Na początku dziennikarzy, wyraźnie speszonych obecnością Malkovicha, zatkało. Ot, tak. Milczeli, więc inicjatywę postanowił przejąć sam aktor i... wcielił się w rolę dociekliwego żurnalisty. "Powiedzcie mi panowie - pytał, zwracając się do operatorów kamer - dlaczego tak bardzo zbliżacie się ze swym sprzętem do mojej buzi, gdy idę korytarzem? Przecież dobrze wiecie, że nic nie będzie potem i tak widać?" "Bo jesteśmy z Polski" - odpowiedział jeden z nich. Malkovich w jednej chwili zyskał roześmiany tłum i rozluźnionych, gotowych wreszcie do zadawania pytań dziennikarzy. Pozostając przy rodzimych klimatach - kolejne dociekania skupiły się na poczuciu humoru Polaków, a w zasadzie - jego braku. Aktor natomiast upierał się, że je mamy, a przynajmniej mają je ci wszyscy Polacy, których zna. W tym momencie znacząco spojrzał na Jacka Szumlasa, szefa zajmującego się dystrybuowaniem filmów Solopanu, prywatnie - swego od lat przyjaciela.
Pozostając w temacie poczucia humoru, Malkovich zapytany został przez - śmiertelnie poważnie zresztą - sędziwą dziennikarkę z magazynu poświęconego muzyce poważnej, czy nie próbował ingerować w oprawę muzyczną spektaklu, czy wszystko mu odpowiadało? Odrzekł ze śmiechem: "Proszę mi uwierzyć na słowo, do głowy mi nie przyszło, by do przedstawienia próbować zaprzęgać kawałki Jona Bon Joviego!".
Co do samej sztuki, z którą przyjechał do Polski, "Infernal comedy" - jest to rozpisany na barokową orkiestrę dramat, złożony z wyznań seryjnego mordercy prostytutek. Malkovichowi towarzyszą na scenie dwie sopranistki, z których jedna jest Polką (wywodząca się z krakowskiej Akademii Muzycznej i Mozarteum w Salzburgu Aleksandra Zamojska). Jak opowiadał na spotkaniu scenarzysta i reżyser przedstawienia, Michael Sturminger, jego tytuł to bezpośrednie nawiązanie do "Boskiej komedii" Dantego, tyle że sztuka jest jej odwrotnością, pokazującą wydarzenia z piekła rodem.
Przy tej okazji John Malkovich, zapytany został, czy po takiej roli musi do siebie dochodzić i co robi, by przejść swego rodzaju katharsis? Aktor odrzekł, że dla niego oczyszczające jest już samo granie i bycie na scenie w ogóle; ono go nigdy nie traumatyzuje.
Malkovich opowiadał także o swoich zapędach... modowych. Ma już drugą firmę projektującą i sprzedającą ciuchy, Technobohemian (z pierwszej - Uncle Kimono - jako wspólnik się wypisał, choć produkty tej marki są nadal, ku jego niezadowoleniu, sprzedawane). Zresztą, na zamkniętym spotkaniu z mediami w warszawskim Bristolu miał na sobie ubrania własnej produkcji. (I to całkiem ciekawe i oryginalne - vide zdjęcia.)
W roli tłumacza i moderatora wystąpił Michał Chaciński z TVP Kultura, a zarazem nowy dyrektor artystyczny Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Sprawdził się znakomicie. I nie dziwota - z wykształcenia jest anglistą i po studiach - jak przyznał w prywatnej rozmowie po konferencji - pracował jako tłumacz.
Po spotkaniu dostałam, w sumie całkiem zasadne, pytanie od jednego ze znajomych. Zachodził on w głowę, jak to się stało, że PwC (dawniej PricewaterhouseCoopers) - firma świadcząca usługi audytorskie i doradcze - wybrała sobie przedstawienie o mordercy prostytutek na uświetnienie swego 20-lecia? To bardzo proste! Jak uczciwie, szczebiotem dziewczęcia wyznała jej przedstawicielka już na początku konferencji, chodziło im o gwiazdę światowego formatu "w akcji". Bo tego jeszcze żadna polska firma nie zrobiła. Ale każdy powód dobry, by obejrzeć u nas ten spektakl. I tylko żal, że niewielu szczęściarzy mogło na nim być... (Malkovich fanów swych pociesza: "Może jeszcze kiedyś będzie okazja?")