Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Jesteście wspaniali

Rozmowa z Peterem Weirem

Praca nad „Niepokonanymi” (2011 r.) zajęła mu siedem lat Praca nad „Niepokonanymi” (2011 r.) zajęła mu siedem lat materiały prasowe
Australijski reżyser, którego film o uciekinierach z rosyjskiego łagru wchodzi na ekrany naszych kin, opowiada o tym, jak wpadł na pomysł nakręcenia go po przeczytaniu książki polskiego autora.
„Nie jestem księdzem, nigdy nie interesowało mnie moralizowanie, przekazywanie z góry założonej tezy. Jestem opowiadaczem historii” - mówi Peter WeirBulls/materiały prasowe „Nie jestem księdzem, nigdy nie interesowało mnie moralizowanie, przekazywanie z góry założonej tezy. Jestem opowiadaczem historii” - mówi Peter Weir
Światową sławę przyniosły Peterowi Weirowi dzieła o charakterze metafizycznym, np. „Piknik pod wiszącą skałą”Mary Evans/EAST NEWS Światową sławę przyniosły Peterowi Weirowi dzieła o charakterze metafizycznym, np. „Piknik pod wiszącą skałą”

Joanna Orzechowska: – Gdy wpadła panu w ręce książka Sławomira Rawicza „Długa droga”, od razu pomyślał pan, że to temat na film?
Peter Weir: – Tak, natychmiast pomyślałem, cóż to za wspaniały materiał na scenariusz! I nie ma znaczenia, czy Rawicz w książce wydanej po raz pierwszy w 1955 r. opisywał własne wspomnienia oraz ile w niej prawdy, a ile fikcji. Dzisiaj wiemy, że do takiej spektakularnej ucieczki z gułagu rzeczywiście doszło, choć autor nie brał w niej udziału. Zachowały się natomiast relacje z Indii, gdzie pojawili się ocaleni, którzy przebyli pieszo drogę z Syberii przez Mongolię i Himalaje. Od samego początku nie zamierzałem zresztą traktować „Długiego marszu” jak dokumentu, interesowało mnie stworzenie na jego podstawie filmu fabularnego.

Praca nad „Niepokonanymi” zajęła panu siedem lat. Czyżby zaważyły względy finansowe?
Tak, siedem lat to cała epoka... W tym czasie pracowałem też nad trzema innymi projektami, które w końcu nie ujrzały światła dziennego. Cóż, ostatnio w światowej kinematografii zaszły istotne zmiany – publiczność chce oglądać sequele oraz nieskomplikowane obrazy rozrywkowe, więc wytwórnie musiały na to zareagować. Ale ciągle wierzę, że jest inna widownia, której potrzeby pozostają niezaspokojone. To dla niej są „Niepokonani”, przynajmniej taką mam nadzieję.

Jak można określić „Niepokonanych”? Czy to „film przetrwania” ubrany w historyczny kostium, czy metafora ludzkiego losu, wiecznej drogi?
Nie jestem księdzem, nigdy nie interesowało mnie moralizowanie, przekazywanie z góry założonej tezy. Jestem opowiadaczem historii. „Niepokonanych”, ze względu na kontekst, nie da się zredukować do poziomu zwykłego filmu przygodowego; opisana w nim droga do wolności jest wyzwaniem rzuconym własnej słabości, ekstremalnym warunkom i Historii przez duże „h”. Ale oczywiście jest też metaforą. Życie każdego człowieka to przecież ciągły marsz, uciążliwe posuwanie się krok za krokiem. Wyczynowe skoki zdarzają się niezwykle rzadko... Co sprawia, że budzimy się każdego ranka i rozpoczynamy kolejny dzień życiowej wędrówki? Czemu służy cała nasza egzystencja? Jaki jest jej sens? Mój film zadaje te wszystkie pytania, chociaż na pewno nie na wszystkie odpowiada.

Pokazując tamtą rzeczywistość, koncentruje się pan na detalach, również w sekwencjach rozgrywających się w gułagu...
Nie znoszę ogranych klisz – tych ujadających psów, scen tortur, pościgów, które już tyle razy widzieliśmy. Wystarczy szczegół: ośnieżone lasy Syberii lepiej oddają istotę uwięzienia niż kilometry drutów kolczastych. Moich bohaterów nie ścigają psy – ścigają ich własne demony.

Film ma specyficzny powolny rytm, postaci wydają się częścią pejzażu...
Przed rozpoczęciem zdjęć obejrzałem film Kurosawy „Dersu Uzała”, w którym, jak lubił się sam wyrażać, „nic się nie dzieje”. Zainspirowała mnie jego narracja oparta na przemieszczaniu się w przestrzeni i wszechobecne poczucie zagrożenia.

Jak pracowało się w tak ekstremalnych warunkach?
Okres zdjęć stał się próbą przetrwania również dla ekipy: cierpienie rysujące się na twarzach bohaterów nie jest odgrywane! Syberię udawała wprawdzie Bułgaria, ale naprawdę brnęliśmy po kolana w śniegu. W Maroku w górach Atlasu wszyscy mieli z kolei zatrucie pokarmowe – scena, w której aktor Ed Harris upada na pustyni i nie ma siły się podnieść, nie jest symulowana. W moim filmie nie ma efektów specjalnych, wszystko jest prawdziwe, czasami aż za bardzo.

Temat zderzenia kultur fascynował pana od dawna – dość przypomnieć „Świadka” czy „Zieloną kartę”. Czy ten aspekt zaintrygował pana również w „Niepokonanych”?
Uwielbiam mieszankę kultur, zarówno na ekranie, jak i w życiu. Być może to uwarunkowanie genetyczne – jestem Australijczykiem z europejskimi korzeniami i zawsze czułem się jak Europejczyk odbywający podróż po odległych zakątkach kuli ziemskiej. Na planie „Niepokonanych” znaleźli się ludzie mówiący wieloma językami – bardzo mi to odpowiadało, ponieważ kocham różnorodność. Bohaterowie „Niepokonanych” również reprezentują różne narodowości i kultury, które zdeterminowały ich spojrzenie na świat. Amerykanin Mr Smith przyjechał do Związku Radzieckiego w poszukiwaniu pracy i stracił syna, Polka Irena jest dzieckiem pary komunistów, Janusza zdradziła żona, Toran z Bałkanów przeżył dzięki cynizmowi i poczuciu humoru, Rosjanin Walka to typowy produkt epoki postrewolucyjnej biedy i terroru. Każdy z nich zada sobie na liczącej tysiące kilometrów drodze do wolności pytanie, kim jest i co dla niego najważniejsze.

A co jest najważniejsze?
Myślę, że najważniejsze jest uświadomienie sobie, co utrzymuje nas w ciągłym marszu. Czy chodzi nam o pieniądze, czy też o to, żeby stawać się coraz lepszym, czy liczy się dla nas wiara, czy drugi człowiek.

„Niepokonani” to również film o przebaczeniu.
Duchowy przywódca grupy Janusz ma wszelkie powody ku temu, żeby szukać zemsty. Jego wędrówka jest jednak aktem miłości, przebaczenia. To wielka lekcja humanizmu.

 

 

Janusz to niemal idealny Polak, patriota wierny swoim ideałom, wzorowy mąż, lojalny towarzysz. Wcielonym aniołem jest również Polka Irena.
Wierzę, że takie postaci istniały. Człowiek może być wielki i mały zarazem, to wielka tajemnica naszej natury. Nie można przecież zakładać, że otaczają nas sami łajdacy i tchórze. Janusz w wykonaniu Jima Sturgessa to zwyczajny, prawy mężczyzna, który nie wyobrażał sobie nawet, że jego udziałem stanie się tego typu doświadczenie. Historia i zdrada ze strony ukochanej kobiety sprawią jednak, że wyruszy w tę szaleńczą drogę. Na pewno jest w tych postawach wiele z waszego polskiego romantyzmu. Polacy byli i są wspaniałym narodem. Znieśliście tyle nieszczęść, posiadacie w sobie głębię, której nie mają inne nacje. Jestem wami zafascynowany!

Końcówka filmu jest oczywiście symboliczna…
Książka Rawicza nosi tytuł „Długi marsz”. Dla krajów Europy Wschodniej był to rzeczywiście długi marsz, szczególnie dla Polski. II wojna światowa pod wieloma względami zakończyła się naprawdę dopiero w 1989 r. Scena prywatnego przebaczenia nakłada się tym samym na historię całego kraju. Oczywiście można sobie zadać pytanie, czy odzyskana wolność warta była tylu cierpień? Moim zdaniem tak, ponieważ wolność jest największym dobrem. Zbyt często używamy tego słowa w niewłaściwym kontekście, ale kiedy jesteśmy skonfrontowani ze zniewolonym narodem, nagle zdajemy sobie sprawę z tego, co ono naprawdę oznacza. Myślałem o tym kilka miesięcy temu, patrząc na puste krzesło podczas ceremonii przyznawania pokojowej Nagrody Nobla chińskiemu dysydentowi Liu Xiaobo więzionemu przez władze.

W „Niepokonanych” nie porusza pan spraw wiary, mimo że sama historia ucieczki i ocalenia ma również prawdziwie biblijny wymiar. Religia musiała być obecna w życiu łagru – katolicyzm Polaków, prawosławie Rosjan...
Zadałem to pytanie dawnym więźniom gułagów – powiedzieli mi, że sprawy wiary każdy zachowywał w obozie dla siebie. W Rosji religia była po rewolucji zabroniona, wielu Rosjan nie wierzyło w nic, nieliczni praktykujący też się z wiarą nie obnosili. W niektórych łagrach więziono wprawdzie katolickich księży, ale ten wątek specjalnie mnie nie interesował – mój film miał być opowieścią o sile ducha ludzkiego w ogóle, bez religijnych uwarunkowań.

Role Polaków i Rosjanina powierzył pan amerykańskim i angielskim aktorom.
Niestety, przy castingu obowiązywały ściśle określone reguły – musieliśmy się zatrzymać na wysokości Berlina. Od tego zależało finansowanie filmu. C’est la vie! Dołożyłem jednak starań, żeby aktorzy wczuli się w grane przez siebie postaci, poznali historię waszego kraju i nauczyli się wypowiadać kwestie po polsku czy rosyjsku bez obcego akcentu. Mam nadzieję, że im się to udało.

Konsultantką historyczną przy „Niepokonanych” była Anne Applebaum, autorka słynnego „Gułagu”, w życiu prywatnym żona Radosława Sikorskiego.
Anne jest wybitną specjalistką w zakresie historii porewolucyjnej Rosji, dzięki niej zdałem sobie sprawę z wielu nieznanych na Zachodzie aspektów tej epoki. Scena nostalgicznego wspomnienia o polskim dworku to jej zasługa. Nawiasem mówiąc, Anne jest dla mnie symbolem zmian, jakie zaszły w Europie Wschodniej – amerykańska dziennikarka mieszka w Polsce, pisze o gułagu i jest żoną ministra!

Pomówmy przez chwilę o panu samym. Zaczynał pan karierę jako aktor. Czy na planie czerpie pan z własnych doświadczeń?
Zacząłem od pisania skeczy, które następnie sam odgrywałem na scenie. Działo się to w latach, kiedy Australia nie miała jeszcze własnej kinematografii, kwitła natomiast telewizja. Kiedy w czasie mojego pobytu w Anglii odkryłem Terry’ego Gilliama i Monty Pythona, poczułem, że chcę kręcić filmy. Od tego czasu wiele zmieniło się w moim życiu zawodowym, nigdy jednak nie zapomniałem, jak ważna jest dla aktorów dobra współpraca z reżyserem. Nie przepadam natomiast za próbami, ponieważ uważam, że zabijają one spontaniczność. Pozostawiam aktorom wiele swobody.

Światową sławę przyniosły panu dzieła o charakterze metafizycznym: „Piknik pod wiszącą skałą” czy „Ostatnia fala”. Następnie, już w Hollywood, odszedł pan od tego stylu, próbując sił w komedii, filmach wojennych, poetyckich, groteskach. Czy to kwestia ciągłych poszukiwań, czy po prostu wymóg rynku?
W Australii nakręciłem w sumie pięć filmów, z czego niektóre dla telewizji, ale wiedziałem, że wielu moich scenariuszy nigdy nie uda się zrealizować. Propozycje z Hollywood wydawały mi się z kolei zbyt amerykańskie. Zainteresował mnie dopiero „Świadek”. Później po prostu wybierałem historie, które mi się podobały, i myślę, że udaje mi się to również dzisiaj. Nie sądzę, bym sprzedał się kinu komercyjnemu: kiedy pracowałem z Harrisonem Fordem, nie był on bynajmniej uważany za kasowego gwiazdora! Podobnie było w przypadku Seana Connery czy Robina Williamsa, nie mówiąc o Ethanie Hawke’u, który stał się znany dopiero po „Stowarzyszeniu umarłych poetów”.

W „Truman Show” przedstawił pan krytyczną wizję amerykańskiego społeczeństwa manipulowanego przez media. Czy pana zdaniem podobny los czeka cały świat?
Z wiekiem powinniśmy stawać się coraz bardziej ostrożni w wypowiadaniu uogólniających opinii. Uważajmy, bo inaczej staniemy się sfrustrowanymi, zrzędzącymi staruszkami! Dlatego nie odpowiem na pani pytanie w sposób twierdzący, choć mam na to wielką ochotę…

***

Peter Weir, ur. w 1944 r. w Sydney. Wybitny reżyser australijski, także scenarzysta i producent. Uznanie i popularność przyniosły mu filmy zrealizowane w ojczyźnie: „Piknik pod wiszącą skałą” (1975), „Ostatnia fala” (1977), „Gallipoli” (1981). Następnie pracował w Hollywood, gdzie nakręcił m.in. „Świadka” (1985), „Stowarzyszenie umarłych poetów” (1989), „Truman Show” (1998), „Pan i władca: Na krańcu świata” (2003). 8 kwietnia do polskich kin trafia najnowszy film Weira „Niepokonani” według książki Sławomira Rawicza „Długa droga”.

Polityka 14.2011 (2801) z dnia 02.04.2011; Kultura; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Jesteście wspaniali"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną