Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Goło niewesoło

Nowa moda - nagość w teatrze

Piotr Polak w Piotr Polak w "Factory 2", Stary Teatr w Krakowie Ryszard Kornecki / Materiały prywatne
Wakacje, upały, ludzie bardziej rozebrani. Wymarzony czas na artykuł o goliźnie w teatrze, zwłaszcza że pojawił się nowy trend: teraz na scenie rozbierają się mężczyźni.

Zmiany, jakie zaszły przez ostatnie lata w naszym społeczeństwie i kulturze, dobrze ilustruje przykład „Operetki” Gombrowicza. Duża część widzów na spektakl Macieja Prusa z 1980 r. przychodziła wcale nie po to, by podziwiać wybitne kreacje Gustawa Holoubka czy Zbigniewa Zapasiewicza. Spokojnie przeczekiwali dwie godziny Gombrowiczowskich dywagacji o formie, żeby na końcu odebrać swoją nagrodę – nagą Albertynkę o rewelacyjnych kształtach Joanny Pacuły. Podobno na „Operetkę” w Dramatycznym przychodziły całe oddziały Ludowego Wojska Polskiego w szyku zwartym. 27 lat później na „Operetce” we wrocławskim Capitolu kobiece grupki na widowni pokrzykując i bijąc brawo wyrażają aprobatę dla pomysłu reżysera Michała Zadary włączenia do spektaklu roznegliżowanej grupy tancerzy ucharakteryzowanych na polskiego hydraulika z reklamy.

Wziąwszy widać pod uwagę statystyki, które pokazują, że do teatru chodzą głównie kobiety (według wyliczeń Macieja Nowaka, szefa Instytutu Teatralnego – kobiety i geje), polski teatr doszedł do wniosku, że pokazywanie kobiecego piękna jest banalne i bezcelowe. Naga młoda i piękna kobieta nikogo dziś nie poruszy, nie zbulwersuje i nie urazi.

Załóż majtki!

Problem w tym, że z szokowaniem jest tak jak z opowiadaniem dowcipów czy anegdot, za pierwszym razem działa, potem coraz słabiej, na końcu – w ogóle.

A oswajanie Polaków z męską nagością – rozpoczęte na dużą skalę w 1999 r. „Hamletem” Krzysztofa Warlikowskiego wystawionym w dzisiejszym TR – trwa. Nie ma się więc co dziwić, że coraz trudniej znaleźć nieoswojonych. Na szczęście w tej kwestii zawsze można liczyć na panie polonistki. Scenie, w której nagi Hamlet Jacka Poniedziałka przychodził na rozmowę z matką, towarzyszyły okrzyki z widowni „Załóż majtki!”. Podobną sugestię usłyszał od polonistek mających zakwalifikować inscenizację „Panien z Wilka” Iwaszkiewicza w reż. Krzysztofa Rekowskiego z Teatru Polskiego w Poznaniu grający Wiktora Rubena Michał Kaleta. Oszustwo odkryli zaprowadzeni na spektakl licealiści. Widząc bohatera wchodzącego do wanny w majtkach poczuli się dotknięci potraktowaniem jak przedszkolaki, a nie dorośli ludzie.

Za to głośne komentarze dotyczące męskiej anatomii, które drażniły Poniedziałka do tego stopnia, że zdarzało mu się mdleć przed wejściem na scenę, dziś już prawie się nie zdarzają. Na tegorocznym festiwalu Kontrapunkt widzowie ograniczyli się do pospektaklowych żartów, tłumaczących rozmiary męskości roznegliżowanych aktorów podtytułem szczecińskiej imprezy: „Festiwal małych form”.

Teatralne lekcje oswajania z męską nagością i, szerzej, z Innym, prowadzili dla nas najwybitniejsi twórcy: obok Warlikowskiego, Krystian Lupa, Grzegorz Jarzyna i Maja Kleczewska. W „Oczyszczonych” Sarah Kane w reż. Warlikowskiego w pięknych, metaforycznych scenach Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Tomasz Tyndyk i Redbad Klijnstra, chcąc jak najpełniej zespolić się z ukochanym człowiekiem, wymieniają się ubraniami, płciami i tożsamościami, a Jacek Poniedziałek oddaje za ukochanego życie. Jednym z najpiękniejszych momentów „Dybuka” jest scena w mykwie, która dzięki wideoprojekcjom staje się starą drewnianą synagogą wypełnioną malowidłami. Tam następuje połączenie duchów Chanana i Lei – nagich Magdaleny Cieleckiej i Andrzeja Chyry. Zaś w „(A)pollonii” oglądamy ironiczny striptiz Apolla – Adama Nawojczyka, kiedy to aktor dowcipnie porównuje żałosną rzeczywistość do boskich parametrów postaci, którą gra.

W „Zaratustrze” Krystiana Lupy ze Starego Teatru w Krakowie piękny, nagi chłopiec, wesoło brykający po scenie, uosabia tęsknotę starzejącego się, zniedołężniałego filozofa za młodością, pięknem i zmysłowością. Jest tym, czym dla starego pisarza, granego przez Ignacego Gogolewskiego w „Na czworakach” Różewicza, spektaklu wyreżyserowanym w 2001 r. w Teatrze Narodowym przez Kazimierza Kutza, był piękny, nagi biust Bożeny Stachury.

Zaś w „T.E.O.R.E.M.A.T.” z TR Warszawa, poetyckim, malarskim spektaklu Grzegorza Jarzyny na podstawie scenariusza Piera Paolo Pasoliniego, nagość była metaforą wyzwalania się z bogatego, uporządkowanego, ale pustego świata, w którym ludźmi rządzi to, co posiadają, a status materialny i przynależne mu zachowanie zastępują osobowość, prawdziwe myśli, pragnienia i uczucia.

 

Nadzy pod Lupą

Wyrastające na spektaklach Lupy, Warlikowskiego i Jarzyny kolejne pokolenia reżyserów w nagości znalazły swój ulubiony środek wyrazu. Jest częstym elementem spektakli Natalii Korczakowskiej, Michała Borczucha, Moniki Pęcikiewicz, Krzysztofa Garbaczewskiego czy Radosława Rychcika. Tandem dramaturgiczno-reżyserski Demirski&Strzępka często wykorzystuje go prześmiewczo, pozbawiając nagość erotycznych skojarzeń, na przykład każąc nagim aktorom okładać się tortami czy ślizgać się i przewracać na mokrej podłodze. Ale i im zdarzają się odstępstwa od normy. W wałbrzyskiej produkcji „Niech żyje wojna!!!” jesteśmy świadkami wizyty premiera Mikołajczyka (Marcin Pempuś) i jego adiutanta (Andrzej Kłak, który później zagra Janka Kosa) w Moskwie. W Warszawie właśnie wybuchło powstanie, premier prosi o wsparcie, stawia żądania, wydaje mu się, że jest politykiem równym rangą Stalinowi. Jednak swoje kwestie wygłasza nagi, skacząc wokół milczącego, od stóp do głów umundurowanego, Moskala.

Często jednak zdarza się, że o ile reżyserzy mają pomysł, kiedy i jak rozebrać swoich aktorów – zwykle jest to gest mający oznaczać bezkompromisowość i odwagę – to już znacznie trudniej przychodzi im znalezienie powodu, dla którego powinni ich z powrotem ubrać. Paradoksalnie więc łatwiej jest się dziś w teatrze rozebrać, niż ubrać. Przykładem „Samotność pól bawełnianych” Koltčsa, wystawiona w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego przez Radosława Rychcika.

Coraz częściej zdarzają się też bardziej bądź mniej zakamuflowane prztyczki w stronę tego ulubionego chwytu młodego, modnego teatru. Tak można odczytać intencje Leny Frankiewicz, która zderzając w spektaklu „60/09” elegancję, autoironię i dystans, cechujące polską kulturę w latach 60., z dzisiejszą dosłownością i ekshibicjonizmem, kazała Adamowi Szczyszczajowi – jednemu z najczęściej dziś rozbieranych aktorów – nagiemu zawisnąć na drabinkach tuż przed oczami widzów. Ironiczny wydźwięk ma też scena z najnowszego spektaklu Krystiana Lupy „Persony. Ciało Simone” z warszawskiego Dramatycznego, w której Piotr Polak, nie mając pomysłu na dalszy przebieg aktorskiej improwizacji, proponuje: „To może ja się rozbiorę?”. Smaku jego słowom dodaje fakt, że Polak wcześniej w „Factory 2” Lupy – nagi, rozparty w fotelu, genialnie odegrał najpewniej najdłuższy na świecie monolog o symbolice własnego potu, a potem stał się niemal etatowym specjalistą od scen rozbieranych. „Persona. Ciało Simone” to także „ten spektakl, w którym Joanna Szczepkowska pokazała goły tyłek”. Niektórzy gest aktorki interpretowali jako wyraz sprzeciwu wobec obowiązkowego w dzisiejszym teatrze rozbierania młodych aktorów i całkowitego pominięcia w tym kontekście aktorek.

Seks z kanapą

Co z kobiecą nagością? Zakazana, zapomniana, porzucona? Posądzenia o seksizm, antyfeminizm czy – gorzej – konserwatyzm, wstecznictwo i banalność nie boją się już chyba tylko reżyserzy fars i komedii wystawianych w teatrach komercyjnych. Tylko tam można jeszcze spotkać półgołe kobiety bez graniczącego z pewnością podejrzenia, że w następnej scenie zostaną pobite, zgwałcone, poniżone, oszaleją, popełnią samobójstwo albo zaczną błagać partnera o choć minimum uwagi.

Bo kobieca nagość (fizyczna lub psychiczna) staje się obecnie dla reżysera ciekawa, tylko jeśli za jej pomocą może pokazać starość, szaleństwo, histerię, rozpacz lub poniżenie. W najbardziej przejmującej scenie „Fedry”, wyreżyserowanej w 2006 r. w Teatrze Narodowym przez Maję Kleczewską, zawstydzona swoimi pragnieniami elegancka kobieta w typie Jackie Kennedy, grana przez Danutę Stenkę, zaleca się do młodego, bezczelnego w swojej nagości chłopca, który sobie z niej kpi. Jest światłem, do którego leci niczym ćma, a jej poniżenie jest tym większe, że doskonale zdaje sobie z niego sprawę. W minionym sezonie do tej konfiguracji powróciła, w brutalniejszej wersji, Monika Pęcikiewicz, reżyserując we wrocławskim Teatrze Polskim „Sen nocy letniej” Szekspira. Ewa Skibińska (jako Tytania) ucharakteryzowana na starzejącą się kobietę, walczącą z upływem czasu za pomocą wyszczuplających getrów i dopinanej do przerzedzonych włosów treski, błaga na kolanach o względy Adama Szczyszczaja (rzemieślnik Mikołaj Podszewka). Odrzucona, symuluje rozpaczliwy, samotny stosunek seksualny z rogiem kanapy.

„Persona. Marilyn” Krystiana Lupy ze snująca się po scenie w półśnie półnagą Sandrą Korzeniak w tytułowej roli to obraz postępującego rozpadu osobowości aktorki i ikony popkultury. W „Madame Bovary” Radosława Rychcika (oba spektakle powstały w warszawskim Teatrze Dramatycznym) nagość głównej bohaterki granej przez Joannę Drozdę jest oznaką histerii i stopniowego pogrążania się w szaleństwie, ale też symbolem wyobcowania Emmy ze świata ubranego od stóp do głów.

W „Śnie nocy letniej” Pęcikiewicz nagie kobiece ciała są gwałcone i poniżane. W „Płatonowie” Czechowa, wystawionym w bydgoskim Polskim przez Maję Kleczewską, nagie bohaterki modlą się do mdłego, nijakiego tytułowego bohatera niczym do Dionizosa, błagając go o nadanie ich życiu temperatury święta, wzniesienia na wyższy poziom emocji.

Wystawianie nagiego biustu na męski widok, niegdyś symbol kobiecej dominacji nad męskim pożądaniem, dziś albo jest wyrazem kobiecej desperacji i samotności (jak w „Całopaleniu” w reż. Pawła Miśkiewicza z warszawskiego Dramatycznego), albo macierzyńskiej chęci przytulenia wszystkich chętnych (jak w przypadku grającej naczelnika Kościuszkę Haliny Rasiakówny w „Berku Joselewiczu” w reż. Remigiusza Brzyka z wrocławskiego Polskiego).

Mężczyzna na scenie to obiekt uwielbienia, to heros, źródło siły. Jego nagi tors jest jak tarcza chroniąca przed bylejakością i porażką. Kobieta zaś w dzisiejszym teatrze bywa obiektem głębokiej psychologicznej penetracji, partnerką do rozmowy, pielęgniarką męskiej niedojrzałości, a także zagrożeniem dla chłopięcej niezależności i wolności. Wszystkim – tylko nie obiektem pożądania.

Polityka 30.2010 (2766) z dnia 24.07.2010; Kultura; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Goło niewesoło"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną