Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Białoszewski z bardzo bliska

„Tajny dziennik” Mistrza Mirona

„Tajny dziennik” Mirona Białoszewskiego jest całkowicie odmienny od zapisków innych pisarzy. Zamiast autoanalizy i żalów starości wpadamy tutaj w wir życia, w tłum gości i spotkań. „Tajny dziennik” Mirona Białoszewskiego jest całkowicie odmienny od zapisków innych pisarzy. Zamiast autoanalizy i żalów starości wpadamy tutaj w wir życia, w tłum gości i spotkań. Wydawnictwo Znak / materiały prasowe
„Tajny dziennik” będzie z pewnością jednym z największych wydarzeń literackich roku. Pisarz pozwala tu czytelnikowi zbliżyć się do swej tajemnicy.
Niby pustelnik, ale uważnie śledził to, co się działo – przyjazd papieża, Solidarność – zbiorowe emocje.EAST NEWS Niby pustelnik, ale uważnie śledził to, co się działo – przyjazd papieża, Solidarność – zbiorowe emocje.

Dopiero co ukazał się dziennik Iwaszkiewicza, za chwilę wyjdzie kolejny tom Mrożka, a przed nami jeszcze „Tajny dziennik” Mirona Białoszewskiego (wydawnictwo Znak), który jest całkowicie odmienny od zapisków innych pisarzy. Zamiast autoanalizy i żalów starości wpadamy tutaj w wir życia, w tłum gości i spotkań.

W latach 70. Białoszewski pisał i wydawał sporo. Za dużo drukujesz – mówili mu przyjaciele. Nie opublikował więc wtedy „Chamowa” – dziennika prowadzonego w nowym mieszkaniu na Lizbońskiej, który ukazał się dopiero w 2009 r. W 1975 r. zaczął też pisać tajny dziennik i prowadził go aż do śmierci w 1983 r.

Niemal wszystko, co pisał w tym czasie, było trochę dziennikiem. Dlaczego więc ten miał być tajny? Białoszewski chciał swobodnie mówić o bliskich ludziach, o swoich odczuciach, ale zależało mu, żeby nikogo nie dotknąć. Jeśli jednak ktoś spodziewa się ostrych, demaskujących sądów, to tutaj ich nie znajdzie. A w każdym razie nie więcej niż w innych książkach, gdzie pisał otwarcie i o ludziach, i o swoim homoseksualizmie. Raczej nikt się nie obrazi. Wydarzeniem jest jednak to, że Białoszewski rzeczywiście dopuszcza czytelnika bardzo blisko. Pokazuje tutaj dopiero, jak się stał tym, kim był, pozwala się zbliżyć do swojej tajemnicy.

Widzimy jego życie jako świadomie przeprowadzony eksperyment. Ten dziennik zmienia też stereotypowy obraz poety jako oderwanego od świata specjalisty od franciszkańskich zachwytów. Nie, ten Miron bywa drapieżny, a do dziennika przenika atmosfera Polski tamtego czasu.

Duszno od emocji

Białoszewski myśli o przyszłym czytelniku: „świadkowi życia – czytelnikowi pośmiertnemu, na pewno mylą się cudze przeżycia, imiona, daty. Dlaczego ten świadek ma istnieć – nie bardzo wiem. Nie bardzo wiem, po co to wszystko piszę. Zabrnąłem z rozpędu. Nie chcę półprawdy”. Rzeczywiście trudno ogarnąć wszystkie postacie, historie, a przede wszystkim relacje międzyludzkie. Pierwsza część jest wręcz duszna od emocji. Wśród młodych, którzy tworzą jego dwór, ciągłe tarcia: Agnieszka kłóci się z Maliną, jedna drugiej kradnie narzeczonego, a druga z zemsty zabiera najlepszą przyjaciółkę. Kogoś nie zapraszają na ślub, ktoś ma żal o coś. Czasem czujemy się jak w maglu na plotach.

Największe emocje wiążą się z kluczowymi postaciami dla Białoszewskiego: Leszkiem (Le) i Ludwikiem (Lu). Ten zawikłany zbiór postaci wokół Białoszewskiego objaśnia Tadeusz Sobolewski w książce „Człowiek Miron”, która ukaże się równocześnie z dziennikiem. Świat kipiących emocji jest trudny dla samego Białoszewskiego, może dlatego właśnie go zapisuje, uwalnia się od tego. A może też z potrzeby plotkarskiego śledzenia życia innych. Czytanie o tych wszystkich relacjach może być miejscami mozolne, ale jego obserwacje są trafne. „W obcowaniu ludzi z sobą, w stosunkach przyjacielsko-towarzyskich niby stałych też nie ma stałości. Ciągłe falowanie odczuć i uczuć. (…) Zniechęcenie, znudzenie czyjąś miną czy słowa zadziałają tak czy inaczej. Pretensja o to, że ktoś czuje się dotknięty, podczas kiedy to mnie dotknęło”.

Podpatruje domy i rodziny swoich przyjaciół. Dom Romana i Ady malarki, gdzie w środku nocy można przyjść na czytanie; zagląda do Leszka na plac Dąbrowskiego (do swojego mieszkania, które zostawił przyjacielowi). Leszek ma humory, nie zawsze wpuszcza. Zagląda do pracowni Ludwika i Ludmiły, do Jadwigi na Hożą i na Chłodną do Eskich – Anny i Tadeusza z Justynką, czyli mną. Pojawiam się jako trzyletnie dziecko, które kiedy nikt nie patrzy, wkłada sobie bombkę choinkową w usta.

Miron lata po mieście i po ludziach. Mnóstwo się dzieje. Przełom lat 70. i 80. jest obfity kulturalnie, nadchodzą mody: psychotronika, medytacja, krąg Mirona tym się interesuje, a on wszystko zapisuje. Lech Emfazy Stefański wpada do niego przeprowadzić eksperyment naukowy z haszyszem… Na Białoszewskiego przyzwyczajonego do innych wspomagaczy, kodeiny i syropu Tussipect, haszysz nie działa. Wydaje mu się, że Stefański ma bardziej podkrążone oczy, ale potem sobie uświadamia, że zawsze miał takie.

Na Facebooku z lat 70.

W tej pierwszej części dziennika, mimo że tyle się dzieje, ciągle się gada – mało jest samego Mirona. Tak jakbyśmy trafili do głośnego salonu, w którym wszyscy coś opowiadają, albo wręcz na Facebook z lat 70. To życie jest zapisane, ale mało przefiltrowane przez Mirona, a to przecież jego szukamy. Wspaniale jest, kiedy trafiamy na jego charakterystyczne wyrażenia: „Ada majaczeje w pościelach” albo „deszczyczek”. Cieszy się z jesiennej pogody, taka jest najlepsza: ciemno, wilgotno, nie wiadomo, dzień czy noc. Wtedy rusza na wyprawę po Chamowie. Podlatuje.

 

 

Oczywiście czasem pojawia się niechęć do ludzi, drażnią go. Czasem nakrzyczy: „I że w ogóle te baby to ciągłe depresje i depresje, sprawy seksualne, co mnie obchodzą ich sprawy seksualne, niech każdy sobie daje z tym radę. Każdy ma z tym kłopoty”. Niepokoi się, kiedy opanowuje go niechęć do ludzi, tak jak kiedyś w autobusie. Z tego stanu wyciągnął go wtedy nie człowiek, tylko zwierzę, jamniczka, z którą nawiązał kontakt. Tak samo jak stara się rozumieć spiętrzone emocje ludzkie (często bezskutecznie), równie poważnie podchodzi do emocji kota Eskich, który go ugryzł. Wyjaśnia to „nieporozumienie z kotem” – po prostu nie uszanował kocich rytuałów. Ale kiedy czuje się naprawdę źle ze swoją samotnością, wtedy garnie się do ludzi, objeżdża wszystkie adresy, zostawia kartki, kwiaty i upominki na klamce.

Dziennik im dalej, tym jest ciekawszy i więcej w nim Mirona. Niby pustelnik, ale uważnie śledzi to, co się dzieje – przyjazd papieża, Solidarność – zbiorowe emocje. Nie ulega nigdy żadnej masowej fali. „Ja się razem nie kołyszę, ale słucham uważnie”. Patrzy też na swoje życie i przygląda się swoim wyborom. „Tajny dziennik” jest zapisem pogodzenia się ze sobą i dostosowywania do okoliczności. Od początku była w nim zgoda na siebie takiego, jakim był. Jako nastolatek rozpoznał, że jest homoseksualistą. Pierwsze przygody były niezobowiązujące i przypadkowe. Za to miłości były już bardzo angażujące i naznaczone śmiercią.

Pisze Białoszewski o Adamie, który popełnił samobójstwo, i o chłopaku topielcu. Razem wypłynęli na jezioro, łódź się przewróciła, chłopak zaczął się topić i wciągać go głębiej. Miron, żeby przeżyć, musiał się oswobodzić i dopłynąć do brzegu sam. Kiedy sprowadził pomoc, było już za późno. Ta śmierć ciążyła mu na sumieniu. Z poważnych związków uciekał, przecinał je. Podobnie było z Leszkiem – to ostatnia miłość, która później przerodziła się w przyjaźń (burzliwą).

W pewnym momencie uznał, że z miłościami koniec. Nie warto się angażować. Tylko przelotne związki, zaspokojenie potrzeb. Lepsza jest wolność z przygodami niż bycie zazdrosnym, pilnowanie kogoś, latanie za nim. Patrzy na siebie jak na obcego: po czterdziestce gwałtownie się zmienił, przytył, wyłysiał, ale zamiast miotać się, po prostu dostosował się, obniżył oczekiwania wobec przygód – trafił mu się, jak pisze, wtedy niejaki Jot, zaakceptował to. Ale lustra omijał z daleka, nie chciał patrzyć na siebie.

„Kto mi jest potrzebny duchowo? Bo fizycznie to inna dziedzina, przelotna. Przyzwyczajam się i odzwyczajam może łatwo. Tylko istotne przyjaźnie są na innych prawach. A te są dwie: Ludwik i Leszek. (…) To wszystko powadzi do tego, że trzeba się rozpaść. Co nastąpi. I w porządku. Wszystko nic nie znaczy. Ani miłość. Ani w sprzeczności nie ma ratunku. Nic a nic”. Przyjaźnie bardzo cenił – pięknie pisze choćby o przyjaźni trzech Eumenid: Marii Janion, Maryny Żmigrodzkiej i (zmarłej właśnie) Małgorzaty Baranowskiej. Jego eksperyment życia polegał na świadomym odchodzeniu od ludzi po to, by wyostrzyć uwagę na rzeczywistość dookoła. Zawsze coś mogło z tego wyniknąć, czekał na zaskoczenie. „Po dużych spaniach duże bycie ze sobą. Nie mogę się najeść samotności, tak mi dobrze bez nikogo”. A wszystko po to, by pisać. „Przyjemność pisania jest niezastąpiona niczym”.

Trafiła mu się też w tym czasie podróż do Ameryki. Na Manhattanie poczuł się jak u siebie, zadomowiony, choć nie znał języka. Pewnie dlatego, że można być tam samotnym i incognito, a jednocześnie jest się w środku życia. Zamiast po bibliotekach i spotkaniach literackich chodził do upojenia po ulicach. „Bardzo mi się podoba Manhattan. Jak pawi ogon, rozłożony do podziwiania i wyrywania piór”.

Zachłysnął się też swobodą obyczajową. Mieszkał w hoteliku u sióstr zakonnych i latał po kinach porno. „Kino mojego obrządku – pisał. – Przedsionek nieba czy piekła. Słychać jęki rozkoszy zza ekranu i jednocześnie na żywo”. Porno opisuje podobnie jak scenki z kotami na podwórku, z zaciekawieniem badacza gatunku. „Człowiek wychodzi stamtąd nasycony, wymaglowany, usatysfakcjonowany i nierozpoznany”. Jednak porno w nadmiarze nudzi go i śmieszy. W pewnym momencie zaczyna myśleć o przyjemnościach, które czekają go po powrocie: przede wszystkim o słuchaniu nowych płyt i wręczaniu prezentów.

Nic trudniejszego i nic lepszego

W tle tych zapisków jest jednak śmierć. Najpierw śmierć samobójcza ojca Jadwigi Stańczakowej, przyjaciółki Mirona. Kilka lat później, niemal jednocześnie, umierają jego rodzicie. Potem wracają do niego w snach. Zresztą nurt senny Białoszewskiego to osobny temat. Sny są znaczące. W jednym z ostatnich zapisków przypomina sen, w którym dostał numerek w szatni 1983 r. i pomyślał, że to będzie data jego śmierci. I była. Myśli o śmierci się pojawiają, ale nie ma w nim strachu, jedyny moment, kiedy naprawdę bał się śmierci – to w powstaniu. Zamiast śmierci jest życie, uporczywe i wymagające przystosowywania się do nowych okoliczności, czyli do drugiego zawału w 1983 r.

Trafia do szpitala i tam nadal pisze dziennik, wtedy też powstają piękne „Listy do Eumenid” dołączone na końcu książki. Na sali reanimacyjnej, żeby oderwać myśl od siebie – układa tango Kici-Koci do kabaretu. Muzyka to szuranie szczotki salowej. Po wyjściu ze szpitala cieszy się, że odzyskał siebie. Widzi, że życie wciąga. „Może znów narośnie nowe życie i wytworzy dobre skojarzenia”. Nie da się żyć w pełni? To chociaż troszkę, ile się da. Trzeba życie wyzyskać aż do końca.

W ostatnim wierszu „Choroba” powtarza się słowo „jeszcze”, jak hymn nienasycenia, ale i pogodzenia z ewentualnym końcem. Przygląda się ciekawie swojemu życiu, do końca są możliwe zaskoczenia. Jest w kontakcie ze sobą. Cały czas przekształca sytuację, w jakiej się znalazł. Narzuca jej siebie. Z dziennika bije niesłychana siła tego życia, które sobie stworzył: „nie mogło się trafić nic trudniejszego i nic lepszego”.

*

PRZECZYTAJ: Fragment książki "Tajny dziennik"

Polityka 05.2012 (2844) z dnia 01.02.2012; Kultura; s. 80
Oryginalny tytuł tekstu: "Białoszewski z bardzo bliska"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną