Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Samobója nie będzie

Marcin Świetlicki dla „Polityki”: Samobója nie będzie

„Ci, którzy przychodzą, szybko też odchodzą. Nie wychowałem sobie za wielu naśladowców” - mówi Świetlicki „Ci, którzy przychodzą, szybko też odchodzą. Nie wychowałem sobie za wielu naśladowców” - mówi Świetlicki Leszek Zych / Polityka
Poeta opowiada o miłości do życia, psów, a czasem nawet do ludzi.
Okładka Wydania Specjalnego „Sztuka Życia”promocja/Polityka Okładka Wydania Specjalnego „Sztuka Życia”
Cień Marcina ŚwietlickiegoLeszek Zych/Polityka Cień Marcina Świetlickiego

Wywiad pochodzi ze specjalnej publikacji POLITYKI pod tytułem „Sztuka Życia”. Dodatek, który można określić jako „Poradnik wolnego człowieka", kierowany jest do wszystkich, którzy poszukują sensu i urody istnienia i starają się ten sens odnaleźć w prozie codziennych czynności. Próbują swoje życie rozumieć, układać i dbać o jego jakość. "Sztukę życia" można już kupić na www.skleppolityki.pl i w dobrych punktach sprzedaży prasy.Więcej informacji >>

***

Marcin Świetlicki debiutował w 1992 r. tomikiem poetyckim „Zimne kraje”. Krytyka okrzyknęła go najważniejszym poetą młodego pokolenia obok Jacka Podsiadły. Na krótko przed debiutem Świetlicki założył zespół rockowy Świetliki, w którym melorecytował swoje wiersze. Pierwszy występ Świetlików w krakowskim NaGłosie przeszedł do legendy, choć spora część publiczności wyszła przed jego zakończeniem. Siedzący w pierwszym rzędzie Czesław Miłosz i Wisława Szymborska zostali do końca. Zespół wydał 5 albumów. W latach 2006-08 Świetlicki wydał trzy kryminały. Stworzony przez niego bohater – wiecznie pijany melancholik – pomimo protestów autora utożsamiany był z nim samym. Jest ojcem Marcina, chłopakiem Ewy i fanem bokserki ­Niko (od słowa Nikotyna).

Juliusz Ćwieluch: Strasznie pan sobą rozczarował. Kilka lat po debiucie były duże oczekiwania względem pana. Fani i krytycy po cichu obstawiali,
że będzie szybki samobój, a później to już fala uwielbienia.

Marcin Świetlicki: - Ludzie mają do mnie głównie pretensje, że nie jestem taki, jakim sobie mnie wyobrażają. Świetlicki utył, spuchł i osiwiał. Czuję, że jakoś dziwnie jestem wyróżniony tą ludzką agresją, wywołaną tym, że widać po mnie przemijanie.

Narobił pan nadziei. Był pan wyrazicielem buntu co najmniej dwóch pokoleń. Kiedy my się dorabialiśmy, pan się za nas buntował. A tu nagle buntownik się ustabilizował. Nie ma o kim filmów kręcić, książek pisać.

Czyli zarabiać pieniędzy na mojej śmierci? Na razie to sam zamierzam zarabiać na własnym życiu. Ja bardzo chcę żyć. Chyba zawsze tak było. Myśli samobójcze pojawiały się u mnie bardzo rzadko.

Wieczność (do której pisanie wcale nie przenosi)

Czyli lubi pan życie.

Nic innego nie mam.

A po śmierci też nic nie ma?

Proszę mnie zapytać po śmierci.

Boi się pan śmierci?

Każdy się boi. Ale z roku na rok boję się coraz bardziej. Kiedyś myślałem, że jestem nieśmiertelny, teraz już tak nie myślę. Nie wierzę nawet w pisanie. To wszystko wcale nie przenosi do ­wieczności.

No, Mickiewicza przeniosło, Miłosza przeniosło.

Boję się, że Miłoszowi i Mickiewiczowi jest wszystko jedno, czy ich przeniosło, czy nie. Za to Jerzemu Illgowi (wydawca m.in. Miłosza – przyp. red.) oraz różnym instytucjom kulturalnym wszystko jedno nie jest.

To jak zatrzymać czas?

Trzeba kochać zwierzęta. Nawet ludzi można się odważyć kochać. Przedmiotów nie ma co kochać. Wiele razy w życiu zmieniałem miejsce zamieszkania i te przedmioty, książki, papiery, łyżeczki, cukiernice, kubeczki, które stanowiły punkty odniesienia w życiu, nagle stały się zupełnie nieważne. W starym mieszkaniu stoją pudła, w których są bardzo ważne kiedyś dla mnie przedmioty. W ogóle za nimi nie tęsknię.

To stateczne wyznania godne 50-latka. Nie boi się pan, że przyjdzie kryzys wieku średniego i wszystko trzeba będzie odszczekać?

Kryzys wieku średniego miałem dziesięć lat temu i teraz już go tylko wspominam. Rozstałem się z kobietą, wyprowadziłem się z domu. Ekscesy jakieś były. Ogólnie trudny byłem bardzo. W dół leciałem. A potem jakoś się z tego wydobyłem.


Barbarzyńcy (którymi wcale nie byliśmy)

Tomik poetycki, w którym debiutowało pana pokolenie, nazwaliście „Przyszli barbarzyńcy”. Ile w was zostało tego barbarzyństwa?

My chyba nigdy nie byliśmy barbarzyńcami. Prawdopodobnie tylko Paweł Filas, który był ukrytym ideologiem naszej grupy i autorem hasła, że „tylko boks zbliża ludzi”, idzie tą ścieżką. Ja niby jestem bezrobotny, niby jestem na marginesie, ale w sumie świetnie funkcjonuję. Z niezłą kobietą się związałem. Jest mądra i dobra. Nawet z poprzednią moją kobietą się przyjaźnię. Z dzieckiem mam dobry kontakt. Nie jestem w miejscach, w których nie chcę być. I jestem w tych miejscach, w których chcę być. Właściwie nic złego mi się nie dzieje.

Ale z pisaniem wierszy to chyba lepiej było, jak pan leciał w dół. W twórczości to się ładnie odbiło.

Dużo wierszy wtedy napisałem. Teraz nie piszę prawie wcale. W przygotowywanych do druku utworach zebranych będzie rozdział z około osiemdziesięcioma wierszami niepublikowanymi. Napisałem je głównie w jednym okresie życia, po wyjściu z wojska. Czyli po dużej traumie, a przed rozpoczęciem nowego życia. Właśnie w takim kryzysowym momencie, kiedy nie wiedziałem, co ze mną będzie, kim jestem itd. Wywaliłem wtedy z siebie mnóstwo wierszy, tylko niektóre znalazły się w mojej pierwszej książce.

Terapia?

Tak, podpierałem się tymi wierszami, żeby mieć dla samego siebie uzasadnienie, że żyję, że coś robię. Skoro teraz nie piszę prawie nic, to znaczy, że jestem ustabilizowany. Dobrze jest nie pisać. W tym roku nie napisałem nic. A w tamtym kilka wierszy. Nie narzekam. Nie mam na co. Od dwóch dni mam nowego psa. Przez kilka miesięcy byłem kimś w rodzaju wdowca.

A co się stało z poprzednim psem?

Jeszcze w kwiecie wieku będąc dostała raka i to takiego nieoperowalnego. Kilka miesięcy w pustym domu bez psa, to ciężko było. Nie było po co wstawać.

Raki nie tylko psom się przydarzają.

Tak, tak. Śmierć bierze już z mojego rocznika. Wcześniej też brała, ale to z reguły jakieś utopienia, wypadki samochodowe były. A teraz to już się zaczynają jakieś poważne sprawy, nie przypadki. Ja zamierzam żyć co najmniej do dziewięćdziesiątki.

pół-Miłosz (którym jestem, bo mam 50 lat)

Żeby móc do końca roztrwonić pieniądze z Nagrody Nobla?

(śmiech) No, tak mi właśnie z horoskopu wyszło, który mi specjalistka postawiła. Konkretnie to mi przewidziała, że w 2030 r. z powodu własnej twórczości dostanę potężny zastrzyk finansowy. Tak sobie zinterpretowałem, że to chyba Nobel. A może Nike będzie wtedy już tak potężna.

Z Nike to by pan miał problem, bo się pan publicznie zarzekał, że tej nagrody nie przyjmie.

Do tego czasu to już się może wszystko zmienić. To już nie będzie nagroda Nike, tylko na przykład Adidas i inna gazeta ją będzie dawać. I będzie to tak potężna kwota, że trudno będzie odmówić. Paszportu POLITYKI odmówiłem, ale wtedy to jeszcze były małe pieniądze i łatwo było odmówić.

My się na pana nie gniewamy, bo w każdym wywiadzie pana o to pytają. Pan jest naszą żywą reklamą. A jak już jesteśmy przy nagrodach dla dobrze zapowiadających się, to jak pan patrzy na tych młodych?

Pewnie tak samo, jak starzy patrzyli na mnie 20 lat temu. Nie było zbyt wielu zachwytów z ich strony. Występ Świetlików przed Miłoszem i Szymborską przeszedł już do legendy. Ale te relacje są przesadzone. Miłosza to nie mogło bardzo dotknąć. On był głuchy na jedno ucho. Jemu było wszystko jedno.

Ten Miłosz się jakoś przewija wokół pana.

W tym roku on ma stulecie urodzin, a ja pięćdziesięciolecie. Jestem takim pół-Miłoszem. Ale z moim pochówkiem nie będzie żadnych problemów. Będę pochowany na cmentarzu w moim rodzinnym miasteczku. Nie będę się pchał na żadne Skałki i Wawele. A i siłą się nie dam wziąć. Moi spadkobiercy będą do tego przeze mnie zobowiązani na piśmie. To jedyne, o co zadbam. Nic im nie zostawię, oprócz żądania, żeby mnie nigdzie nie ciągano. Ja ciężko na to pracuję za życia, żeby nikomu takie pomysły do głowy nie przychodziły. Dożywotni chyba prezydent miasta Krakowa prof. Jacek Majchrowski na szczęście nawet nie wie, kim jestem. I dzięki temu nie obejmuje mnie swoim honorowym patronatem.

Może pan spokojnie napisać nową wersję wiersza „Pod wulkanem”. Kawałek „niczego o mnie nie ma w konstytucji” zmienić na „niczego o mnie nie ma w biuletynie informacji publicznej”.

Można, można, tylko mnie to nie boli. To o konstytucji było pisane z odrobiną bólu, a w kwestii biuletynu to jest radość. Gdybym się czuł całkowicie akceptowany, byłby to rodzaj śmierci. Do Krakowa przyjechałem w 1980 r. i z małymi przerwami mieszkam do teraz. Nie uważam, że na sto procent jest to moje miasto. W zeszłym roku miałem nawet taki pomysł, żeby przenieść się do Wrocławia. Chociaż na chwilę, ale się przenieść.


Uczciwość (na którą bardzo się zradykalizowałem)

Literatka Agnieszka Drotkiewicz pochwaliła się ostatnio, że jeździ po Polsce i pyta literatów, jak żyć. Jak do pana przyjedzie, to co jej pan odpowie?

E, moja odpowiedź na pewno jej nie interesuje. Mnie już parę razy pytano, jak żyć. Za każdym razem jakąś inną odpowiedź wymyślałem. Dwa lata temu pytał mnie o to Wojciech Brzoska. A ponieważ to poeta i oficer w jednej osobie, bo pan Brzoska zawodowo jest porucznikiem służby więziennej, to musiałem potraktować jego pytanie poważnie, więc odpowiedziałem mu wówczas – trzeba żyć godnie. Niedawno znów mnie o to zapytał, więc żeby pokazać, że się rozwijam, dodałem jeszcze, że trzeba żyć odważnie.

Jak już mówimy o odwadze, to co się stało z odwagą młodych? Nie buntują się, nie angażują.

Mój syn ma 18 lat, ale tak naprawdę jego pokolenia to za bardzo nie znam. On zresztą nie jest typowym przedstawicielem swojego pokolenia. Bardzo się nawet różni, bo czyta książki. Jakieś bezradne jest to młode pokolenie. Nie jest odważne w żaden sposób. Są oczywiście wyjątki. Mój kompletny podziw artystyczny budzi Pablopavo, czyli Paweł Sołtys. Ale on jest już po trzydziestce. Potwornie utalentowany twórca słowa. On jest niby jakimś tam raperem. Ale to po prostu jest tak wrażliwy człowiek, że aż strach. Jeżeli młode pokolenie tak by wyglądało, to proszę bardzo.

Niby tacy nijacy, a Dorota Masłowska to jednak świetna i dojrzała pisarka. Pan ją chwalił.

„Wojnę polsko-ruską…” przeczytałem przed publikacją i uznałem, że Masłowska jest potwornie zdolna. Pierwsza powieść wydała mi się objawieniem. Ale „Pawia królowej” nie byłem w stanie przeczytać. Kompletnie nie jestem też zainteresowany twórczością dramatyczną Masłowskiej.

Na ostatnim koncercie Świetlików, jaki widziałem, dominowały dziewczęta w czarnych ubiorach, glanach i obowiązkowym czarnym szaliczku. Przez te 19 lat grania chyba różni przychodzili?

Ci, którzy przychodzą, szybko też odchodzą. Nie wychowałem sobie za wielu naśladowców. Jest jakiś taki rodzaj wrażliwców w każdym pokoleniu, którzy kupują to, co robię. Ale potem zaczynają prawdziwe życie i mija im ta fascynacja.

Mówi pan jak związany z Frondą Wojciech Wencel, który zarzucał panu, że zajmuje się „problemami Mariuszów i Patryków z trzeciej klasy LO”.

Obawiam się, że Wencel już tak teraz nie myśli. Prawica chciałaby mnie oswoić. Zwłaszcza kiedy okazało się, że moje poglądy są często konserwatywne. Nie na tyle konserwatywne, żeby ta nieświatła prawica mogła mnie łyknąć. A na tyle konserwatywne, że teraz naskakuje na mnie lewica.

Konserwatywny pan się zrobił?

Zawsze taki byłem, tylko dopiero teraz to wysłowiłem. Ja w ogóle się zradykalizowałem w ostatnim czasie.

A w którą stronę?

Tak konkretnie to chyba w żadną. Ani w lewo, ani w prawo. Bo ja zradykalizowałem się na uczciwość, a tego zjawiska nie obserwuję w żadnej partii. Oczywiście, bywałem w życiu nieuczciwy. Przyznaję się, ale też zawsze uczciwie ponosiłem tego konsekwencje.


Zwarcie (które jest obowiązkiem twórcy)

Piotr Marecki, wydawca „Ha!art”, podobno aż się zrzygał po pana koncercie.

Gdyby mu się podobało, to bym się bardzo zmartwił. Ja nie chodzę na imprezy „Krytyki Politycznej” czy „Ha!artu”, bo wiem, czym to grozi. On chyba musi bardzo mnie kochać, skoro tak się poświęca. Całe życie jadę na konflikcie z kimś. Ja bez tego źle się czuję. Kłócę się równie dobrze ze starymi, jak i z młodymi. A i wśród rówieśników też mam wrogów. Wydaje mi się, że rola twórcy polega na tym, żeby pewnych postaw nie akceptować. Pewnych ludzi denerwować. Cały czas być w zwarciu.

Ale jak przed jednym z programów telewizyjnych Jolanta Fajkowska kazała buty wyczyścić, bo nie godzi się do widza w brudnych butach mówić, to poszedł pan czyścić.

Z grzeczności to zrobiłem. Teraz bym nie poszedł. Tak samo jak nie powinienem iść do „Pegaza”. Epizod udawania celebryty mam już za sobą. Zresztą ja się kompletnie do tej roli nie nadawałem. Nie mam w sobie tej determinacji, żeby zrobić wszystko, byle nie zejść ze światła jupiterów. Ja wręcz zażądałem od Grzesia, żebyśmy to rzucili, chociaż pieniądze z tego gawędzenia o kulturze były poważne.

Z tego gawędzenia to coś w ogóle wynikało?

Moim zdaniem, nie. Może z powodu, że nie nadawaliśmy się do tego. Mnie się pierwszy raz w życiu zdarzyło właśnie w „Pegazie” zasnąć w trakcie rozmowy. Nie powiem, z kim była ta rozmowa, bo ta osoba w ogóle nie zawiniła. Kamery szły, światła świeciły. Ciepło, przyjemnie. Jakoś nie umiałem się pasjonować tą robotą.

A współczesność pasjonuje pana, o taką Polskę pan walczył? To znaczy pan nie walczył…

Ja tylko broniłem granic, ale nie tej Polski, bo to było w Ludowym Wojsku Polskim. Myślę, że to, co jest, jest niezłe. Ludzie tego nie doceniają. Krótką pamięć mają. A to, co było, to naprawdę bardzo złe było. Życie w komunizmie było okropne i już.

A może przynajmniej dobrze się tworzyło. Niektórzy mówią, że jak się dostaje w dupę, to jest o czym pisać, a jak się dostaje pensję, to już nie.

Trudno powiedzieć. Zadebiutowałem w 1992 r. W latach 80. z tymi wierszami, które pisałem, nie byłbym w stanie zadebiutować. Nie z powodów politycznych. Nie byłem do zaakceptowania ani przez oficjalne wydawnictwo, ani przez drugi obieg. Po prostu nie pasowałem do tamtych czasów. Ja się cieszę, że przyszło coś w rodzaju wolności, bo ja mogłem z tymi wierszami wyjść na światło dzienne. A do stałej pracy nie chodzę od siedmiu lat i bardzo to sobie chwalę. Boże, jak strasznie by było, gdybym nadal pracował w „Tygodniku Powszechnym”. Oj, jak strasznie!


Nieodwaga (która jest czym innym niż tchórzostwo)

Pamiętam przerażenie mojej babci, którą katowałem waszym pierwszym nagraniem, zwłaszcza kiedy krzyczał pan: „spierdalaj gnoju, dziś jestem w nastroju nieprzysiadalnym”.

Nikt nie obiecywał, że każdej babci się to spodoba. Świetliki powstały w poczuciu kompletnej wolności. Nie zastanawiałem się, jak to zostanie odebrane. Nie zadawałem sobie pytania, czy używanie brzydkich wyrazów nie jest czasem schlebianiem niskim gustom publiczności. Po prostu tak to czułem i tak pisałem. Już nie używam w nowych tekstach brzydkich wyrazów, już nie poruszam spraw drastycznych. Po prostu uważam, że wypadało to robić, jak byłem młodszy. Ale to nie jest żadna cenzura. To rodzaj obrony. Gramy koncert, a ludzie krzyczą: „zagrajcie tę piosenkę, w której mówisz kurwa”. Nawet tytułu nie pamiętają, tylko chcą usłyszeć słowo „kurwa”. Pamiętam, jak młodzież skandowała przez cały koncert „gotuj się kurwo gotuj”.

Śpiewacie to jeszcze?

Wróciliśmy do tego, bo ten numer jest dość ciekawy dramaturgicznie. To jest taka piosenka ze scenariuszem. Opowiada jakąś historię. Wielki liryk Bob Dylan do jednej z płyt wynajął zawodowego scenarzystę i razem pracowali nad tekstami, robili z nich takie małe filmy. Nie wiem, czy nadal mam tę umiejętność, ale całe życie starałem się też tak robić. Aż dziw, że nas nigdy na festiwal piosenki aktorskiej nie zaprosili.

Do Opola zaprosili.

Tak, ale Opole 1995 podobno było największą porażką w historii festiwalu. Wpuszczono na scenę takie zespoły jak nasz. Ohyda.

A dlaczego Linda, który nagrał ze Świetlikami „Las Putas Melancólicas”, z wami nie koncertuje?

Bo jest nieodważny. Proszę podkreślić, że nie mówię „tchórz”, tylko mówię „nieodważny”. On nienawidzi występów na żywo. Ludzie patrzą i jak się człowiek pomyli, to zaraz jest problem. Dla niego żywy, spocony, obcy człowiek jest czymś przerażającym.

Bo to jest coś przerażającego, jakkolwiek na to patrzeć.

No, jakoś go rozumiemy. Co jakiś czas ponawiamy naszą prośbę i pytanie, czy by nie wystąpił, on mówi „nie” albo się zgadza. A później odwołuje.

A po co jemu to w ogóle było?

On ma potrzebę odmiany wizerunku. W pewnym momencie stał się postacią anegdotyczną. Ludzie mówią o nim „Boguś”. My mówimy „pan Bogusław”. I właśnie był dobry moment, żeby coś z tym wizerunkiem zrobić. Bardzo profesjonalnie zachowywał się w studiu, wszystko wykonał elegancko, bez fochów, bez afer. Miał zadanie do wykonania i zrobił to. Fochy pojawiły się później.


Powoli (co mnie teraz cechuje)

Dla was to była wygodna sytuacja. Wyraźnie szliście na hit.

Na pierwszej próbie do „Filandii” widać było, że może być z tego przebój. Ale i tak przerosło to nasze oczekiwania, bo było na liście przebojów. W telewizji pokazali. Do dziś to puszczają w radiu. To nasza jedyna piosenka, jaka pojawia się w radiu. Zawsze uważałem, że jedynie piosenki, które mają lato w refrenie, mają szansę przebić się do masowego odbiorcy. Chociaż, z drugiej strony, piosenka „Rozpierdoliłaś mi wakacje” nie mogła stać się przebojem.

Te opowieści o groopies są przesadzone?

Przesadzone. Jak mówi Tymon Tymański, najczęściej są to pijani, brodaci mężczyźni z przeróżnymi chorobami skórnymi.

To przez nich zaczął pan pisać kryminały i został Chandlerem z Bronowic?

Nigdy nie mieszkałem w Bronowicach. Ale o Chandlera się nie obrażam. Czytam niemal wyłącznie kryminały. Nawet zły kryminał coś mi daje. Jestem przekonany, że o rzeczywistości najlepiej piszą autorzy kryminałów. O sprawach społecznych też wiele można znaleźć w tego rodzaju powieściach. O polityce również. Ale i poezja też tam jest. U Chandlera jest mnóstwo poezji.

Krakowska narzeczona Sławomira Sierakowskiego twierdzi, że jest pan skończony.

Nie jestem skończony, tylko skupiony. Z wiekiem stałem się bardziej oszczędny. To i wiersze piszą się powoli. W maju wydam utwory zebrane i zamknę pewien etap. Później chcę otworzyć nowy. Następna książka będzie w pewnym sensie debiutem. Tak jakbym umarł i się ponownie narodził. Może jak umrę, chociaż tak symbolicznie, to skończy się narzekanie.


***

Wywiad pochodzi ze specjalnej publikacji POLITYKI pod tytułem „Sztuka Życia”. Dodatek, który można określić jako „Poradnik wolnego człowieka", kierowany jest do wszystkich, którzy poszukują sensu i urody istnienia i starają się ten sens odnaleźć w prozie codziennych czynności. Próbują swoje życie rozumieć, układać i dbać o jego jakość. "Sztukę życia" można już kupić na www.skleppolityki.pl i w dobrych punktach sprzedaży prasy.Więcej informacji >>

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną