Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Co z tym polskim?

Polski rock znów po polsku

Nerwowe Wakacjie odnoszą się w liniach wokalnych do bigbitowego stylu. Nerwowe Wakacjie odnoszą się w liniach wokalnych do bigbitowego stylu. Mariusz Chibowski / Materiały prywatne
Polska młodzież znów śpiewa polskie piosenki. A młoda rockowa krytyka, znudzona strumieniem łatwo dostępnej muzyki z Zachodu, kłóci się o rodzimą tradycję.
Muzyka Końca Lata – grupa, która dość konsekwentnie od paru lat czerpie inspiracje z archiwum polskiego rocka.Antek Opolski/Materiały prywatne Muzyka Końca Lata – grupa, która dość konsekwentnie od paru lat czerpie inspiracje z archiwum polskiego rocka.
Polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji.Antek Opolski/Materiały prywatne Polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji.

Najgorętszy ostatnio spór młodej krytyki muzycznej dotyczył zespołu Skaldowie. Wymieniani byli także inni wykonawcy z kręgu krajowego bigbitu, ale to grupa braci Zielińskich – polscy The Beach Boys, jak się ich ostatnio coraz częściej opisuje, nie tylko ze względu na rodzinne korzenie obu zespołów – stała się symbolem całego zamieszania.

Dyskusję wywołał Borys Dejnarowicz, publikując w serwisie T-Mobile Music felieton o tym, jak zmieniła się perspektywa młodych, „najbardziej osłuchanych i żądnych wrażeń recenzentów w Polsce”. „Teraz ich tradycja to Trzaskowski, Grechuta, Seifert, Dębski, Trojanowska, Vox, Sztywny Pal Azji, Varius Manx i Piasek. I wcale nie chcą gonić Zachodu – coraz mniej imponuje im biegła znajomość anglosaskiego undergroundu i bycie na bieżąco ze wszystkimi tamtejszymi modami” – napisał.

Patrioci i kosmopolici

Jeśli przyjrzeć się najciekawszym premierom sezonu, zauważymy, że polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji. Szczególnie mocno dwa z nich: Nerwowe Wakacje i Muzyka Końca Lata. Chociaż gdybyśmy się przyjrzeli ich korzeniom, doszlibyśmy do wniosku, że z powodów ideologicznych powinny się dziś raczej spierać, niż współtworzyć jedną scenę. Żeby ten fenomen zrozumieć, spójrzmy przez chwilę na polską scenę rockową jak na scenę polityczną.

Wyobraźmy sobie, że – w dużym uproszczeniu – przez lata ścierają się w krajowym rocku dwa prądy: patrioci i kosmopolici. Przykłady? Kazik i Kult ze swoim „Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu” od początku zdefiniowaliby się jako patrioci. Myslovitz – mimo tekstów po polsku – już bardziej jako kosmopolici, dzięki licznym nawiązaniom do brytyjskiego rocka. Pidżama Porno i Happysad, słuchani na studenckich juwenaliach, to patrioci. The Car Is On Fire nagrywający płytę w Ameryce i śpiewający nienaganną angielszczyzną – kosmopolici.

Na to nałożyły się pokoleniowe media. Zamknięty dwa lata temu magazyn „Pulp”, który jako pierwszy zauważył zaczątki sceny neobigbitowej (jak ją nazwał), z chęcią wspierał to, co lokalne. „Lampa”, z jej redaktorem Pawłem Duninem-Wąsowiczem, od lat konsekwentnie poszukującym dobrych polskich tekstów i tropiącym ślady polskiej tradycji, też stałaby po patriotycznej stronie.

Kosmopolitów reprezentowały dotąd głównie serwisy internetowe typu Porcys, Screenagers czy Nowa Muzyka, a także blogowy system Musicspot, które na polską krytykę muzyczną w ostatniej dekadzie wywarły największy wpływ. Zakładane przez 20-latków w ciągu ostatniej dekady, dziś zbierają wokół siebie potężne środowisko dziennikarzy i blogerów, obejmujące nawet kilkadziesiąt osób. Pracujących z „nieformalną misją uświadamiania polskiego czytelnika w kwestii alternatywnych nurtów funkcjonujących w najlepsze od wielu dekad na Zachodzie”, jak to zgrabnie ujął Dejnarowicz, współzałożyciel Porcys i niegdysiejszy muzyk The Car Is On Fire.

„Z mojej prywatnej perspektywy zjawisko zajawienia się polską muzyką rozrywkową sprzed lat było niczym odnalezienie koła ratunkowego” – wtórował mu Kuba Ambrożewski, redaktor naczelny Screenagers, zmęczony ciągłym sporządzaniem podsumowań zachodniego rynku płytowego. „Zainteresowanie rodzimym retro to domena recenzentów, którzy poszukują zaskakującej treści na blogi i strony” – replikował Filip Szałasek (Nowa Muzyka), uznając to za co najwyżej sezonową modę. Z kolei Piotr Kowalczyk, współpracownik „Lampy”, wytknął Dejnarowiczowi, że – przeciwnie – nostalgia za peerelowską muzyką od dawna jest o wiele szersza, niż się to wydaje po lekturze jego tekstu. Jako argumenty wykłada choćby cykl kompilacji „Polish Funk” albo nagraną po latach płytę Zdroju Jana – legendarnej hipisowskiej grupy, która kiedyś nie miała szczęścia do wydawnictw fonograficznych.

Do tego, o czym piszą, można by dorzucić znacznie więcej: niekończący się cykl retrospektyw gwiazd sprzed lat w Opolu, a z drugiej strony – odgrywanie przez artystów pokroju Lecha Janerki czy VooVoo w całości materiału z ich najgłośniejszych płyt dla kolejnego pokolenia słuchaczy podczas Off Festivalu. A teraz także nowy cykl kompilacji „Polskie single”, zbierający w ciekawy i szeroki sposób ważne utwory z minionych lat (właśnie ukazały się roczniki 1985 i 1986).

Szczerość i prostota

„Stara polska muzyka i jej aktualność jest dowodem na to, jak dla jakości tej dziedziny sztuki ważne jest wszystko to, z czego regularnie drwi Dejnarowicz – ekspresja, brzmienie, szczerość, piękne literacko i zaśpiewane z wdziękiem teksty” – pisze Kowalczyk, który jako jedyny w gronie polemistów proponuje wpisać to, co się dzieje, w szeroki krąg nostalgicznych nawiązań do PRL, widoczny w pomysłach Muzeum Sztuki Nowoczesnej i fotograficznym cyklu „nudnych pocztówek” Mikołaja Długosza z sielankowymi blokowymi pejzażami z dawnej epoki.

Wydany w marcu album „Polish Rock” Nerwowych Wakacji przeszłość przynosi już na okładce przygotowanej – właśnie jak u Długosza – ze starego zdjęcia z jakiegoś peerelowskiego kąpieliska. Hasło w tytule jest nieco ironicznie, bo wszystkie teksty, zgrabnie odwołujące się do tradycji lat 80., a chwilami też poprzednich dekad w rodzimej muzyce, są napisane po polsku. Dla ich autora i wokalisty zespołu Jacka Szabrańskiego to spora zmiana – bo dotąd kojarzono go jako członka grupy The Car Is On Fire, śmiało żonglującej amerykańskimi wpływami i świetnie radzącej sobie z pisaniem po angielsku. – Bardziej niż o nostalgię czy brzmienie retro chodziło nam tym razem o kontakt z codziennością i polszczyznę w tekstach – mówi lider Nerwowych Wakacji.

Słychać dziś u Szabrańskiego swojski, romantyczny ton („Przemierzę bezkres i spytam o jeszcze/Kosmos jest pyłkiem na twojej sukience”), mamy emocje i literackość rodzimej piosenkowej tradycji, a na nowym singlu „Superman jest dead” wokalista odwołuje się do stylu Jacka Zielińskiego ze Skaldów – włącznie z fragmentem nawiązującym do znanych „Medytacji wiejskiego listonosza”. Jest tu rytm i rym, bez utraty plastyczności polszczyzny. – U nas sama konstrukcja języka narzuca zupełnie inny sposób pisania niż w angielskim, w piosenkach po polsku często trudno zawrzeć tyle treści, ale za to więcej można osiągnąć formą – twierdzi Szabrański, który deklaruje przywiązanie do krajowej piosenkowej tradycji i chęć jej przywracania. – W Polsce bardzo łatwo zapominamy, przekreślamy przeszłość, nie ma u nas ciągłości. A z mojego punktu widzenia lata 60. to pewna baza, jeśli chodzi o autentyczność emocji, naiwną szczerość, prostotę.

 

Płytę Nerwowych Wakacji firmuje Wytwórnia Krajowa, która – jak piszą jej założyciele – chce na nowo odczytać znaczenie takich terminów, jak „polska piosenka”, „polski rock” czy „rodzima scena”.

Ledwie dwa miesiące po tamtej ukazała się płyta Muzyki Końca Lata – grupy, która dość konsekwentnie od paru lat czerpie inspiracje z archiwum polskiego rocka. Współtworzy nawet swoistą scenę znaną lepiej ze składanki „Daleko od szosy” (dołączonej do pisma „Lampa”), zawierającej też nagrania zespołów Maki i Chłopaki czy Kawałek Kulki. A w tekstach lidera MKL Bartosza Chmielewskiego (notabene współpracownika „Lampy”) odtwarza małomiasteczkowe wspomnienia z lat młodzieńczych, piosenki z nowej płyty spinając wspólnym prowincjonalnym klimatem tytułowej stacyjki kolejowej „PKP Anielina” w Mińsku Mazowieckim. „Majowy świat, Cielak i Wiśnia/Prowadzają się w parku pod rękę/Za trzy złote kwiat nie jest ciebie wart/W polu na trawie pszczoły, żurawie” – śpiewa Chmielewski, który podobnie jak lider Nerwowych Wakacji odnosi się w liniach wokalnych do bigbitowego stylu, choćby w przebojowej piosence „Dworcowa”: „Już na dworcu czekam, do rodzinnych stron/Droga jest daleka, osiem godzin stąd/Czeka mama, tata, czeka stary pies/Czeka ukochana, dla niej wiozę wiersz”.

– Na pewno już od jakiegoś czasu daje się zauważyć na polskiej scenie powrót do źródeł, ale na razie w mikroskali, mam wrażenie, że Borys Dejnarowicz po raz kolejny próbuje wykreować rzeczywistość – komentuje całą dyskusję Bartosz Chmielewski. Zwraca jednak uwagę na inne zespoły mocno przesiąknięte lokalnością i śpiewające po polsku – Płyny czy znane dobrze Komety, które właśnie wydały nową płytę „Luminal”. Podobnie jak Szabrańskiego, najbardziej cieszy go powrót polszczyzny do rockowych tekstów pokolenia dobijającego do trzydziestki. – Z mojej perspektywy piosenki z dobrym polskim tekstem mają większe znaczenie emocjonalne i kulturowe niż pisane przez Polaków po angielsku – dodaje lider Muzyki Końca Lata. Tego, że polski daje naprawdę duże możliwości, dowodzi jego zdaniem choćby twórczość Marcina Pryta z 19 Wiosen. Zresztą to w stosunku do tej ostatniej grupy używano wcześniej przymiotnika „neobigbitowy”.

Bliżej świata

Chmielewski i Szabrański to zupełnie inne, wchodzące często w spór, środowiska, ale podobna droga do dzisiejszego stylu. Obaj słuchali polskiego bigbitu, dzięki rodzinnym płytotekom, od dzieciństwa. Szabrański swój kanon kreśli bardzo szeroko, wspomina Niemena i Komedę, a wreszcie piosenkowych klasyków – Osiecką, Koftę, Młynarskiego. – Zapomniany zespół bigbitowy Tajfuny z powodzeniem mógłby stanowić rasowy podkład do kolejnej produkcji Tarantino – zauważa.

Chmielewski wymienia jednym tchem: Skaldowie, Alibabki, Klenczon czy Marek Grechuta („ciągle zbyt powierzchownie znany”). – Osobistym odkryciem jest dla mnie wrocławska grupa Pakt, wydana ostatnio przez Polskie Radio – dodaje. – Bardzo oryginalna, hipisowska formuła grania, świetne podziały rytmiczne.

Obaj też (niezależnie od siebie) podają ten sam główny powód zainteresowania całą tą tradycją wśród swoich rówieśników: zachłyśnięcie się światowymi brzmieniami. – Dzięki dostępności Internetu od 10 lat młodzież nadrabia zaległości płytowe na olbrzymią skalę – mówi Chmielewski. Te zachodnie musiały się w pewnym momencie znudzić. – Trudno to wszystko ogarnąć – komentuje Szabrański. – Stąd naturalny zwrot w stronę lokalności.

Bez względu na to, jak nazywać i opisywać całe zjawisko, ile potrwa ten renesans tradycji i jaka będzie jego skala, oba zespoły idealnie oddają ducha czasów. W tym samym roku ukazał się przecież znakomity album Ballad i Romansów, czyli sióstr Wrońskich, budujących w swoich piosenkach poetycki i bardzo tutejszy klimat: „Dudni z daleka gdzieś bas, Armii Krajowej tras/Przez szpary w oknach z Pól Mokotowskich, zawiewa zimny i bezlitosny./Szklanki już stoją do góry nogami,/Dzień spływa żeliwnymi pionami pod nami”. Na letnich festiwalach mijać się z nimi będzie R.U.T.A., sięgająca po najstarsze polskie protest songi, czyli chłopskie pieśni buntu sprzed wieków. A wreszcie duet Niwea, nawiązujący w sugestywnej i surowej poezji Wojtka Bąkowskiego do tekstów Mirona Białoszewskiego.

Od lat 90. ożywia się w polskiej muzyce pop spór na linii lokalność–światowość. Ale bezpośrednie nawiązania do bigbitu albo spotykały się u krytyki z lekką pogardą (np. u zespołów określanych mianem „harcerskiego rocka”, jak Sztywny Pal Azji), albo były z założenia pastiszem (jak u odnoszących sukcesy komercyjne Czarno-Czarnych). Stosunek młodszej generacji dziennikarzy i muzyków do tej tradycji odczarowała dziś atmosfera na świecie, gdzie mnożą się nurty odnoszące się jakoś do muzyki minionych dekad – folku, kiczowatego popu lat 80. czy rocka środka lat 70.

Jeden z największych autorytetów krytyki muzycznej Simon Reynolds w nowej książce „Retromania” z lekkim przestrachem konstatuje, że poza nieustannymi powrotami do przeszłości nic nas ostatnio w kulturze popularnej nie spotyka. Paradoksalnie więc – co pogodzi pewnie patriotów i kosmopolitów – choć dawno nie było tak silnego lokalnego trendu w polskiej muzyce rockowej, to jednocześnie dawno nie byliśmy w tej dziedzinie tak blisko świata.

Polityka 27.2011 (2814) z dnia 28.06.2011; Kultura; s. 75
Oryginalny tytuł tekstu: "Co z tym polskim?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną