Końcówka nie była już tak ekscytująca jak środkowa faza festiwalu. Ostatnie pokazy przynosiły raczej rozczarowanie. Interesujący powiew świeżości wniósł tylko Kalifornijczyk Joshua Marston, znany wytrawnym kinomanom z psychologicznego thrillera (jego debiutu) „Maria łaski pełna” o młodej Kolumbijce przemycającej w żołądku narkotyki do Nowego Jorku.
W dobrze przyjętym dramacie „The Forgivness of Blood” też sięgnął po „egzotyczny” temat - rodzinnej wendetty w ubogiej Albanii. Zgrany motyw, wielokrotnie przedstawiany na ekranie rozwija się typowo. Przyczyną niezgody jest kawałek urodzajnej ziemi, przez którą przechodzi wiejska droga. Właściciele nie zgadzają się na korzystanie z niej, co staje się przyczyną kłótni zakończonej obrazą honoru i morderstwem w afekcie.
Rodzina ofiary pała żądzą odwetu, sprawca ukrywa się przed policją, a największy dramat przeżywają jego dzieci, w szczególności najstarszy syn, bo to on, zgodnie z obowiązującym od wieków niepisanym prawem, ma się stać celem klanowej zemsty. Film jest opowiadany z jego punktu widzenia, przeżywającego pierwszą miłość nastolatka, doskonale rozumiejącego rolę kozła ofiarnego, jaką ma odegrać. Ale on się z tym nie chce pogodzić. I w tym momencie rodzi się dopiero fascynujące, trzymające w napięciu widowisko. Jego bunt oznacza nielojalność. Prowadzi do zanegowania rodzinnej solidarności, sprzeciwienia się strategii ojca, zdrady i - w konsekwencji - zerwania więzów krwi.
Mimo amerykańskiego pochodzenia, Marston zgrabnie porusza się w obcym mu etnicznie świecie. Widać, że czuje gorzkie realia prymitywnego, bałkańskiego świata, gdzie kultywuje się rytuały wymierzania sprawiedliwości na własną rękę i pokazuje to sugestywnie z wielką wrażliwością.
Finałowym akordem festiwalu, który oficjalnie zakończy się w niedzielę, ale nagrody zostaną ogłoszone dzień wcześniej, był pokazywany poza konkursem sprawnie nakręcony brytyjski dramat sensacyjny „Unknown” Jaume Collet-Serra z Liamem Neesonem w roli sławnego lekarza, który odkrywa, że nie jest tym, za kogo się podaje. Historia jako żywo została zapożyczona z „Tożsamości Bourne’a”, ale nikt tu nie udaje, że miało być inaczej. Trup ściele się gęsto, intryga wciąga, mimo że rozgrywa się wedle znanego wzorca.
Największą atrakcją okazała się kapitalnie sfilmowana scena pościgu samochodowego po ulicach Berlina, na co publiczność wymęczona dziesięciodniowym katowaniem się wysmakowanymi obrazami snucia się i milczenia, w których nic się nie dzieje, zareagowała ulgą i żywiołowymi brawami. Wreszcie coś dla normalnego widza.