Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Afryka dla Afryki

Rozmowa z Femim Kutim

Femi Kuti 25 września zagra po raz pierwszy w warszawskiej Sali Kongresowej na inauguracji festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Femi Kuti 25 września zagra po raz pierwszy w warszawskiej Sali Kongresowej na inauguracji festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Bernd Ott / materiały prasowe
Wiedziałem, że nie mogę zostać lekarzem ani inżynierem, od początku miałem przed sobą tylko jedną drogę. Zresztą to oczywiste w Afryce, jeśli jesteś najstarszym synem. Nie wiedziałem tylko jak ani kiedy - mówi Femi Kuti.
Femi Kuti, 49 lat, saksofonista, trębacz, wokalista i autor piosenek, syn słynnego twórcy nurtu afrobeat Feli Kutiego.Bernd Ott/materiały prasowe Femi Kuti, 49 lat, saksofonista, trębacz, wokalista i autor piosenek, syn słynnego twórcy nurtu afrobeat Feli Kutiego.

Bartek Chaciński: – Co słychać w Nigerii?
Femi Kuti: – Jest ciężko, bardzo ciężko. Inaczej nie mógłbym tego ująć.

Jest pan muzycznym ambasadorem Afryki – i jako syn Feli Kutiego, i jako słuchany na całym świecie muzyk. To chyba samo w sobie niełatwe?
Każde życie jest trudne, więc nie ma co narzekać. Nie mogę powiedzieć, że jeśli mnie jest ciężko, to jestem z tego powodu kimś wyjątkowym. Politycy sprawili, że życie jest trudne dla wszystkich.

Mówi pan w imieniu Nigerii?
To tylko kolonialna nazwa kraju, której nie rozumiem. Mówię w imieniu znacznie szerszej społeczności.

Pana ojciec mówił w imieniu całego kontynentu, ale czy w tej chwili w ogóle można zabierać głos w imieniu Afryki?
Mam ten komfort, że w tej chwili mogę mówić w imieniu świata. Właśnie dlatego, że mamy czasy, gdy wszystkim, z wyjątkiem naprawdę nielicznych uprzywilejowanych osób, żyje się gorzej. Tyle że w Afryce mieliśmy ciężko od dnia zero. Więc gdy teraz Amerykanie narzekają na kryzys, dla nich to coś nowego, ale nie dla nas. W pewnym sensie ten strach wyrównał szanse. Nie ma oaz spokoju. Ludzie we wszystkich krajach obawiają się, że jeśli zbankrutuje gospodarka amerykańska, będzie to miało przełożenie na ich życie. Proszę popatrzeć na Bliski Wschód, na Egipt, na Syrię, zobaczyć, co się dzieje w Afganistanie i Iraku, proszę mi pokazać miejsce, gdzie większość ludzi jest szczęśliwa.

Co pan myślał, śledząc niedawne zamieszki w Anglii?
Gdyby to było 10 chuliganów, może bym nie pomyślał o kryzysie, ale mówimy o tysiącach młodych ludzi, a to poważny problem. Nie tylko w Londynie. Szaleją, kradną, zachowują się jak gangsterzy. I co, mielibyśmy teraz powiedzieć, że to są zwykli przestępcy? Nawet jeśli tak, to znaczy, że kraj w krótkim czasie wydał z siebie tysiące przestępców. To nie problem z młodymi ludźmi, tylko problem z krajem, z systemem politycznym. Anglia nie działa.

To może chociaż w Ameryce zmieniło się coś na lepsze wraz z odejściem George’a Busha, którego politykę pan krytykował?
Obama to miły człowiek, ale świat nie jest gotowy na rządy miłych ludzi. Wiele osób myśli, że on załatwi problemy naszego kontynentu. Nieprawda – Ameryka ma sama zbyt wiele własnych, mocno przeceniamy w Afryce znaczenie czarnoskórego prezydenta.

Jeśli nie Amerykanie, to może Chińczycy, którzy ostatnio mocno inwestują w Nigerii?
Trochę za wcześnie jeszcze, żeby oceniać to, co Chińczycy robią w Afryce. Ale jestem pełen obaw – to jak przeskoczyć z rozgrzanej patelni prosto w ogień. Chińczycy kupują od nas ropę. My eksportujemy ten surowiec od dawna, a sami mamy problemy energetyczne – słyszę o nich i czytam niezmiennie od lat 70. To jakiś absurd. Jest jedna droga dla Afryki: samowystarczalność i niezależność.

Sprowadzanie kapitału nie jest sposobem na rozwój?
Na pewno nie wtedy, gdy rządzą u nas chciwi politycy, którzy sprzedadzą cokolwiek dowolnemu nabywcy, byle mieć z tego procent. Tymczasem my musimy inwestować w siłę roboczą i inteligencję ludzką. Jesteśmy samowystarczalni, jeśli chodzi o żywność. Mamy surowce naturalne, diamenty, wiemy już sporo o edukacji. Ludzie na ulicy bardziej dbają o ten kontynent niż rządzący. A zapominamy często o mnóstwie tych, którzy dobrze wykonują w Afryce swoją codzienną pracę.

Protest pana ojca polegał na programowym odcięciu się od nigeryjskiej polityki, założeniu własnej artystycznej republiki. Jaka jest pańska alternatywa?
Panafrykański rząd. Ale od czasów Kwame Nkrumaha (zaangażowanego w ruch panafrykański prezydenta Ghany z lat 60. – przyp. red.) nie pojawił się nikt, kto mógłby poprowadzić cały kontynent w tym kierunku.

Często wraca pan pamięcią do wydarzeń z roku 1977?
Cały czas. Wracałem wtedy do domu ze szkoły. Klub i studio nagraniowe mojego ojca były po drugiej stronie ulicy. Budynki nie należały do niego, wynajmował to miejsce. Zobaczyłem tych wszystkich żołnierzy, którzy je otoczyli i podkładali ogień. Byłem zszokowany, pobiegłem do domu powiedzieć o tym mamie i siostrze. Już wcześniej atmosfera wokół ojca bywała napięta, więc zdarzało się, że wpadaliśmy do domu, wrzeszcząc dla zabawy: „Policja!”. Więc pierwszą reakcją matki i tym razem było: „Skończcie te żarty”. Długo musiałem ją przekonywać, że tym razem to już regularna wojna. Myśleliśmy, że ojciec zginął.

Czytałem, że poszło wtedy o piosenkę „Zombie”, która pokazywała wojskowych jako marionetki, bezmyślne automaty do wypełniania rozkazów.
Do tej pory nie wiadomo, kto stał za napadem, ale z pewnością rządzący wtedy krajem wojskowi byli bardzo zdenerwowani wydźwiękiem tej piosenki.

Otworzył pan na nowo słynny klub The Shrine prowadzony niegdyś przez ojca w Lagos. Obyło się bez problemów?
Mam bardziej dyplomatyczne nastawienie niż mój ojciec, ale bywały momenty, kiedy bałem się o swoje życie – ostatnie kłopoty mieliśmy dwa lata temu, gdy próbowano mnie zaatakować. Nie mam pojęcia, kto nasłał tych ludzi. Ale to był drobiazg w porównaniu z tym, co działo się wcześniej. Poza tym jednak wiele się zmieniło, ale to nie efekt zmian politycznych, tylko popularności muzyki mojego ojca w świecie. Tylu wykonawców w różnych krajach gra muzykę afrobeat [styl wymyślony przez Felę Kutiego – przyp. red.], że wiele osób na świecie obchodzą również losy klubu. Ktokolwiek chciałby go zamknąć, powiększyłby tylko popularność, znaczenie całego zjawiska.

 

Dlaczego muzyka – rozrywkowa, taneczna – niesie w sobie takie niebezpieczeństwo?
Bo obchodzi ludzi. Szczególnie młodych. Kiedy dzieciaki nie słuchają ojca, tylko muzyków na ulicy, okazuje się, że z całym sektorem rozrywki trzeba coś zrobić. Rozrywka stwarza też dysonans – to tak jak w Anglii, gdzie robią z kogoś gwiazdę, a potem wszyscy chcieliby żyć jak ta gwiazda, tylko nikt im nie zapewni odpowiednich warunków. Zostaną wtedy przestępcami, będą brali narkotyki. I jeszcze jedno: muzyka udziela głosu tym, którzy na niwie politycznej go nie mają.

Pana ojciec mówił, że „muzyka to broń przyszłości”. Ta przyszłość już nadeszła?
Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Z całą pewnością muzyka nie jest jedyną bronią, ale podzielam w tej sprawie opinię ojca.

W każdym razie w sferze muzycznej Afryka broni się znakomicie. Śledzi pan nowych wykonawców zdobywających popularność na świecie?
To zainteresowanie rośnie od czasów mojego ojca. Wtedy była Miriam Makeba, był Hugh Masakela, potem Youssou N’Dour, Baaba Maal, wreszcie Angelique Kidjo, ja sam. Żadne z tych pokoleń nie zawiodło europejskiej publiczności.

A nowe zjawiska w Nigerii?
Hip-hop dominuje nad wszystkim. Jest mnóstwo talentów, chciałbym tylko zobaczyć więcej ludzi grających na instrumentach, a tu moda na hip-hop nie pomaga. Grywałem z gwiazdami tej muzyki w Ameryce, ale mimo to uważam, że młodzi ludzie powinni się na początek uczyć grać na tradycyjnych instrumentach.

Miał pan żal do ojca, że nie zadbał o pana edukację?
Tak było. Ale wiedziałem, że nie mogę zostać lekarzem ani inżynierem, od początku miałem przed sobą tylko jedną drogę. Zresztą to oczywiste w Afryce, jeśli jesteś najstarszym synem. Nie wiedziałem tylko jak ani kiedy.

W końcu moment wybrał Fela, zapraszając pana na scenę.
Powiedziałem mu, że jestem gotowy. „No dobra, wchodź” – powiedział. A ja nie mogłem wydobyć dźwięku. Teraz mój najstarszy syn Made grywa ze mną na saksofonie.

Domyślam się, że widział pan już głośny ostatnio musical „Fela”?
Tak. Widziałem go na Broadwayu. Poruszył mnie do łez.

Będzie pan nagrywał w Europie czy w Afryce?
W zasadzie nie ma to już w tym momencie takiego znaczenia. Album „Africa for Africa” była pod tym względem przełomem – bo w końcu znowu pracowałem u siebie. W Nigerii mam więcej komfortu, więcej czasu, mogę nagrywać tygodniami, zamiast zabierać muzyków na trzy dni do Europy.

Rozmawiałem niedawno z malijskim artystą Salifem Keitą, który mówił o zmianach na lepsze w afrykańskich studiach nagraniowych.

Sytuacja się poprawiła, ale nie jestem aż takim optymistą. W Nigerii trudno znaleźć miejsce, gdzie można nagrać na żywo 15-osobowy zespół.

Ale podobno największe hity sprzedają się tam nawet w milionie kopii?
Nie wierzyłbym tym liczbom. Nie wiadomo nawet, czy odnoszą się do wydawnictw oficjalnych, czy pirackich. Zresztą nie ma to większego znaczenia, w Nigerii nikt nie żyje ze sprzedaży płyt. Muzycy zarabiają, grając mnóstwo koncertów, robią reklamówki dla producentów alkoholu.

To zupełnie jak w Polsce, gdzie wystąpi pan za moment po raz pierwszy. Czego się pan spodziewa?
Na pewno jest bardzo zimno. I zakładam, że skoro nigdy u was nie grałem, to tym bardziej muszę się starać. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Już chyba mówiłem – wszyscy mają ciężko.

 

Femi Kuti (właśc. Olufela Olufemi Anikulapo Kuti), 49 lat, saksofonista, trębacz, wokalista i autor piosenek, syn słynnego twórcy nurtu afrobeat Feli Kutiego. Rozpoczynał karierę jako nastolatek, grając na saksofonie w kierowanym przez ojca zespole Egypt 80. W latach 90. stanął na czele własnej grupy Positive Force, którą prowadzi do dziś, dodając do stylu afrobeat elementy jazzu i hip-hopu i nadając mu nowocześniejsze brzmienie. Współpracował z takimi popularnymi postaciami świata muzyki amerykańskiej jak Erykah Badu, Mos Def czy Common. W sferze tekstów nie jest tak ostry jak ojciec, nawiązuje jednak regularnie do tematów politycznych – w „Sorry Sorry” odnosi się wprost do piosenki „Zombie”, najsłynniejszego utworu Feli Kutiego. Dwukrotnie nominowany był do Grammy, zebrał wiele innych nagród. Zeszłoroczna płyta „Africa for Africa” to jeden z jego najlepiej ocenianych albumów. 25 września zagra po raz pierwszy w warszawskiej Sali Kongresowej na inauguracji festiwalu Skrzyżowanie Kultur.

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Afryka dla Afryki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną