Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Utracony świat Macondo

Rozmowa z Jorge Franco, kolumbijskim pisarzem

Jorge Franco, urodzony w 1962 r., i paru jego rówieśników przebili osinowym kołkiem realizm magiczny, królujący przez kilka dekad w literaturze iberoamerykańskiej. Jorge Franco, urodzony w 1962 r., i paru jego rówieśników przebili osinowym kołkiem realizm magiczny, królujący przez kilka dekad w literaturze iberoamerykańskiej. BEW
Kiedyś w barze znalazłem się w środku strzelaniny. Padłem na ziemię i w duchu modliłem się, żeby wyjść z tego cało - mówi Jorge Franco.
„Pisarz w Kolumbii musi sam się ograniczać, inaczej nikt nie uwierzy w realizm opowieści”.Philippe Matsas/Opale/EAST NEWS „Pisarz w Kolumbii musi sam się ograniczać, inaczej nikt nie uwierzy w realizm opowieści”.
„Ktoś mi zasugerował, żebym zmył z książki o Rosario trochę krwi, bo jej ilość jest nie do wytrzymania. Posłuchałem. Początkowo to była opowieść w stylu filmów Tarantino – tyle że prawdziwa”.Materiały promocyjne „Ktoś mi zasugerował, żebym zmył z książki o Rosario trochę krwi, bo jej ilość jest nie do wytrzymania. Posłuchałem. Początkowo to była opowieść w stylu filmów Tarantino – tyle że prawdziwa”.

Sławę Jorge Franco przyniosła pewna nastoletnia zabójczyni ze slumsów Medellin – Rosario Tijeras. Taki jest tytuł jego pierwszej słynnej powieści, ale naprawdę głośno zrobiło się, kiedy na okładce następnej „Paraiso Travel” (obie dostępne po polsku) ukazała się rekomendacja Gabriela Garcii Marqueza. Kolumbijski noblista ogłosił, że to właśnie jemu chciałby przekazać pałeczkę w sztafecie pisarskich pokoleń.

Garcia Marquez rzucił na szalę autorytet i artystyczną dumę, mimo że Jorge Franco jest najbardziej znanym przedstawicielem pokolenia pisarzy Ameryki Łacińskiej, którzy nie chcieli pisać dalej tak jak wielki Kolumbijczyk, czyli o nawiedzających domy duchach, epidemiach amnezji, latających dywanach i innych historiach, opowiadanych przez babcie i ciotki. Innymi słowy to Jorge Franco, urodzony w 1962 r., i paru jeszcze jego rówieśników przebili osinowym kołkiem realizm magiczny, królujący przez kilka dekad w literaturze iberoamerykańskiej. Zwrócili się ku brutalnym realiom społecznym, a narratorami powieści uczynili mieszkańców wielkich metropolii.

Nowe pokolenie zadrwiło z marquezowskiej legendy i nazwało się pokoleniem McOndo. Ta etykieta zrodziła się ze skojarzenia miejskiej popkultury spod znaku McDonald’sa i Macondo – mitycznej wioski, w której toczy się akcja „Stu lat samotności”, umieszczonej tu w szyderczym i pozbawionym magii kontekście. Mówi się o nich: pokolenie realizmu brutalistycznego, gdyż w ich powieściach płynie rzeka krwi, a w centrum zainteresowania są narkotyki, niezbyt romantycznie opowiedziany seks, tożsamość i odmienność.

Artur Domosławski: – Czujesz się ojcobójcą?
Jorge Franco: – (śmiech) Niezupełnie...

Krytycy pisali, że pisarze z McOndo są ojcobójcami, bo musieli zamordować realizm magiczny, żeby przemówić własnym głosem.
Garcię Marqueza czytaliśmy na długo, zanim wielu z nas przyszło do głowy, że będziemy pisali. Przecież nie możemy pisać tak samo, mamy inne doświadczenia. Czytelnicy i krytycy, głównie z Europy, oczekiwali od nas kolejnych opowieści o latających babciach, a zaczęli dostawać opowieści takie jak o „Rosario Tijeras”. Niektórzy sądzili początkowo, że nowe pokolenie będzie kontynuowało realizm magiczny, tyle że w innej scenografii.

A czy ojcem waszego pokolenia nie jest przypadkiem Mario Vargas Llosa, który zawsze był w literackiej opozycji wobec realizmu magicznego?
Pokrewieństwo jest oczywiste. Jeśli ktoś z tamtego pokolenia pisarzy wpłynął na nas w sensie literackim, to bez wątpienia Vargas Llosa.

Krytycy wskazują takie opozycje między waszą literaturą a realizmem magicznym: magia – naturalizm, styl biblijny – styl realistyczny, świat wiejski – miejska dżungla...
Sądzę, że trafnie. Naszym tematem jest życie w miastach, co odzwierciedla zmiany społeczne w regionie. Ludzie z interioru ciągną do miast, budują slumsy. W Kolumbii to efekt długoletniego konfliktu zbrojnego, wojny domowej. Dla mojego pokolenia wieś nie istnieje, nie jeździliśmy na wakacje na wieś, gdzie babcie, ciotki i majordomowie opowiadali niesamowite historie. Wieś stała się niebezpieczna, można zginąć, zostać porwanym. Utraciliśmy świat Macondo.

To dlatego na kartach „Rosario Tijeras” płynie rzeka krwi?
Ktoś mi zasugerował, żebym zmył z książki o Rosario trochę krwi, bo jej ilość jest nie do wytrzymania. Posłuchałem. Początkowo to była opowieść w stylu filmów Tarantino – tyle że prawdziwa. Rzeczywistość, w jakiej żyła Rosario, jest okrutniejsza niż opisana w książce.

Pewna krytyczka z Hiszpanii zasugerowała, że wymyśliłem mauzoleum na cmentarzu w Medellin, w którym przez 24 godziny na dobę gra muzyka. Tymczasem to element całkowicie realistyczny, który wniosła kultura narko. Pisarz w Kolumbii musi sam się ograniczać, inaczej nikt nie uwierzy w realizm opowieści.

To akurat łączy cię z Garcią Marquezem, który pisał kiedyś zrozpaczony, że nikt nie uwierzyłby w realistyczną opowieść o dyktatorach latynoskich. „Doktor Duvalier na Haiti polecił wytrzebić wszystkie psy w kraju, bo któryś z jego wrogów, uciekając przed prześladowaniami tyrana, pozbył się ludzkiej postaci i zmienił w czarnego psa”. Albo: „Martínez, teozoficzny dyktator w Salwadorze, polecił pozasłaniać czerwoną bibułką wszystkie latarnie w kraju, by w ten sposób zwalczyć epidemię odry; wymyślił też wahadełko, które umieszczał nad potrawami przed spożyciem, chcąc sprawdzić, czy nie są zatrute”... Kto by uwierzył tobie, że „cyngielką” z półświatka narko była atrakcyjna nastolatka Rosario Tijeras?
Nie słyszałem o „cyngielkach”, dopóki nie przeczytałem pracy magisterskiej mojej kuzynki. Sądziłem, że kobiety były albo ofiarami ludzi narko, albo ich kochankami. A tu odkrycie... Tematem pracy były typy zabójców z Antioquii [region Kolumbii, którego stolicą jest Medellin]. Natrafiłem tam na relacje dwóch nieletnich „cyngielek”, zabójczyń, które należały do gangu młodzieżowego i odsiadywały kary więzienia. Zabijały nie dla forsy, lecz z zemsty, w ramach rywalizacji z innymi gangami. Dopiero długo potem dowiedziałem się, że Pablo Escobar [najsłynniejszy narkobaron w dziejach Kolumbii] również miał płatną „cyngielkę”.

Gdy książka stała się bestsellerem na świecie, powiedziałeś gdzieś: „Rosario Tijeras jest sławniejsza niż ja”.
I całe szczęście, bo zachowałem choć trochę anonimowości. Gdy się przedstawiam albo gdy mnie przedstawiają: Jorge Franco, ludzie nie mają często pojęcia, kim jestem. Wrażenie robi dopiero to, że jestem autorem „Rosario Tijeras”.

W czym przejawia się sława Rosario w Kolumbii?
Ludzie z biednych osiedli, szczególnie młodzi, zrobili z Rosario swoją ikonę. Kiedyś do Medellin przyleciał reżyser, który miał nakręcić adaptację filmową książki i jakiś bezrobotny chłopak ze slumsów zaproponował, że go oprowadzi po cmentarzu San Pedro i pokaże grób Rosario – oczywiście nieistniejący. Powiedział mu, że ukradziono z grobu tabliczkę. Z kolei dom w slumsach, w którym kręcono sceny do telenoweli na motywach powieści, stał się miejscem pielgrzymek – jako „dom, w którym mieszkała Rosario Tijeras”. Fikcja wkroczyła do realnego świata, stała się bardziej rzeczywista niż rzeczywistość.

Z kolei elita społeczna Medellin nie lubi mojej książki, bo uważa, że utrwalam stereotyp o Medellin jako o mieście przemocy. Tak samo establishment Bogoty. Kiedy powieść wydano w Japonii i jeden z uniwersytetów chciał mnie zaprosić na promocję, ambasada Kolumbii odmówiła współpracy. Powiedzieli, że książka szkodzi wizerunkowi kraju.

 

Mieszkasz teraz w Bogocie, ale urodziłeś się w Medellin i to Medellin jest zawsze obecne w twoich książkach. Opowiedz o tamtym czasie: w latach 80. zaczynała się moda na narkotyki, potem wybuchła wojna między kartelami i państwem, która naznaczyła dzieje Kolumbii końca XX w.
Rządził strach. Po zmroku ulice robiły się puste i nie tylko dlatego, że była godzina policyjna. Miasto pustoszało wcześniej, ludzie zamykali się w domach, nie wychodzili do barów i restauracji. Mafijne porachunki, wybuchające bomby, odgłosy broni palnej to była codzienność.

Ale jak się ma 20 lat, to trudno wysiedzieć w domu?
Kiedyś w barze znalazłem się w środku strzelaniny. Padłem na ziemię i w duchu modliłem się, żeby wyjść z tego cało. Mimo wszechobecnego strachu, nas młodych z tzw. dobrych domów fascynował świat narko. Zawiązywały się przyjaźnie i miłości ponad społecznymi podziałami, jak w powieści o Rosario. Początkowo mieszkańców Medellin narkobiznes nie bulwersował, wszyscy cieszyli się z prosperity i nikt nie pytał, skąd się wzięła forsa. Aż nagle uświadomiliśmy sobie, że narko to potwór, który jest poza kontrolą. I że to ten potwór ustanawia nowe prawa w mieście. Rządzi.

Piszę teraz powieść o czasach dzieciństwa w Medellin, na przełomie lat 60. i 70. Chcę uchwycić moment zmiany, której apogeum była narkowojna lat 80. i 90. Głównym bohaterem będzie sąsiad, milioner i filantrop Diego Echevarría. Mieszkał obok nas w zamku w gotyckim stylu i jeździł czarną limuzyną. Krążyły legendy o jego zmarłej córeczce, której zabalsamowane ciało miało znajdować się w zamku. Aura wokół jego osoby i zamczyska rozbudzała wyobraźnię wszystkich dzieci z sąsiedztwa. Któregoś dnia sławny wówczas bandzior Mono Trejos i jego szajka porwali pana Echevarríę. Gdy milioner odmówił okupu, zabili go. To był 1971 r. Poczułem, że skończył się czas beztroski. Medellin nigdy już nie było takie jak wcześniej. Podobno w porwaniu brał udział młody Pablo Escobar, ale muszę sprawdzić, czy to nie plotka.

Jak kultura świata narko zmieniła Medellin?
Puste ulice i przemoc były na samym końcu. Najpierw pojawiły się luksusowe auta, zaczęto otwierać nowe dyskoteki, gdzie w białych strojach – oczywiście na cześć kokainy – ludzie oddawali się rozmaitym orgiom. Pojawił się nowy obyczaj: pogrzebom towarzyszyły orkiestry mariachi w meksykańskim stylu, śpiewające serenady na cześć zabitych gangsterów.

Do tej pory bohaterkami twoich powieści były kobiety – silne i niezależne, czasem bezwzględne i autodestrukcyjne. Takie były kobiety w twoim otoczeniu?
Mój dom zawsze był pełen kobiet, tak też zostało do dziś [Jorge z uśmiechem pokazuje na przebiegającą przez salon córeczkę i jej dwie koleżanki]. Miałem trzy siostry, które zawsze wracały ze szkoły w kompanii dwóch, trzech przyjaciółek każda. Byłem jedynym facetem w domu, w którym zawsze przebywało średnio 10–12 kobiet.

To chyba nie raj dla dorastającego chłopca?
Nie dla dziecka ani nastolatka. Zamykałem się w pokoju i namiętnie czytałem. Lubiłem czasem słuchać ich rozmów, opowieści i odkryłem, że są ciekawszymi rozmówczyniami niż mężczyźni. Kobiety z Antioquii są twarde, przedsiębiorcze i bardzo spontaniczne. Faceci są raczej małomówni, zamknięci w swoim świecie. Powieść o porwaniu pana Echevarríi będzie pierwszą, w której głównymi bohaterami będą mężczyźni.

Ciekawi mnie, czy żeby napisać „Paraiso travel”, przebyłeś tę samą trasę co bohaterowie, nielegalni imigranci Reina i Marlon: Medellin–Bogota–Panama–Gwatemala–Meksyk–USA? Czyli czy bywasz reporterem?
Częściowo tak. Byłem przy granicy meksykańsko-amerykańskiej, w okolicach Monterrey, ale nie przekroczyłem jej z nielegalnymi migrantami. To zbyt niebezpieczne. Migrantów napadają i rabują gangi młodocianych przestępców, osławione maraspandillas. Nieraz zabijają. Można paść ofiarą dzikich zwierząt, umrzeć z pragnienia albo dostać kulę od amerykańskiej straży granicznej. Żaden tekst nie jest wart utraty życia. Musiałem jednak być blisko: zobaczyć autentyczną scenerię wydarzeń, spotkać ludzi, poczuć atmosferę. Spędziłem potem dwa miesiące w nowojorskim Queens, dokąd trafiają bohaterowie powieści.

Niektóre rejony Queens to dosłownie miniatura Kolumbii – wszystko, co w nas dobre i złe. Solidarność i pomoc wzajemna z jednej strony, a z drugiej – gangi, wymuszenia haraczy, zabójstwa. Są tam byli partyzanci i byli paramilitares. Spotkałem człowieka, który otwierał nową pralnię, i od razu przyszli do niego opryszkowie żądając haraczu, strasząc, że jeśli odmówi, to coś złego stanie się jego bliskim w Kolumbii. Powiedzieli mu, w jakim kolumbijskim mieście i na jakiej ulicy mieszka jego matka. Co miał zrobić?

Są w Kolumbii sfery tabu, których lepiej nie tykać w literaturze?
Raczej nie, pisze się o wszystkim. Problemem są „niewidzialne siły” z pogranicza polityki i świata przestępczego. Wysyłają pogróżki i zabijają ludzi, którzy mówią i piszą za dużo. Dziennikarzy, aktywistów społecznych, obrońców praw człowieka.

Jaki charakter mają ich związki z państwem i politykami?
Gdyby to było jasne, nie mówilibyśmy o „niewidzialnych siłach”. Rozmawiałem niedawno z pewną prokurator, która oskarża handlarza narkotyków. Spytałem ją, czy się boi. Powiedziała, że ta sprawa nie jest specjalnie groźna, bo gdyby coś jej się stało, wiadomo by było, kto pociągnął za sznurki. Niebezpiecznie jest wtedy, gdy śledztwa sięgają szczytów władzy – wojskowych, polityków... Nie ma więc cenzury ani tabu, ale trzeba mieć sporo odwagi i zaryzykować wiele, czasem życie swoje i bliskich, żeby pisać prawdę, ujawniać mroczną stronę rzeczywistości.

Jak to się stało, że Garcia Marquez mianował cię swoim następcą? Znacie się?
Pojechałem do Meksyku promować na targach książki powieść „Paraiso Travel”. Spotyka mnie znajomy producent filmowy i mówi: „Słuchaj, Gabo czyta twoje dzieło i bardzo mu się podoba”. [Gabo to zdrobnienie, jakim przyjaciele nazywają Garcię Marqueza]. Zatkało mnie. Dzień czy dwa później ów znajomy dzwoni, że Gabo zaprasza mnie do domu [mieszka w Meksyku]. Nie mogłem spać, takie emocje!

Wypytywał mnie o „Rosario Tijeras”, o to, jak pracuję... I nagle zaproponował wspólną podróż do Hawany, do szkoły filmowej, którą założył w latach 80. Chciał, żebyśmy razem poprowadzili warsztaty dla filmowców zatytułowane „Jak opowiadać historie”. Cóż, Garcii Marquezowi się nie odmawia, a do tego film to była moja miłość, zanim zacząłem pisać. Studiowałem w szkole filmowej w Wielkiej Brytanii.

Któregoś razu, już w Hawanie, jedliśmy lunch z argentyńskim reżyserem Fernandem Birrim i w pewnej chwili Gabo mówi tak: „To jemu spośród kolumbijskich pisarzy chciałbym przekazać pałeczkę”. Nie załapałem, że chodzi o mnie, i nie zwracając uwagi spokojnie jadłem dalej. Dopiero Birri „obudził” mnie: „Tak, tak, mówi o tobie”.

Trzymałem to zdanie Gabo jak największy skarb, tylko dla siebie. Ale plotka rozeszła się błyskawicznie. Zdaje się, że moi wydawcy zaczęli molestować Gabo, czy pozwoli wykorzystać to zdanie w promocji moich książek, bo któregoś dnia zadzwonił i mówi tak: „Carmen Balcells [legendarna wydawczyni z Barcelony] pyta, czy może umieścić na okładce twojej książki to moje zdanie o przekazaniu pałeczki?”. Zawstydzony zaczynam się tłumaczyć i przepraszać. Sądziłem, że Gabo jest poirytowany tym, że po świecie rozeszła się treść prywatnej rozmowy. Tymczasem on mówi: „Nic się nie stało, możesz użyć tego zdania, przecież je powiedziałem – nie pamiętam tylko gdzie”. Ulżyło mi.

Polityka 50.2011 (2837) z dnia 07.12.2011; Kultura; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Utracony świat Macondo"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną