Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Będziesz śmiał się każdego dnia

Przewodnik po Ignacym Karpowiczu

Ignacy Karpowicz zadebiutował powieścią „Niehalo” w 2006 r. Wtedy po raz pierwszy był nominowany do Paszportu. Ignacy Karpowicz zadebiutował powieścią „Niehalo” w 2006 r. Wtedy po raz pierwszy był nominowany do Paszportu. Leszek Zych / Polityka
Z Ignacym Karpowiczem, laureatem Paszportu POLITYKI w dziedzinie literatury, rozmawialiśmy niedawno, przy okazji premiery powieści „Balladyny i romanse”. Teraz prezentujemy krótki przewodnik po jego całkiem obfitej już twórczości.
Wywrotowy duch komizmu przenika nawet te jego książki, po których się tego nie spodziewaliśmy.Leszek Zych/Polityka Wywrotowy duch komizmu przenika nawet te jego książki, po których się tego nie spodziewaliśmy.

Karpowicz napisał pięć książek, a każdą inną. Był wśród nich rodzinny dramat psychologiczny, esej o Etiopii, satyra na polskość i postmodernistyczna powieść o wyobrażeniach religijnych. Te wszystkie książki łączy jednak jedna cecha – poczucie humoru.

„Wierzę w humor, autoironię i śmiech” – mówił pisarz w wywiadzie dla POLITYKI. Karpowicz pisze powieści komiczne, a tym samym powraca do korzeni gatunku powieściowego. Dzisiaj często o nich zapominamy. Określenie „śmieszna książka” sugeruje, że mamy do czynienia z lekką, niepoważną literaturą. Tymczasem klasyczna powieść narodziła się wśród wybuchów śmiechu, była wyrazem buntu i wolności. Ze swojej natury negowała porządek i przeciwstawiała się Bogu. Patronem takiej powieści jest Rabelais, autor „Gargantui i Pantagruela”. Jej żywiołem jest nadmiar, nie oszczędza nikogo i niczego, a jej wrogiem jest happy end i uspokojenie czytelnika.

Komedia może być obraźliwa i obrazoburcza, byle była ożywcza. Takie są właśnie książki Karpowicza. W „Balladynach i romansach”, powieści nagrodzonej Paszportem POLITYKI, Jezus wyznaje: „Kocham ludzi. Może dlatego, że mam poczucie humoru. Bez poczucia humoru nie ma miłości. Proponowałem zastąpić któreś z przykazań takim: Będziesz śmiał się każdego dnia, a w dzień święty więcej. Śmiech jest bramą dobra, plastrem na serce i okiem zbawienia. Nie przeszło”.

Wywrotowy duch komizmu przenika nawet te jego książki, po których się tego nie spodziewaliśmy. Znajdziemy go w „Gestach”, opowieści o trudnej relacji syna i matki, czy w „Nowym kwiecie cesarza” – książce o Etiopii. Komiczny jest w niej nie tyle świat egzotyczny, co sam narrator, „białas” o niepraktycznym kolorze skóry, który się szybko brudzi. Gdzieś pod tym wszystkim u Karpowicza kryje się wizja świata, która nie jest jednak zbyt wesoła. „Na patelni wszechświata kręci się groszek ziemi, na tej kruszynie pływają płachetki gruntu, a na nich – cóż za urzekający i zabawny obrazek – kręcą się za własnymi sprawami ludzie”. Za sprawą Karpowicza patrzymy na nasz gatunek z dystansu kosmicznego. Polskie wielkie dramaty wydają się wtedy zupełnie nieduże.

Satyra na polskość

Karpowicz zadebiutował powieścią „Niehalo” w 2006 r. Wtedy po raz pierwszy był nominowany do Paszportu. Ta groteskowa historia o studencie polonistyki z Białegostoku jest satyrą na polskość. Maciek w ciągu jednego, dziwnego dnia rozmawia z pomnikiem marszałka Piłsudskiego i księdza Popiełuszki, trafia na bitwę uliczną lewicy z prawicą, wszechpolaków ze zwolennikami Unii. „Mam alergię na etos bogoojczyźniany. Przechodząc na studiach romantyzm i pozytywizm, przechodziłem też ciężką chorobę. Cały w katarze, wysypce, w czarnym rozciągniętym swetrze. Żarłem po pół paczki zyrtecu dziennie, żeby jakoś spacyfikować się, przetrwać. Moja wojna z ojczyzną jest sprawą prywatną. Zadrą z dzieciństwa. Nigdy nam się razem nie układało” – mówił Karpowicz w jednym z wywiadów.

Sporo podróżował, ale miał wrażenie, że obcy kraj nie uwalnia go wcale od tego wszystkiego, co dręczyło go we własnym. W książce o Etiopii notował: „żałośnie małe i boleśnie śmieszne są lokalne patriotyzmy: polski, niemiecki, rosyjski itp.”. Nazywa te uczucia więzią plemienną. Jedynym szlachetnym patriotyzmem jest dla niego patriotyzm gatunku homo sapiens.

Polskę opisuje też w „Balladynach i romansach”. Bogowie, którzy zamierzają powrócić na ziemię, wybierają kraj z promocji, o którym nic nie wiedzą. Dostają taki oto opis: „Stosunkowo stabilna demokracja, dominująca religia: katolicyzm magiczny oraz Stocznia Gdańska, główne osiągnięcia: Fryderyk Chopin i bigos [...]. Tolerancja w zaniku od XVII wieku, są muzykalni, mieszczą się w pięciolinii, literatura skupiona na narodowych kompleksach, trudno przetłumaczalna, z kawalerią na czołgi kanałami [...], wydobywają sporo węgla, sieją rzepak, chętnie jedzą grzyby w ślinie oraz zepsute ogórki [...]. Stosunek seksualny trwa zwykle poniżej kwadransa, wliczając w to grę wstępną. Orgazm właściwie nie występuje. Przemoc w rodzinie ma się dobrze. Płodność nieszczególnie”.

 

 

Chory na skojarzenia

Już w „Niehalo” Karpowicz rozsadzał ramy tradycyjnej opowieści przez wtrącenia, dygresje, mieszanie stylów. Tak, aby czytelnik cały czas czuł, że ta historia jest wzięta w nawias. W drugiej powieści „Cud” króluje nadmiar. Zaczyna się sensacyjnie, bo bohater od razu umiera. Młoda lekarka zawozi jego ciało do kostnicy i przy okazji zakochuje się w nim. Denat zaś – wprost proporcjonalnie do temperatury jej miłości – zamiast sztywnieć i rozkładać się, robi się cieplejszy. Pozostanie nieżywy, ale jego ciało będzie zachowywać pozory życia. Karpowicz gra ze schematami miłosnymi i dekoruje tekst mnóstwem nawiązań, stylizacji i skojarzeń. Ten styl bywa miejscami męczący. Jednak gdy sięgniemy po następną książkę Karpowicza, ciekawy „Nowy kwiat cesarza”, zrozumiemy, że za tym nadmiarem stoi jego wizja świata.

„Nowy kwiat” powieścią nie jest, nie jest reportażem ani dziennikiem podróży, ani baśnią, ale jest wszystkim po trochu, a przy okazji też autorskim komentarzem do własnej twórczości. Narrator – ktoś, kto przeczytał Kapuścińskiego, Herberta, Gombrowicza i klasykę literatury podróżniczej – jedzie do Etiopii i obserwuje nie tylko świat dookoła, ale też siebie, swój europejski sposób postrzegania i swoje ciało. W Etiopii nagle, ni stąd, ni zowąd, przypomina mu się „Łysek z pokładu Idy” – jest po prostu „chory na skojarzenia”.

Podróżowanie przypomina proces pisania, który też polega na dystansowaniu się, widzeniu i odczuwaniu wielu rzeczy naraz. U Karpowicza rzeczywistość jest migotliwa, ale i nasza świadomość postrzega w sposób nieciągły i rozproszony. Stąd te wszystkie skojarzenia i odniesienia. Jednak Karpowicz nigdy nie idzie po swoich śladach. I dlatego kolejna powieść była zupełnie odmienna: kameralna, niemal pozbawiona atrakcji fabularnych i jednocześnie bardzo poruszająca.

W „Gestach” Karpowicz opisuje relacje matki i dorosłego syna – relacje bliskości i obcości zarazem. 40-letni reżyser teatralny Grzegorz mieszkał w Warszawie, jego matka w Białymstoku. Rzadko do niej dzwonił. Ona też nie zawracała mu głowy. Tak było do momentu, aż zdechł jedyny towarzysz matki, pies Cezar. Po bezsennej nocy z butelką whisky Grzegorz pojechał do domu i tam został. Wrócił do dziecinnego pokoju i pogrążył się we wspomnieniach. Powracała w nich oprócz matki postać nieobecnego, zapracowanego ojca, którego niespecjalnie lubił.

Najlepiej wyszedł Karpowiczowi w tej opowieści obraz tańca gestów tych dwojga: matki i syna. Jej zrzędzenie, powiedzonka i przyzwyczajenia, jego zniecierpliwienie i nieporadne próby przełamywania niechęci. Wydaje mu się nawet, że to jakaś drugoplanowa aktorka zaczęła grać jego matkę i to nie jest już ona sama. Wszystko okazuje się cieniem przeszłości – również on sam. Karpowicz, specjalista od atrakcji fabularnych, tym razem fascynująco potrafił pokazać duszną relację dwóch osób. W świecie, który opisuje, wszystko jest względne, wszystko da się podważyć, oprócz emocji i uczuć. „Ja wierzę w emocje – mówił w wywiadzie dla POLITYKI. – To właśnie w emocjach przejawia się tak zwana wolna wola. A w związku z tym, mając w pamięci, że wszyscy umrzemy, cóż ponad odurzenie miłością, niekoniecznie tą klasyczną, dobrą, pozostaje? Pozostaje nic, czyli życie”.

Pod pustym niebem

„Zamykamy niebo. Miejsce bogów jest między ludźmi” – mówią bogowie z „Balladyn i romansów” i emigrują na ziemię. Chcą być śmiertelni, czuć i kochać. Ludzie od tej pory będą żyli bez nieba. I nie będzie to wcale świat gorszy niż wcześniej. „Bóg ma niewiele wspólnego z religią – tłumaczył Karpowicz. – Świat bez religii nie będzie gorszy niż świat ortodoksji. Tak jak kiedyś religia odpowiadała na potrzeby człowieka, tak teraz na innym poziomie robi to popkultura. I robi to lepiej, jest skuteczniejsza. Ludzie może nie stali się mądrzejsi czy lepsi, ale rzadziej się mordują”.

„Balladyny i romanse”, najpoważniejszy projekt Karpowicza, to wielowątkowa powieść utrzymana w duchu Thomasa Pynchona. W Polsce dzieją się dziwne rzeczy: wybucha miłość starszej pani i młodego bandyty, znikają żelazka i kawa. Okazuje się, że za tymi zjawiskami stoją kaprysy bogów. W niebie bowiem bogowie greccy, egipscy, chrześcijańscy w całkowitej zgodzie zamieszkują oddzielne dzielnice. Mają jednak poczucie, że dotychczasowa konstrukcja świata nie sprawdziła się. Świadomy błędu jest też Jezus, który postanawia jeszcze zstąpić na Ziemię i umrzeć bez fajerwerków zmartwychwstania. Wielkie zejście na Ziemię nie wywołuje jednak wielkich zmian. Ot, tyle się zmienia, że ludzie razem z bogami tworzą najdziwniejsze konfiguracje. Eros zamieszkuje w mieszkaniu w bloku z dwoma tatusiami, Aresem i Hermesem, Afrodyta zostaje modelką, Nike z Jezusem tworzą świetną parę, bo bogata bogini może finansować jego pomoc biednym. Ale też nic spektakularnego się nie zdarza, po prostu dawne wartości i pewniki ulegają rozmyciu. W takim świecie żyją nie tylko bohaterowie Karpowicza, ale i my wszyscy. „Nie ma już świata z jedną odpowiedzią – twierdzi pisarz. – Nie ma świata, w którym wartości logiczne są dwie: prawda–fałsz. Dobro i zło nie są kategoriami uniwersalnymi, wyłączywszy zło absolutne, jak Auschwitz, i absolutne dobro, jak Bóg. Dobro i zło podlegają narracji. Narratorzy są różni”.

Karpowicz pokazuje świat, z którego wyparowała transcendencja, a popkultura zastępuje religię. Niebo zamieszkują wszak nie tylko bogowie, ale i ikony popkultury. W „Balladynach” Karpowicz najpełniej połączył wszystkie żywioły swojej prozy: powagę i komizm, śmiech i śmierć, kicz i prawdę uczuć. Zakończenie jest otwarte. Jak wygląda życie pod pustym niebem? Zostajemy z poczuciem, że nie wiemy wszystkiego i trzeba jeszcze raz do tego wrócić. I dobrze. Nie wyobrażam sobie lepszego stanu po lekturze. A Karpowicz? Otóż chodzi mu już po głowie coś odmiennego od „Balladyn”: „Coś skromnego. Coś trudnego. Trzech bohaterów w klinczu psychologicznym”.

Na tym kończymy prezentację tegorocznych laureatów Paszportów POLITYKI. W poprzednich numerach zamieściliśmy rozmowy z: Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim (POLITYKA 6), Wojciechem Bąkowskim (7), Wiolettą Chodowicz (8), Maciem Morettim (9), Pawłem Salą (10).

Polityka 11.2011 (2798) z dnia 11.03.2011; Kultura; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Będziesz śmiał się każdego dnia"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną