stworzyć rzeczywistość, nawet gdy jest to pokój hotelowy wynajęty na dwa dni. Tak samo jest z miastem. Muszę je uczynić, żeby było naprawdę moje. Jednym z pierwszych miejsc, jakie sobie wybrałem w Aleksandrii, była kafejka z sziszą pod domem. Kultura południa wymaga, by człowiek miał swoją kafejkę; każdy ma. Jestem tam codziennie, gdy Hasan wraca ze szkoły. On bawi się z dziećmi, a ja siedzę, palę i patrzę. Nazywam to pracą, bo tam mam najwięcej przemyśleń. Na ulicy rozgrywa się codziennie ten sam spektakl. Arabskie miasta są z pozoru chaotyczne, ale pod tym chaosem ukryty jest porządek. Wprowadza go choćby azan z meczetów. Ten sam od półtora tysiąca lat. Nadaje życiu niesamowity rytm. Sprawia, że w tym pozornym chaosie ludzie są spokojni. Zacząłem chodzić po Aleksandrii, wsiadać do starego tramwaju, który bardzo powoli przejeżdża przez całe miasto. Jeżdżę nim w kółko, bez celu. Wysiadam na przypadkowych przystankach, zagłębiam się w uliczki, gubię. Strasznie dużo czasu spędzam w tramwaju. Ja, który w Warszawie nigdzie nie ruszałem się bez samochodu, bo to była moja kapsuła bezpieczeństwa. W środkach komunikacji publicznej czułem się źle, moją żonę trzy razy okradziono w tramwaju.

W egipskich tramwajach nie kradną?

Bardzo rzadko. Tu w ogóle rzadko kradną. Znajomy Egipcjanin, który był w Polsce i widział drzwi, jakie ludzie montują w domach, był zdumiony, bo w Egipcie takie drzwi są tylko w bankach i więzieniach.

Czy pan trochę nie idealizuje tego świata?

Czasami tak, bo ja lubię idealizować. Trochę idealizuję rzeczywistość krajów muzułmańskich, bo ona w Europie jest tak splugawiona, że to kropla w morzu nienawiści. Bywa, że piszę trochę na złość czytelnikowi, myśląc: nie lubisz tamtej kultury, wielu z was nie lubi, więc napiszę coś, co was zdenerwuje.

Dla mnie w Egipcie nie do zniesienia był widok wychudłych, okładanych batem koni.

Bo to widać. Polskie rzeźnie, transporty koni, potworne kurze fermy ukryte są przed ludzkim wzrokiem. W Polsce w straszny sposób mordowane są tysiące zwierząt. Wbrew pozorom nasza rzeczywistość jest bardziej brutalna dla zwierząt niż egipska.

W pierwszych książkach wiele pisał pan o islamie. Z ostatniej religia trochę znikła. Minął zapał neofity?

Nie. W Europie religia rozumiana jest jako coś wyraźnego, co się objawia w różnych aktach. Ja już się czuję jak muzułmanin z urodzenia, który nie mówi dużo o wierze, ale nią żyje. Ktoś mnie ostatnio zapytał, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Zacząłem wymieniać: rodzina, zdrowie, spokój, literatura... A religia? Ależ to wszystko jest religią. Codzienność jest religią.

Czym pachnie Aleksandria?

To wilgotny zapach gorąca, które oddaje morze. Tutaj ciągle ktoś coś smaży na ulicach. Czosnek, cebula, oliwa, kolendra mieszają się z intensywną wonią glonów. Na to nakłada się owocowa melasa palona w sziszach. No i wyziewy z kanałów, które dyszą strasznym smrodem, zwłaszcza gdy jest upał, a upał jest właściwie cały czas. To wszystko razem tworzy aurę Aleksandrii. Ja to bardzo lubię, mnie to uspokaja. Choć bywa zbyt intensywne. Za to Warszawa właściwie nie ma własnego zapachu. Tylko spaliny.

A kolory Aleksandrii?

Wyblakłe, brunatne, pastelowe, nieostre. To strasznie stare miasto, ma budowle z różnych epok. Egipt nie jest krajem bogatym, więc domy nie są zbyt często odnawiane. Warstwy farby na murach są grube jak kożuchy, bo nakładane jedna na drugą. Czasem kluczem próbowałem zdrapywać ten kożuch farb. Były jak słoje w drzewie, kilkanaście kolorów, odcieni. Tak jak po słojach w drzewie, można po tych warstwach próbować odgadywać wiek domu. Aleksandria to piękne, poetyckie miasto, pełne nostalgii i nieuchwytnego uroku. Trudno wyrażalnego. Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto by się tu znalazł i szukał potwierdzenia tego, co mówię, mógłby stwierdzić: co ten Kalwas gada. Przecież to odrapane, chaotyczne, brudne miasto o dziurawych chodnikach. Śmierdzi spalonym tłuszczem, glonami i zgniłymi owocami. Tak, ale dla mnie to jest piękne. Piękne w swojej brzydocie.

***

Piotr Ibrahim Kalwas – w przeszłości wokalista punkowego zespołu, producent sztucznej biżuterii, zaopatrzeniowiec w restauracjach Agnieszki Kręglickiej, współscenarzysta „Świata według Kiepskich”. Dziś – pisarz, podróżnik, wyznawca islamu. Ostatnio wydał książkę „Dom”.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną