Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Co z tym polskim?

Polski rock znów po polsku

Nerwowe Wakacjie odnoszą się w liniach wokalnych do bigbitowego stylu. Nerwowe Wakacjie odnoszą się w liniach wokalnych do bigbitowego stylu. Mariusz Chibowski / Materiały prywatne
Polska młodzież znów śpiewa polskie piosenki. A młoda rockowa krytyka, znudzona strumieniem łatwo dostępnej muzyki z Zachodu, kłóci się o rodzimą tradycję.
Muzyka Końca Lata – grupa, która dość konsekwentnie od paru lat czerpie inspiracje z archiwum polskiego rocka.Antek Opolski/Materiały prywatne Muzyka Końca Lata – grupa, która dość konsekwentnie od paru lat czerpie inspiracje z archiwum polskiego rocka.
Polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji.Antek Opolski/Materiały prywatne Polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji.

Najgorętszy ostatnio spór młodej krytyki muzycznej dotyczył zespołu Skaldowie. Wymieniani byli także inni wykonawcy z kręgu krajowego bigbitu, ale to grupa braci Zielińskich – polscy The Beach Boys, jak się ich ostatnio coraz częściej opisuje, nie tylko ze względu na rodzinne korzenie obu zespołów – stała się symbolem całego zamieszania.

Dyskusję wywołał Borys Dejnarowicz, publikując w serwisie T-Mobile Music felieton o tym, jak zmieniła się perspektywa młodych, „najbardziej osłuchanych i żądnych wrażeń recenzentów w Polsce”. „Teraz ich tradycja to Trzaskowski, Grechuta, Seifert, Dębski, Trojanowska, Vox, Sztywny Pal Azji, Varius Manx i Piasek. I wcale nie chcą gonić Zachodu – coraz mniej imponuje im biegła znajomość anglosaskiego undergroundu i bycie na bieżąco ze wszystkimi tamtejszymi modami” – napisał.

Patrioci i kosmopolici

Jeśli przyjrzeć się najciekawszym premierom sezonu, zauważymy, że polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji. Szczególnie mocno dwa z nich: Nerwowe Wakacje i Muzyka Końca Lata. Chociaż gdybyśmy się przyjrzeli ich korzeniom, doszlibyśmy do wniosku, że z powodów ideologicznych powinny się dziś raczej spierać, niż współtworzyć jedną scenę. Żeby ten fenomen zrozumieć, spójrzmy przez chwilę na polską scenę rockową jak na scenę polityczną.

Wyobraźmy sobie, że – w dużym uproszczeniu – przez lata ścierają się w krajowym rocku dwa prądy: patrioci i kosmopolici. Przykłady? Kazik i Kult ze swoim „Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu” od początku zdefiniowaliby się jako patrioci. Myslovitz – mimo tekstów po polsku – już bardziej jako kosmopolici, dzięki licznym nawiązaniom do brytyjskiego rocka. Pidżama Porno i Happysad, słuchani na studenckich juwenaliach, to patrioci. The Car Is On Fire nagrywający płytę w Ameryce i śpiewający nienaganną angielszczyzną – kosmopolici.

Na to nałożyły się pokoleniowe media. Zamknięty dwa lata temu magazyn „Pulp”, który jako pierwszy zauważył zaczątki sceny neobigbitowej (jak ją nazwał), z chęcią wspierał to, co lokalne. „Lampa”, z jej redaktorem Pawłem Duninem-Wąsowiczem, od lat konsekwentnie poszukującym dobrych polskich tekstów i tropiącym ślady polskiej tradycji, też stałaby po patriotycznej stronie.

Kosmopolitów reprezentowały dotąd głównie serwisy internetowe typu Porcys, Screenagers czy Nowa Muzyka, a także blogowy system Musicspot, które na polską krytykę muzyczną w ostatniej dekadzie wywarły największy wpływ. Zakładane przez 20-latków w ciągu ostatniej dekady, dziś zbierają wokół siebie potężne środowisko dziennikarzy i blogerów, obejmujące nawet kilkadziesiąt osób. Pracujących z „nieformalną misją uświadamiania polskiego czytelnika w kwestii alternatywnych nurtów funkcjonujących w najlepsze od wielu dekad na Zachodzie”, jak to zgrabnie ujął Dejnarowicz, współzałożyciel Porcys i niegdysiejszy muzyk The Car Is On Fire.

„Z mojej prywatnej perspektywy zjawisko zajawienia się polską muzyką rozrywkową sprzed lat było niczym odnalezienie koła ratunkowego” – wtórował mu Kuba Ambrożewski, redaktor naczelny Screenagers, zmęczony ciągłym sporządzaniem podsumowań zachodniego rynku płytowego. „Zainteresowanie rodzimym retro to domena recenzentów, którzy poszukują zaskakującej treści na blogi i strony” – replikował Filip Szałasek (Nowa Muzyka), uznając to za co najwyżej sezonową modę. Z kolei Piotr Kowalczyk, współpracownik „Lampy”, wytknął Dejnarowiczowi, że – przeciwnie – nostalgia za peerelowską muzyką od dawna jest o wiele szersza, niż się to wydaje po lekturze jego tekstu. Jako argumenty wykłada choćby cykl kompilacji „Polish Funk” albo nagraną po latach płytę Zdroju Jana – legendarnej hipisowskiej grupy, która kiedyś nie miała szczęścia do wydawnictw fonograficznych.

Do tego, o czym piszą, można by dorzucić znacznie więcej: niekończący się cykl retrospektyw gwiazd sprzed lat w Opolu, a z drugiej strony – odgrywanie przez artystów pokroju Lecha Janerki czy VooVoo w całości materiału z ich najgłośniejszych płyt dla kolejnego pokolenia słuchaczy podczas Off Festivalu. A teraz także nowy cykl kompilacji „Polskie single”, zbierający w ciekawy i szeroki sposób ważne utwory z minionych lat (właśnie ukazały się roczniki 1985 i 1986).

Szczerość i prostota

„Stara polska muzyka i jej aktualność jest dowodem na to, jak dla jakości tej dziedziny sztuki ważne jest wszystko to, z czego regularnie drwi Dejnarowicz – ekspresja, brzmienie, szczerość, piękne literacko i zaśpiewane z wdziękiem teksty” – pisze Kowalczyk, który jako jedyny w gronie polemistów proponuje wpisać to, co się dzieje, w szeroki krąg nostalgicznych nawiązań do PRL, widoczny w pomysłach Muzeum Sztuki Nowoczesnej i fotograficznym cyklu „nudnych pocztówek” Mikołaja Długosza z sielankowymi blokowymi pejzażami z dawnej epoki.

Wydany w marcu album „Polish Rock” Nerwowych Wakacji przeszłość przynosi już na okładce przygotowanej – właśnie jak u Długosza – ze starego zdjęcia z jakiegoś peerelowskiego kąpieliska. Hasło w tytule jest nieco ironicznie, bo wszystkie teksty, zgrabnie odwołujące się do tradycji lat 80., a chwilami też poprzednich dekad w rodzimej muzyce, są napisane po polsku. Dla ich autora i wokalisty zespołu Jacka Szabrańskiego to spora zmiana – bo dotąd kojarzono go jako członka grupy The Car Is On Fire, śmiało żonglującej amerykańskimi wpływami i świetnie radzącej sobie z pisaniem po angielsku. – Bardziej niż o nostalgię czy brzmienie retro chodziło nam tym razem o kontakt z codziennością i polszczyznę w tekstach – mówi lider Nerwowych Wakacji.

Słychać dziś u Szabrańskiego swojski, romantyczny ton („Przemierzę bezkres i spytam o jeszcze/Kosmos jest pyłkiem na twojej sukience”), mamy emocje i literackość rodzimej piosenkowej tradycji, a na nowym singlu „Superman jest dead” wokalista odwołuje się do stylu Jacka Zielińskiego ze Skaldów – włącznie z fragmentem nawiązującym do znanych „Medytacji wiejskiego listonosza”. Jest tu rytm i rym, bez utraty plastyczności polszczyzny. – U nas sama konstrukcja języka narzuca zupełnie inny sposób pisania niż w angielskim, w piosenkach po polsku często trudno zawrzeć tyle treści, ale za to więcej można osiągnąć formą – twierdzi Szabrański, który deklaruje przywiązanie do krajowej piosenkowej tradycji i chęć jej przywracania. – W Polsce bardzo łatwo zapominamy, przekreślamy przeszłość, nie ma u nas ciągłości. A z mojego punktu widzenia lata 60. to pewna baza, jeśli chodzi o autentyczność emocji, naiwną szczerość, prostotę.

 

Płytę Nerwowych Wakacji firmuje Wytwórnia Krajowa, która – jak piszą jej założyciele – chce na nowo odczytać znaczenie takich terminów, jak „polska piosenka”, „polski rock” czy „rodzima scena”.

Ledwie dwa miesiące po tamtej ukazała się płyta Muzyki Końca Lata – grupy, która dość konsekwentnie od paru lat czerpie inspiracje z archiwum polskiego rocka. Współtworzy nawet swoistą scenę znaną lepiej ze składanki „Daleko od szosy” (dołączonej do pisma „Lampa”), zawierającej też nagrania zespołów Maki i Chłopaki czy Kawałek Kulki. A w tekstach lidera MKL Bartosza Chmielewskiego (notabene współpracownika „Lampy”) odtwarza małomiasteczkowe wspomnienia z lat młodzieńczych, piosenki z nowej płyty spinając wspólnym prowincjonalnym klimatem tytułowej stacyjki kolejowej „PKP Anielina” w Mińsku Mazowieckim. „Majowy świat, Cielak i Wiśnia/Prowadzają się w parku pod rękę/Za trzy złote kwiat nie jest ciebie wart/W polu na trawie pszczoły, żurawie” – śpiewa Chmielewski, który podobnie jak lider Nerwowych Wakacji odnosi się w liniach wokalnych do bigbitowego stylu, choćby w przebojowej piosence „Dworcowa”: „Już na dworcu czekam, do rodzinnych stron/Droga jest daleka, osiem godzin stąd/Czeka mama, tata, czeka stary pies/Czeka ukochana, dla niej wiozę wiersz”.

– Na pewno już od jakiegoś czasu daje się zauważyć na polskiej scenie powrót do źródeł, ale na razie w mikroskali, mam wrażenie, że Borys Dejnarowicz po raz kolejny próbuje wykreować rzeczywistość – komentuje całą dyskusję Bartosz Chmielewski. Zwraca jednak uwagę na inne zespoły mocno przesiąknięte lokalnością i śpiewające po polsku – Płyny czy znane dobrze Komety, które właśnie wydały nową płytę „Luminal”. Podobnie jak Szabrańskiego, najbardziej cieszy go powrót polszczyzny do rockowych tekstów pokolenia dobijającego do trzydziestki. – Z mojej perspektywy piosenki z dobrym polskim tekstem mają większe znaczenie emocjonalne i kulturowe niż pisane przez Polaków po angielsku – dodaje lider Muzyki Końca Lata. Tego, że polski daje naprawdę duże możliwości, dowodzi jego zdaniem choćby twórczość Marcina Pryta z 19 Wiosen. Zresztą to w stosunku do tej ostatniej grupy używano wcześniej przymiotnika „neobigbitowy”.

Bliżej świata

Chmielewski i Szabrański to zupełnie inne, wchodzące często w spór, środowiska, ale podobna droga do dzisiejszego stylu. Obaj słuchali polskiego bigbitu, dzięki rodzinnym płytotekom, od dzieciństwa. Szabrański swój kanon kreśli bardzo szeroko, wspomina Niemena i Komedę, a wreszcie piosenkowych klasyków – Osiecką, Koftę, Młynarskiego. – Zapomniany zespół bigbitowy Tajfuny z powodzeniem mógłby stanowić rasowy podkład do kolejnej produkcji Tarantino – zauważa.

Chmielewski wymienia jednym tchem: Skaldowie, Alibabki, Klenczon czy Marek Grechuta („ciągle zbyt powierzchownie znany”). – Osobistym odkryciem jest dla mnie wrocławska grupa Pakt, wydana ostatnio przez Polskie Radio – dodaje. – Bardzo oryginalna, hipisowska formuła grania, świetne podziały rytmiczne.

Obaj też (niezależnie od siebie) podają ten sam główny powód zainteresowania całą tą tradycją wśród swoich rówieśników: zachłyśnięcie się światowymi brzmieniami. – Dzięki dostępności Internetu od 10 lat młodzież nadrabia zaległości płytowe na olbrzymią skalę – mówi Chmielewski. Te zachodnie musiały się w pewnym momencie znudzić. – Trudno to wszystko ogarnąć – komentuje Szabrański. – Stąd naturalny zwrot w stronę lokalności.

Bez względu na to, jak nazywać i opisywać całe zjawisko, ile potrwa ten renesans tradycji i jaka będzie jego skala, oba zespoły idealnie oddają ducha czasów. W tym samym roku ukazał się przecież znakomity album Ballad i Romansów, czyli sióstr Wrońskich, budujących w swoich piosenkach poetycki i bardzo tutejszy klimat: „Dudni z daleka gdzieś bas, Armii Krajowej tras/Przez szpary w oknach z Pól Mokotowskich, zawiewa zimny i bezlitosny./Szklanki już stoją do góry nogami,/Dzień spływa żeliwnymi pionami pod nami”. Na letnich festiwalach mijać się z nimi będzie R.U.T.A., sięgająca po najstarsze polskie protest songi, czyli chłopskie pieśni buntu sprzed wieków. A wreszcie duet Niwea, nawiązujący w sugestywnej i surowej poezji Wojtka Bąkowskiego do tekstów Mirona Białoszewskiego.

Od lat 90. ożywia się w polskiej muzyce pop spór na linii lokalność–światowość. Ale bezpośrednie nawiązania do bigbitu albo spotykały się u krytyki z lekką pogardą (np. u zespołów określanych mianem „harcerskiego rocka”, jak Sztywny Pal Azji), albo były z założenia pastiszem (jak u odnoszących sukcesy komercyjne Czarno-Czarnych). Stosunek młodszej generacji dziennikarzy i muzyków do tej tradycji odczarowała dziś atmosfera na świecie, gdzie mnożą się nurty odnoszące się jakoś do muzyki minionych dekad – folku, kiczowatego popu lat 80. czy rocka środka lat 70.

Jeden z największych autorytetów krytyki muzycznej Simon Reynolds w nowej książce „Retromania” z lekkim przestrachem konstatuje, że poza nieustannymi powrotami do przeszłości nic nas ostatnio w kulturze popularnej nie spotyka. Paradoksalnie więc – co pogodzi pewnie patriotów i kosmopolitów – choć dawno nie było tak silnego lokalnego trendu w polskiej muzyce rockowej, to jednocześnie dawno nie byliśmy w tej dziedzinie tak blisko świata.

Polityka 27.2011 (2814) z dnia 28.06.2011; Kultura; s. 75
Oryginalny tytuł tekstu: "Co z tym polskim?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną