Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Leżą, czekają, śpią

Lucian Freud, wnuk Zygmunta

Lucian Freud - Lucian Freud - "Malarz zaskoczony przez nagą wielbicielkę", 2004-2005 r. materiały prasowe
Jego słynny dziadek Zygmunt prześwietlał ludzkie dusze, Lucian Freud czyni to samo za pomocą pędzla.
Lucian Freud - 'Letni poranek - osiem nóg', 1997 r.materiały prasowe Lucian Freud - "Letni poranek - osiem nóg", 1997 r.

Dzieciństwo Luciana przebiegało spokojnie, szczęśliwie i zasobnie w Berlinie. Według różnych przekazów już wówczas nieustannie rysował, w czym wspierał go, mający też artystyczne ciągoty, ojciec architekt. W 1933 r. Freudowie wyemigrowali do Anglii, a Lucian tylko na krótki czas zdradził sztukę dla nowej fascynacji – jazdy konnej.

Szkoły zmieniał kilka razy, ale z pędzlem i ołówkiem się nie rozstawał.

Dziś wielu uważa Luciana Freuda za najwybitniejszego żyjącego malarza. Czy na ów tytuł zasługuje, przekonać się można na dużej wystawie w paryskim Centre Pompidou. Jego najwcześniejszą pracą pokazaną w Paryżu jest zdradzający młodzieńcze fascynacje surrealizmem „Pokój malarza” z 1944 r. Miał wówczas 22 lata. To też chyba ostatni w dorobku artysty obraz, na którym pojawiają się jakieś żywsze kolory, coś się dzieje (wielka czerwono-żółta zebra zagląda przez okno), a przede wszystkim nie ma ludzi. Przez następne sześćdziesiąt kilka lat uwaga artysty koncentrować się będzie na postaciach rodziny, przyjaciół i wynajętych modeli, a ostre kolory zastąpi dość monotonna paleta cielistych barw.

Dość wcześnie zaczął odnosić sukcesy. W 1954 r., a więc jako artysta zaledwie 32-letni, reprezentował Wielką Brytanię na prestiżowym Biennale w Wenecji, by jednak przez kolejne 18 lat dorobić się w swoim CV tylko trzech indywidualnych wystaw, wszystkich zresztą w jednej i tej samej londyńskiej galerii Marlborough Fine Art. Dziś przy jego nazwisku zapisany jest rynkowy rekord – najdrożej sprzedanej pracy żyjącego artysty. Prawie 34 mln dol. zapłacił rosyjski miliarder Roman Abramowicz za ogromny obraz „Benefits Supervisor Sleeping”. Przedstawia on śpiącą na sofie nagą kobietę, przy której golaski Rubensa wydają się anorektyczkami. Co ciekawe, modelka, niejaka Sue Tilley, na co dzień pracownica opieki społecznej, przyznała w jednym z prasowych wywiadów, że za pozowanie otrzymywała po 40 dol. za sesję i była bardzo zadowolona. Wszak mogła w tej pracy spać do woli. Obraz znajduje się na paryskiej wystawie i za sprawą owych milionów jest jedną z największych atrakcji ekspozycji. I pomyśleć, że jeszcze na początku lat 80. ubiegłego wieku Freud jako malarz był ledwie znany w Stanach Zjednoczonych.

Pies też drzemie

Wyobraźmy sobie, że album z reprodukcjami prac Freuda trafia w ręce przybysza z obcej planety, który o naszych obyczajach nie ma bladego pojęcia. Czego mógłby się dowiedzieć z tych obrazów? Po pierwsze, że ludzka rasa jest niezwykle leniwa i pędzi zasadniczo samotniczy tryb życia. Osobnicy tego gatunku, płci obojga, najchętniej spędzają czas na leżąco i niemal wyłącznie nago. Zazwyczaj śpią. Niekiedy towarzyszy im pies, który też drzemie. Zdarzają się leżące pary, ale jakichkolwiek interakcji, o erotyzmie nie mówiąc, nie ma nawet w śladowych ilościach. Z rzadka modele Freuda podnoszą się, stając niepewnie na dwóch nogach. Ale nawet wówczas nie zdradzają ochoty do wykonania jakiegokolwiek, choćby najdrobniejszego ruchu.

Oczywiście poza zalegającymi kanapy, łóżka i pustawe pokoje ciałami w stanie marazmu zdarzały się Freudowi, choć rzadko, również inne motywy. Były czasy, gdy malował skłębione rośliny lub widok z okna pracowni i kilka takich dzieł także znalazło się w ekspozycji. Z bodaj najsłynniejszym, przedstawiającym śmietnisko widziane z okien pracowni artysty w dzielnicy Paddington (1972 r.). Na wystawie są także dwie stosunkowo nowe, ciekawe i dość nietypowe jak na Freuda prace. Pierwsza to „After Cezanne” z 2000 r., z trzema postaciami, z których jedna przemieszcza się (czy może raczej „próbuje przemieszczać się”) po pokoju. Od nagromadzenia zdarzeń i tego tłumu można dostać zawrotu głowy. Znam tylko jeden obraz artysty, na którym pojawia się więcej postaci, także ściągnięty na paryską wystawę, gdzie jest aż pięć osób. To również wariacje na temat klasyka – „After Watteau” z 1983 r.

Drugie okazałe płótno to „Malarz zaskoczony przez nagą wielbicielkę” (2005 r.). Nie tylko pojawia się na nim, tak rzadka u Freuda, narracja (pozująca modelka nieoczekiwanie wtula się w nogę stojącego artysty), ale nawet – równie rzadkie – elementy poczucia humoru.

Za Rembrandtem

Kolejna obserwacja przybysza z przestworzy: ludzie przebywają w niewielkich skupiskach. Musi tak być, skoro Freud bez przerwy maluje te same osoby. Przede wszystkim siebie. Jak niegdyś Rembrandt – od wizerunków dawnych, dumnych i chmurnych po starcze – ujmujące bezradnością przemijania. Na wystawie taką niezwykłą klamrę stanowią jego autoportrety z 1965 i 2002 r. Często w roli modeli ustawiał Freud swoje kolejne dzieci, co oznacza, że musiały mieć ciężkie dzieciństwo. Powszechnie bowiem wiadomo, iż nad każdym obrazem artysta pracuje długimi miesiącami, nieustannie poprawiając go i doskonaląc. Modeli katuje długim pozowaniem. Zaszczytu bycia poniewieranym podczas długich sesji dostąpili jeszcze niektórzy przyjaciele artyści (Francis Bacon, Frank Auerbach, Leigh Bowery), jego asystent David Davson. Wykonał też duży cykl rysunków i obrazów swej matki pogrążonej w głębokiej depresji po śmierci męża. Godzinami siedziała lub leżała nieruchomo, wpatrując się pusto w przestrzeń, co musiało być dla Freuda okazją nie do przepuszczenia. Trzeba też wspomnieć o portrecie królowej Elżbiety wykonanym w 2001 r. Choć malutki (23x15 cm), zajął artyście półtora roku. A i owo dążenie do perfekcjonizmu nie uchroniło go od żywej i niepozbawionej krytyki dyskusji. W niektórych mediach pisano nawet o „parodii królowej”.

Kolejny wniosek: mieszkańcy Ziemi nie mają, a przynajmniej nie okazują uczuć. Jeżeli akurat się przebudzą, to z nieokreślonym wyrazem twarzy patrzą przed siebie. Wydają się wszyscy, niezależnie od wieku i płci, potwornie znużeni. Takie są zresztą fotografie samego artysty. Niezależnie od tego, czy były robione przed półwiekiem, czy w ostatnich latach, jedno jest dla nich wspólne: malarz nigdy się na nich nie uśmiecha, nigdy nie robi jakichkolwiek min, żadnych gestów. Zamiera i wyczekująco oraz z nieufnością patrzy prosto w obiektyw. Na zdjęciach wydaje się człowiekiem kompletnie pozbawionym uroku osobistego, a przecież musiał go posiadać, skoro dorobił się jedenastki dzieci z najróżniejszymi kobietami. Krążą plotki, że drugie tyle żyje gdzieś nie poznawszy sławnego ojca.

Niby nic się nie dzieje

Oglądając na wystawie pomnożone i zintensyfikowane znużenie, widz powinien ulec nastrojom i zacząć odczuwać to samo. A jednak obrazy Freuda wprowadzają raczej w stan niepokoju. Niby niewiele lub zgoła nic się na nich nie dzieje, a jednak oglądamy je w stanie rosnącego napięcia, nawet rozdrażnienia. Dlaczego? Być może odpowiedź tkwi w wypowiedzi artysty dla czasopisma „InterView”: „Interesuje mnie kondycja bycia poddanym śmierci”. I trzeba przyznać, że to akurat udało mu się w sztuce wyjątkowo; przenieść na płótno owo fatum nieuchronnego niebytu, które towarzyszy nam wszystkim od urodzenia. To znużenie nosi więc maskę Tanatosa i nic dziwnego, że nie pozwala odbiorcy przysnąć.

W efekcie obrazy Freuda zawierają w sobie dość zaskakujący paradoks. Z jednej strony rażą skrajnym ubóstwem emocji i treści, przedstawiając człowieka wyjątkowo jednowymiarowo – jako organizm wegetujący i przysypiający w oczekiwaniu śmierci. W tym kontekście liczne opinie krytyków sięgających po zwroty typu: „zwierciadło ludzkiej duszy” czy „prawda o naturze człowieka”, wydają się formułowane mocno na wyrost. Z drugiej jednak strony w drążeniu owego egzystencjalnego wątku osiągnął absolutną biegłość i maksymalną przenikliwość. Więcej chyba powiedzieć się nie da. Stąd i laury, i zachwyty.

Być może dokopanie się w twórczości do czegoś ważnego wymaga koncentracji na jednym celu. Freud jest bez wątpienia artystą niezwykle serio traktującym własną pracę i jej efekty, poszukującym, niezadowalającym się powierzchownym efektem. I gdy mówi, iż „unika zjełczałego gówna zalegającego teksty »Vanity Fair«”, to jest to deklaracja poważna. Czy można od twórcy oczekiwać więcej?

Lucian Freud. L’Atelier, Centre Pompidou, Paryż, czynna do 19 lipca.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną