Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Najmłodsi nie cierpią udawania

O czym marzą dziś dzieci?

Andrzej Maleszka podczas pracy nad filmem „Magiczne Drzewo”. Andrzej Maleszka podczas pracy nad filmem „Magiczne Drzewo”. Tomasz Szatkowski / Reporter
O braku szarych okularów, pozytywnych kłamstwach, najlepszych prezentach i magicznej energii - w Świątecznym wywiadzie z Andrzejem Maleszką, autorem książek i filmów dla dzieci.
Magiczne dzieciaki na planie.Forum Film Poland/materiały prasowe Magiczne dzieciaki na planie.
„Czasem reżyserzy wkurzają się na dzieci, że śmieją się na poważnych scenach. To oznacza, że niewiele wiedzą o dzieciach” - mówi Maleszka.Tomasz Szatkowski/Reporter „Czasem reżyserzy wkurzają się na dzieci, że śmieją się na poważnych scenach. To oznacza, że niewiele wiedzą o dzieciach” - mówi Maleszka.

Są Święta, skorzystajmy z okazji i porozmawiajmy o dzieciach…

Dobrze. Ale na początek muszę uprzedzić - jeśli oczekuje pan ode mnie bycia rozmówcą narzekającym, jak to okropnie mają teraz dzieci, to nie jestem odpowiednim człowiekiem. Dzieciaki nie mają okropnie. Nie w tej części świata. Mają mnóstwo kłopotów, ale jeszcze więcej szans. Są mądre jak nigdy dotąd. Mają dostęp do informacji i korzystają z tego. Mają poczucie, że są kimś ważnym. Na przykład konsumentem, któremu podlizują się reklamy. I mają poczucie swoich praw.

Raj?

Ale mają też masę problemów. Dwa są bardzo dla nich groźne: nadmierne znaczenie pieniędzy i samotność.

Zacznijmy od pieniędzy. Wydaję sie, że przed Mikołajem rodzice nie powinni mieć problemu z zakupem np. odpowiedniej książki, filmu albo gry komputerowej. A tymczasem...

... mamy coraz większy wybór i coraz mniej czasu, żeby wybierać. A ja uważam, że dawanie prezentów to wielka sztuka. którą trzeba celebrować. Dobry prezent musi być spełnieniem tęsknot, a jednocześnie cudowną niespodzianką. Kiedy piszę kolejny tom „Magicznego drzewa”, to zawsze o tej powieści myślę jak o prezencie. Dzieci chyba dlatego lubią moje książki, bo wiedzą, że na każdej stronie spotka je niespodzianka.

„Niespodzianka” to w sumie dobry zamiennik dla słowa „prezent”.

Każdy świadomy rodzic miota się między kupnem tego, czego chce dziecko, a wyborem czegoś bezpiecznego, edukacyjnego i ekologicznego. A w tle najczęściej mamy chudy portfel. Warto widzieć, że gdy dziecko mówi, że czegoś chce, to wcale nie znaczy, że chce tego naprawdę. Bywa też duża różnica między tym, co nam wydaje się „wychowawcze", a tym, co naprawdę dziecko rozwija. Poza tym prezent to nie przedmiot. To jest kawałek naszych uczuć. Dlatego najgorsze, co możemy zrobić, to zabrać dziecko do sklepu i dać komendę: coś sobie wybierz, tylko szybko, bo się spieszę. To jest antyprezent. Koszmar. A dziecko najczęściej będzie wtedy nieszczęśliwe.

No to, jak kupić DOBRY prezent?

Zanim coś ofiarujemy dziecku, pamiętajmy, że ono nie znosi się nudzić. Nuda to - obok głodu i lęku - najgorsze doznanie dla dzieci. Dlatego najbardziej słuszna książka czy mądry film będzie bez znaczenia, jeśli nie będzie interesujący. Jeśli nie poruszy wyobraźni.

Jak wyobraźnia, to również filmy. Uważa pan, że znacznie lepsze od kreskówek są filmy aktorskie, takie zresztą Pan kręci. Dzieci chcą oglądać dzieci na ekranie?

Tak. Dlatego jeśli kupujemy dziecku film, to lepiej wybierzmy film aktorski, z „żywymi” dziećmi. Nawet klasykę.

Czyli?

Choćby „E.T.”. Bo dodatkowo pamiętać trzeba, że współczesne hity animacji najczęściej nie są adresowane do dzieci. Ich produkcja kosztuje tak horrendalne pieniądze, że muszą być filmami dla wszystkich. Jeden dowcip dla taty, drugi dla mamy… A co obchodzą dzieci postmodernistyczne dowcipasy gadających pikseli? Nawet ludzie pracujący dla dużych wytwórni mówią (kiedy nie ma obok dziennikarzy), że animowane kino zmienia się w kino dla nikogo. Że dziecko jako widz przestało się w nich liczyć. Tak więc kupmy raczej film (dobry) z żywymi aktorami.

To film. A książki?

Najważniejsze, żeby dziecko pokochało czytanie. Poczuło, że to frajda, a nie szkolny obowiązek. Więc kupujmy książki, które je zafascynują, pokazujące świat z punktu widzenia dzieci.

Bo perspektywa dziecka jest ważna?

Dla mnie tak. W „Magicznym drzewie” staram się pokazać świat tak, jak odczuwają go dzieci. Stoję po stronie dzieci, bo ta strona jest ciekawsza.

Co to w praktyce znaczy?

Dorośli stale oglądają się wstecz. Widzą świat przez wcześniejsze doświadczenia. A dziecko ma niewiele doświadczeń więc widzi świat bardziej prawdziwie. Nas, dorosłych, problemy przerażają, bo myślimy, że nie starczy nam życia, by je rozwiązać. A dzieciaki mają więcej czasu, więc widzą świat bez szarych okularów dorosłej depresji. Jeśli mówię, że w „Magicznym drzewie” stoję po stronie dzieci, to znaczy, że pokazuję świat bez tego szarego filtra. Czyli prawdziwszy. Świat nasycony energią. Z większą ilością fascynujących możliwości. Poza tym rozumiem racje dzieci, rozumiem ich tęsknoty. Jeśli dorośli w powieści próbują dzieci oszukać, to daję moim bohaterom moc, by mogli z nimi wygrać. Ale pokazuję też dobre postaci dorosłych, mądrych ludzi, którzy są ich sojusznikami.

Podczas jednej z rozmów z pisarzem, który tworzy dla najmłodszych, usłyszałem, iż twórczość dla dzieci jest o tyle trudniejsza, że one są odbiorcami uważniejszymi i... bardziej szczerymi. Trudniej ich oszukać. Zgadza się Pan?

Z dziećmi jest tak, że nie działa na nie snobizm. Autor staje przed nimi odarty ze splendoru nagród i sukcesów. Ważna jest tylko historia, którą opowiada. I to jest super. Poza tym dzieciaki nie cierpią udawania.

Czyli czego?

Najbardziej, jak ktoś udaje dziecko, takiego ich kumpla, mówi ich slangiem. Taki przegrywa od razu. Dzieci czują, że ja w filmach i książkach jestem autentyczny. Fascynują mnie niesamowite zdarzenia, które opisuję, tak samo jak ich. To jest szczere i dzieci to wiedzą.

Jakie elementy powinna zawierać dobra opowieść dla najmłodszych?

„Magiczne drzewo” łączy fantastykę i realizm, bo tak widzą świat dzieci. Tyle że w mojej twórczości zdarzenia magiczne pojawiają się w realnym świecie. One przychodzą do nas, do naszych domów. Nie musimy przekraczać bram elitarnej szkoły jak w „Harrym Potterze”. W „Magicznym drzewie” cudowność miesza się ze zwykłym życiem. Bo myślę, że nawet gdy lecimy do innej galaktyki, to chce nam się siku, kłócimy się i tęsknimy. W dziecięcej widowni lubię tę łatwość przechodzenia od rzeczy wielkich do malutkich. Dzieci jednocześnie chcą ratować świat i pogłaskać małego kundla. Są realistami i fantastami jednocześnie, i to jest świetne. Źródłem sukcesu powieści „Magiczne drzewo” jest też chyba język. Ja jestem filmowcem i przeniosłem do powieści rytm i skrótowość opowiadania filmowego. Dzieci niesamowicie szybko przyswajają informacje, a ja podążam za sposobem, w jaki one chłoną świat. Tak jak dzieci, nie cierpię nadmiaru słów. „Magiczne drzewo” dostało nagrodę książki roku i w werdykcie był chyba największy komplement, że „nie ma tam zbędnych słów”.

Chce pan powiedzieć, że książka czy film dla dzieci muszą mieć non stop szalone tempo?

Absolutnie nie. Dzieci muszą mieć czas na wyciszenie, na odreagowanie. Czasem reżyserzy wkurzają się na dzieci, że śmieją się na poważnych scenach. To oznacza, że niewiele wiedzą o dzieciach. Po prostu kiedy zostanie przekroczona bariera napięcia, to dziecko musi się śmiać, tak rozładowuje niepokój. Teraz jest na rynku masa chłamu książkowego i filmowego, który epatuje dzieci wyłącznie strachem. Nie ma tam innego pomysłu, poza straszeniem dzieciaków. A ja uważam, że musi być dobra proporcja między niepokojem o bohatera i między oczyszczającym śmiechem.

To znaczy?

Strach bywa potrzebny, ale lęk nie. A śmiech jest tym cudem, który nas uczłowiecza. W „Mechanicznej Magdalenie”, moim debiutanckim filmie, robotów od ludzi odróżniano w ten sposób, że tylko ci ostatni umieli się śmiać.

Skoro już przy tym jesteśmy - pańskie dokonania są przedstawiane jako te, które reprezentują „dobra energię i zero przemocy”. Czy dla pana te kategorie są istotne?

Piszę intensywne, przygodowe historie. Ale chcę być autorem odpowiedzialnym. Uważam, że muszę dać czytającemu dziecku energię do działania. Odwagę, żeby chciało eksperymentować. Pamięta pan takie cudowne uczucie z dzieciństwa, kiedy mamy pewność, że wszystko się uda? Że pokonamy każdą przeszkodę? To niesamowity stan, kiedy mały dzieciak ma w sobie siły olbrzyma. Im więcej mamy takich chwil w dzieciństwie, tym lepiej. Bo dzieciństwo kończy się dokładnie w momencie, gdy uwierzymy w kłamstwo, że nigdy nie będzie dobrego zakończenia.

Dobre zakończenia, ale raczej bez przemocy?

Dziecko styka się z przemocą. Należy o tym rozmawiać. Ale nie zgadzam się z tym, by pokazywać przemoc jako zwyczajność. To dorosła perspektywa. Dla dziecka przemoc to coś złego, a nie coś zwyczajnego. Bo samo często jej podlega. Jeśli twórca nie ma dziecku nic więcej do zaofiarowania niż swoją bezsilność, to niech po prostu mówi do dorosłej widowni.

Dziś już nie ma Pinokia, są za to duchy, wilkołaki, wampiry, Harry Potter. Niektóre są nawet nieźle rozseksualizowane. Zauważył pan?

Wampiry faktycznie „pożarły” większość filmów i książek dla młodej widowni, a powód jest banalny. Pieniądze.

Znowu!

Chodzi o to, że producenci chcą, by film akceptowały nastolatki, ale żeby bilety kupiły też dzieci. Próbują poszerzyć widownię. Więc mieszają w jednym kotle coś dla dzieci i nastolatków. A każdy rodzic wie, że to są oddzielne światy. Wampiry udają baśń dla dzieci, ale też udają „horror romantyczny”, szukając widzów w obu grupach. Inna sprawa, że dzieci chcą rozmawiać o uczuciach.

Ciekawa obserwacja.

To jest kompletnie inaczej niż w młodości ich rodziców. Uczucia przestały być skrywane. Dzieci w podstawówce otwarcie opowiadają o swoich zakochaniach. Nikt się z tego wyśmiewa. Druga cześć „Magicznego drzewa” (Tajemnica mostu) opowiada historię dwunastolatki, która użyła magii, by chłopak zakochał się w pierwszej dziewczynie, jaką zobaczy. Oczywiście liczy, że będzie to ona. Ale chłopak spojrzał na bilbord i zakochał się w dziewczynie z reklamy (która była fotomontażem). Oboje musieli odbyć niebezpieczną wyprawę do Wenecji, gdzie istnieje magiczny most, na którym zapomina się o nieszczęśliwej miłości.

Zostańmy na chwilę przy wampirach, brzydocie i paskudztwach. Zombie, mumie, „Monster High”... Pan zauważył, że definicja piękna ostatnio się zmieniła?

No, to już temat na książkę naukową. Pamiętajmy, że dzieci rodzą się w świecie, gdzie panuje konkretna estetyka. Innej nie znają, bo za krótko żyją. Teraz dominuje estetyka gry komputerowej. Płaski LCD kształtuje ich obraz świata. Świat to kilka milionów pixeli.

To źle?

Niebezpieczne jest to, że technologia zmienia się błyskawicznie i ta stylistyka za chwilę pofrunie na śmietnik. A dzieciom zostanie w głowie gama kilkunastu kolorów i płaski świat. Moi znajomi z wytwórni DreamWorks opowiadali, że powodem produkowania filmów w technice motion capture (czyli przerabiania żywych ludzi na animowane figurki) jest właśnie to, że amerykańskim nastolatkom taki świat wydaje się jedynym prawdziwym! Co można na to poradzić? Nie narzekać, tylko czasem zabrać dziecko do lasu, żeby zobaczyło, że istnieje więcej kolorów niż na ekranie smartfona. I żeby było jasne, mówię to jako człowiek, który nie ma żadnego obrzydzenia do techniki cyfrowej. Zawodowo nad komputerem spędzam mnóstwo godzin.

Technika dzisiaj rządzi, ale młodzi nie uciekają w technikę, a w to, co ona oferuje - wirtualny świat. Pan sam powiedział kiedyś, ze współczesne dokonania fabularne dla dzieci charakteryzuje odejście od science fiction na rzecz fantastyki. Z czego to właściwie wynika?

Całkiem niedawno w grach i filmach fantasy dominowała technika - roboty, statki kosmiczne, galaktyczne stacje. Sztandarowe produkcje to „Gwiezdne Wojny” czy „Star Trek”, ale były też setki innych filmów. Teraz bohaterowie przesiedli się z rakiet na miotły, a w grach dominuje średniowiecze. To w sumie dziwna sytuacja, bo cały ten gotyk pomyka na ekranach supernowoczesnych smartfonów.

Można by się nie przejmować, gdyby nie to, że to jest wyrazem wielkiej nieufności do nauki. Byłem jurorem na Japan Prize, największym festiwalu filmów popularyzujących naukę. Wszyscy tam byli niespokojni, że dzieci przestały interesować się wynalazkami czy fizyką. I w konsekwencji niewielu jest chętnych, by zgłębiać nauki ścisłe.

A jak z tą samotnością? Nie jest przypadkiem tak, że niektóre fabuły podsycają tę samotność, stawiając bardziej na jednostkę i jej możliwości, niż na relację?

W praktyce dzieciaki są samotne. Często nie mają rodzeństwa. Mają za to pracujących do wieczora rodziców. Z rówieśnikami kontaktują się przez komputerowe komunikatory. Rodzice mają obawy, że dzieciom coś grozi na ulicy, więc siedzą w domu. Zniknęły z osiedli te fajne dziecięce ekipy, które razem się bawiły czy rozrabiały. Dzieci spędzają czas samotnie. W „Magicznym drzewie” staram się prawie zawsze pokazać grupę dzieci. Po to, by zaspokoić potrzebę wyrwania się z samotności. W „Olbrzymie” jest troje dzieci i gadający kundel. Kiedy razem działają, to wygrywają.

Wspomniał pan o rodzinie. To w sumie też ciekawy temat. Ostatecznie współczesne fabuły także dotykają tzw. kryzysu rodziny.

W „Magicznym drzewie” jest często motyw wyprawy. Dzieci spotykają niebezpieczne przygody, ale one nie tracą odwagi, bo mają dokąd wracać. Mają poczucie, że nawet gdy walczą w dalekiej Azji z Olbrzymem, to ktoś na nie czeka. Gdzieś jest dobry dom. U Tolkiena w „Hobbicie” jest fajne określenie: „ostatni przyjazny dom”.

Istnieje nadal coś takiego?

Dla mnie dom to przede wszystkim miejsce cudownie bezpieczne. Dające poczucie, że mamy dokąd wracać. W pierwszej części „Magicznego drzewa” jest motyw, że magia zmienia rodziców. Z ludzi kochających swe dzieci zmieniają się w ludzi kochających tylko pieniądze. Zaczarowani rodzice opuszczają dzieci i wyjeżdżają zarabiać „wielką kasę”. Dzieci muszą zdjąć z rodziców czar. Spowodować, by znowu chcieli być z nimi. To oczywiście historia przygodowa, ale ten motyw był ważny dla widowni. Dawał dzieciom otuchę w sytuacji, gdy rodzice poświęcali im mniej czasu.

Pozostają na pociechę zwierzęta. Pan lubi zwierzęcych bohaterów?

Moim ulubionym filmowym zwierzęciem jest krowa. Bo krowa nie jest zwierzakiem-maskotką. Jest zawsze autentyczna. Jeden z moich debiutanckich filmów, „Jakub”, opowiadał o krowie, która zwiała z transportu do rzeźni i wędrowała przez Warszawę z małym chłopcem (po wielu latach taka historia zdarzyła się naprawdę!). To właściwie była historia chłopaka, który poszedł do sklepu po mleko w kartonie, a wrócił z krową. Ten film jest powtarzany przez telewizję norweską w każde święta. Krowa była też bohaterką moich „Stu minut wakacji”, historii oscarowej gwiazdy, która spotyka w domu krowę…

Krowa to faktycznie dobry bohater. Jakoś o tym nie pomyślałem! Na ogół na myśl nasuwają się kotki, pieski...

W „Olbrzymie”, trzecim tomie „Magicznego drzewa”, bohaterem jest gadający kundel. Ma dwa kłopoty. Czar zmienił mu psią mowę na ludzką, co nie podoba się innym psom (bo „nie szczeka po naszemu”). Poza tym kundel Budyń myśli, że jest okropnie brzydki i marzy o tym, by być psem rasowym. Więc ta postać ma dużo ludzkich emocji i opowiada też o doznaniach dzieci. Ale poza tym jest prawdziwym kundlem o bardzo psich cechach. Dla czytelników to jest ukochana postać. Właśnie dlatego, że balansuje między dzieckiem i zwierzakiem. Bo dla dziecka zwierzak w domu jest pomostem do świata przyrody, ale jest też kumplem. Kimś, kogo dziecko zawsze trochę humanizuje.

Zwierzęta to bardzo uniwersalny temat. I pozytywny. Z drugiej strony, gdy myślę o tych prezentach, smuci mnie jednak trochę to, że polskie dzieciaki będą kupowały to samo, co w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Jakbyśmy zostali trochę skolonizowani. Kwestia kultury czy może jednak ekonomii?

Wszystko razem. Ale też kwestia profesjonalizmu. Kino amerykańskie przy wszystkich swoich wadach jest profesjonalnie zorganizowanym przemysłem. Możemy psioczyć, że to zabija sztukę, ale na przykład w książce telefonicznej Nowego Jorku jest pięć stron z firmami oferującymi samochody do scen katastrof. Za tysiąc dolarów dostajemy auto, które ma jedno zadanie: interesująco rozlecieć się przed kamerą. W Europie producent filmu najczęściej sam musi taki samochód wyprodukować. I tak jest z każdym elementem techniki filmowej. W ogóle narzekanie na amerykańskie kino staje się trochę nieaktualne...

Bo?

Bo konkurencja nadchodzi teraz ze Wschodu. To w Azji powstają coraz większe produkcje filmowe. I nasze kino za chwilę będzie musiało zderzyć się z tą konkurencją. Ja zresztą jestem optymistycznym dowodem na to, że można sobie z tą konkurencją poradzić. „Magiczne drzewo” jest filmem pokazywanym przez dużego dystrybutora amerykańskiego, a z drugiej strony jest też oglądane w wielu krajach Azji. Powieść właśnie jest tłumaczona na chiński, japoński i koreański.

Pozostając przy polskim kontekście - jak to właściwie się stało, że „Magiczne Drzewo” znane jest bardziej w świecie niż u nas?

„Magiczne drzewo” jest widzom w Polsce dobrze znane. Większość dzieciaków oglądała film w kinie czy telewizji. A powieść jest chyba jedną z najczęściej czytanych powieści dla dzieci w Polsce. Natomiast problemem jest to, że ten projekt właściwie nie jest znany ludziom piszącym o filmie w Polsce. Mimo że otrzymał czterdzieści nagród na świecie, w tym EMMY Award. Jest oglądany w kilkudziesięciu krajach, a u nas jakoś pozostaje mniej znany. Ale nie mam z tym żadnego problemu. Jak powiedziałem, ja nie nadaję się do roli narzekającego artysty. Mam natomiast wciąż nadzieję, że uda się wokół mojej twórczości stworzyć tu w Polsce wytwórnię produkującą filmy dla młodej widowni. Takiego polskiego Pixara.

Da się łączyć pisanie i robienie filmów?

Uważam, że media się przenikają, ich granice się zacierają. Dobry przykład to książki tworzone na iPada, gdzie każda strona to właściwie interaktywny film. A jeszcze lepszym jest babcia, która opowiada wnukowi historię przed zaśnięciem (to już niestety rzadkość). W jej opowieści jest dźwięk, obraz, dotyk i jest bardzo interaktywna... Każdy iPad z nią przegrywa. Wracając do pytania. Pewnie, że trudno jednocześnie pisać i przygotowywać film, ale polubiłem tę powieść i takie fajne porozumienie z czytelnikami, więc chcę, żeby Magiczne drzewo powstawało i jako książka, i jako film.

To jacy będą czytelnicy pana książek, kiedy dorosną?

To pytanie do wróżbity, a właściwie do miliona wróżbitów, bo dzieci są różne. Ale ja myślę, że będzie dobrze. Mam wrażenie, że właśnie pokolenie obecnych siedmio- czy dziesięciolatków wyzwoliło się z różnych naszych ograniczeń. Są bardziej odporni, lepiej się adaptują, są niesamowicie inteligentni. I chyba wyzwolili się z tej ospałości, braku inicjatywy, która przeszkadzała ich starszemu rodzeństwu.

Rzeczywiście pozytywnie Pan myśli o młodych. Aż jakoś miło się tego słucha.

Mamy świetne dzieciaki. To nasz majątek narodowy, większy niż gaz łupkowy. Myślę, że te obecne siedmiolatki uporządkują bałagan, jaki zostawi im wcześniejsze pokolenie. A ja mam nadzieję, że tworząc „Magiczne drzewo” trochę rozwijam ich wyobraźnię. Pomagam wpadać na fajne pomysły.

*

Andrzej Maleszka - urodzony w 1955 roku w Poznaniu reżyser filmowy, autor scenariuszy i powieści. Specjalizuje się w historiach fantasy dla dzieci i młodzieży. W latach 80. i 90. stworzył kilkanaście produkcji dla teatru telewizji – m.in. „Mama nic”. „Maszyna zmian” czy „Sto minut wakacji”. Jest również autorem bestsellerowych powieści. Jego cykl „Magiczne drzewo” jest pokazywany w kilkudziesięciu krajach, w tym w Niemczech, Skandynawii, Brazylii, Japonii i Korei.

Maleszka za „Magiczne drzewo” został wyróżniony wieloma nagrodami – zarówno książkowymi (m.in.: nagroda IBBY dla najlepszej powieści roku dla młodych czytelników), jak i filmowymi (m.in.: Emmy Award w 2007 roku, Hugo Award w 2007 roku za najlepszy cykl filmowy; Chicago Children Film Festival, a także nagrody na festiwalach dziecięcych w Mińsku i Monachium).

Niedawno nakładem wydawnictwa Znak ukazała się kolejna część cyklu "Magiczne drzewo" - "Olbrzym".

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną