Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Rockstania

Myslovitz bez Rojka, czyli jak rozpadają się zespoły

Artur Rojek będzie działał indywidualnie, a pozostała czwórka zaangażuje nowego wokalistę. Artur Rojek będzie działał indywidualnie, a pozostała czwórka zaangażuje nowego wokalistę. Bartłomiej Barczyk / Agencja Gazeta
Rozpad grupy Myslovitz to rzadki przykład kulturalnego rockowego rozstania. Taka forma mogła zaskoczyć, ale niespecjalnie dziwi fakt, że po 20 latach drogi Artura Rojka i reszty zespołu się rozeszły.
Artur Rojek jako dyrektor Off Festivalu udowadniał, że ma znacznie szersze zainteresowania muzyczne niż to, co było słychać na płytach zespołu.Jacek Poremba/FOTONOVA/EAST NEWS Artur Rojek jako dyrektor Off Festivalu udowadniał, że ma znacznie szersze zainteresowania muzyczne niż to, co było słychać na płytach zespołu.
Liam Gallagher. W jego okularach odbija się reszta członków zespołu Oasis, już po odejściu z niego Noela Gallaghera.materiały prasowe Liam Gallagher. W jego okularach odbija się reszta członków zespołu Oasis, już po odejściu z niego Noela Gallaghera.

Rzadko szło na noże. Chyba że w Norwegii, gdzie świat black metalu jedno takie rozstanie poznał – w 1993 r., gdy Varg Vikernes wszedł w nocy do mieszkania Euronymousa, lidera grupy Mayhem, i zamordował go kieszonkowym nożem o ośmiocentymetrowym ostrzu. Poszło o groźby rzucane pod adresem Vikernesa, różne nieuregulowane zobowiązania, ale gdzieś w tle pozostał też głęboki spór ideologiczny (po jednej stronie sympatia dla satanizmu, po drugiej dla wierzeń pogańskich) i – co nie bez znaczenia – walka o szacunek i władzę w środowisku. Sam Vikernes grywał w Mayhem, prócz tego panów wiązały wspólne interesy, Euronymous był jego wydawcą. Vikernes dostał maksymalny w norweskim prawie wyrok 21 lat więzienia, po 16 latach wyszedł za dobre sprawowanie i pod szyldem Burzum wydaje kolejne albumy – 21 maja ukaże się nowy.

Ale rzadko też było tak jak w przypadku grupy Myslovitz, która rozstała się pod koniec kwietnia w sposób wyjątkowo kulturalny i dyplomatyczny. Do mediów rozesłali wspólnie przygotowaną informację: „Zespół Myslovitz w składzie Artur Rojek, Wojciech Powaga, Jacek Kuderski, Wojciech Kuderski i Przemysław Myszor oświadcza zgodnie, że postanowił zakończyć współpracę w dotychczasowym składzie”.

Dalej jest o tym, że Rojek będzie działał indywidualnie, a pozostała czwórka zaangażuje nowego wokalistę, którym bardzo szybko okazał się Michał Kowalonek z dobrze zapowiadającej się grupy Snowman – wspólne próby odbywały się jeszcze przed wydaniem oświadczenia. Obie strony zapraszają na koncerty w nowych odsłonach i „obiecują nie zawieść”.

Podsumujmy: istniejący przez 20 lat czołowy polski zespół rockowy stanowi ciekawy przypadek, kiedy to lider postanowił iść swoją drogą, zostawiając kolegom nazwę, dorobek i pewne źródło finansowania aż do niepewnej artystycznej emerytury. Co oznacza w praktyce taka decyzja? O co chodzi?

Od zera, bez lidera

Nikogo nie powinno dziwić to, że zespoły działają bez lidera, frontmana, najbardziej rozpoznawalnego muzyka kształtującego dotychczas ich wizerunek. A już na pewno nie w roku, gdy Polskę odwiedzą The Doors bez Jima Morrisona i Queen bez Freddiego Mercury’ego, za to z młodziutką gwiazdką amerykańskiego „Idola” Adamem Lambertem w roli wokalisty. A do tego jeszcze Thin Lizzy bez Phila Lynotta, człowieka przez lata utożsamianego z zespołem. Powyższe przykłady dotyczą jednak liderów nieżyjących – rozstania z tymi żyjącymi przebiegają zwykle dość wybuchowo. Axl Rose – znany ze skłonności do słownych przepychanek i przemocy fizycznej – wyrzucił lub doprowadził do odejścia wszystkich członków swojej grupy Guns N’Roses po kolei. Muzycy Black Sabbath, uznając, że nadużywający alkoholu i narkotyków Ozzy Osbourne nie jest już w stanie godnie ich reprezentować, wysłali jego najlepszego kumpla, perkusistę Billa Warda, by zakomunikował rozstanie. Szczegółów rozmowy do dziś nikt nie pamięta – Ward, jak twierdzi, był pijany, kiedy przekazywał złe wieści. W każdym razie przez lata Osbourne (który zaczął z sukcesami karierę solową) pozdrawiał dawnych kolegów chłodnym angielskim „eat shit and die” – z wyjątkiem Warda, do którego zachował szacunek.

Polska też ma swoje legendarne rozstania tego typu. Konflikt między Zbigniewem Hołdysem i resztą kierowanej przez niego kiedyś grupy Perfect trwa już dobre dwie dekady i mimo dwukrotnego rozwiązania zespołu przez tego pierwszego, skądinąd autora większości starych przebojów, formacja działa w najlepsze, nagrywa kolejne płyty i daje koncerty. A legendarna nazwa, choćby na fali nostalgii, przyciąga publiczność. Jeszcze silniej naznaczony nostalgią odbiór towarzyszy nieprzerwanie działaniom Czerwonych Gitar, choć Seweryn Krajewski – po odejściu Krzysztofa Klenczona niekwestionowany lider grupy – próbował na drodze sądowej zablokować używanie nazwy przez dawnych kolegów. Bezskutecznie. Zespół, kierowany przez Jerzego Skrzypczyka i Jerzego Kosselę, przejeżdża Polskę wzdłuż i wszerz, gra też długie trasy dla amerykańskiej Polonii.

Band jak banda

Nikogo też nie powinno dziwić to, że grupy się rozpadają. Z zespołem rockowym jest jak z wczesnym ślubem – to związek, w który wchodzą ludzie nie całkiem dojrzali muzycznie, dwudziesto-, czasem nawet nastolatki. Niosą potem przez dorosłe życie te młodzieńcze pokłady energii, a zarazem problemy emocjonalne. „Grać w takim zespole to bardzo dziwne uczucie – definiował kiedyś The Edge z U2. – To jak być częścią ulicznego gangu. Owszem, całkiem fajnie jest być w takiej bandzie, gdy masz szesnaście lat. Ale kiedy zbliżasz się do 32 roku życia, sytuacja robi się cholernie dziwna”.

O ile wymienione wyżej Czerwone Gitary i Perfect to grupy ważne dla polskich lat 70. i 80., o tyle muzycy Myslovitz, największe sukcesy odnoszący w okolicach płyty „Miłość w czasach popkultury” (1999 r.), byli naszym łącznikiem z gitarową sceną brytyjską lat 90. To przysparzało im fanów, a wśród krytyków porównań z ówczesną czołówką z tego kraju, choćby z Oasis. Grupy ostatecznie rozwiązanej trzy lata temu, po kolejnej awanturze między braćmi Noelem i Liamem Gallagherami, nieuznającymi kulturalnych form rozstania – od początku zdarzały im się bójki i zapasy, rzucanie krzesłami i uderzenia z główki. Ostateczne odejście Noela w 2009 r. poprzedziła kłótnia w garderobie przed paryskim koncertem grupy. Według przywodzącej na myśl farsę relacji Noela, Liam rzucał owocami, a potem wymachiwał gitarą jak toporem, próbując go zranić. Dziś stoją na czele dwóch różnych zespołów, przyjmowanych ze słabnącym zainteresowaniem.

 

Ewolucję Myslovitz łatwiej zestawić z konkurencyjnym wobec Oasis zespołem Blur. Mimo wielu przebojów i bestsellerowych płyt w latach 90., po latach działalności, lider Damon Albarn (powołując się na słowa swoich mentorów z niemieckiej grupy Can) uznał cały dotychczasowy dorobek za rodzaj wstępu do tego, co rzeczywiście chciałby w muzyce robić. Dawał dowody coraz szerszych zainteresowań, które obejmowały afrykański folklor, funk i hip-hop. Z powodzeniem działał na czele grupy Gorillaz i realizował inne pomysły, podczas gdy kolegom z grupy szło słabiej. Komu mówią cokolwiek nazwy zespołów poszczególnych członków Blur, takie jak Fat Les czy The Ailerons? Ilu z fanów macierzystego zespołu ma na półce solowe albumy gitarzysty Grahama Coxona, skonfliktowanego w pewnym momencie z Albarnem? Choć chwalili je krytycy, na listach bestsellerów było gorzej – najlepszy wylądował na 19 pozycji brytyjskiego zestawienia.

To sytuacja bliska tego, co działo się w obozie Myslovitz. Siłę pobocznych projektów poszczególnych muzyków (Penny Lane, No! No! No!) trudno było porównywać z płytami ich głównego zespołu. Za to gdy Rojek założył na boku supergrupę Lenny Valentino, z miejsca uznano ją za objawienie. A jako dyrektor Off Festivalu lider Myslovitz udowadniał, że ma znacznie szersze zainteresowania muzyczne niż to, co było słychać na płytach zespołu. Może dlatego media częściej niż o kolejne albumy Myslovitz pytały go ostatnio o płyty solowe. Pozostałym muzykom stara nazwa przyda się znacznie bardziej niż jemu.

Świńskie sceny

Nikogo nie powinno dziwić to, że liderowi na byciu w zespole zależy często mniej niż reszcie. Po pierwsze, jako najbardziej rozpoznawalny z reguły ma łatwiejszy start poza grupą. Po drugie, w branży zarabia się na koncertach. O ile więc Artur Rojek ma w ostatnich latach wizję pracy nad dorocznym festiwalem muzyki alternatywnej, o tyle pozostali muzycy grupy na taki komfort wyboru nie mogą sobie pozwolić.

Kiedy Jon Savage opisywał zjawisko punk rocka w jednej z najlepszych książek na temat gatunku, John Lydon z Sex Pistols zwrócił mu uwagę: „Jest coś, czego nigdy w swojej książce nie zdołasz uchwycić. To kompletna nuda bycia w zespole rockowym w trasie”. Koncerty stają się z czasem przekleństwem dorastających muzyków. Często najbardziej destrukcyjną częścią życia w zespole, dla jednostek kreatywnych – znienawidzonym elementem kariery. Tym bardziej że oznaczają tym więcej pracy, im więcej się już w branży udało osiągnąć. Nieźle ujął to Kirk Hammett z Metalliki: „Mam nowy dom, którego jeszcze nie widziałem. Nowy samochód, którym jeszcze nie miałem okazji się przejechać. I brak mi jedzenia, które gotuje dla mnie żona”.

Koncerty zniszczyły więź pomiędzy muzykami Pink Floyd. Twórca większości repertuaru i lider Roger Waters był nimi coraz mniej zainteresowany – z kolei cała reszta nie podzielała jego fascynacji spędzaniem kolejnych tygodni przy pracy nad nowym materiałem. Podczas sesji nagraniowych płyty „The Final Cut” atmosfera w zespole była więc tak napięta, że Waters pracował w praktyce sam. Po czym odszedł z grupy, sądząc, że w ten sposób formalnie ją likwiduje. Tymczasem reszta nie chciała zawieszać działalności – szczególnie koncertowej – pod słynnym szyldem i wygrała proces o nazwę. Spory osiągnęły apogeum, gdy Waters zażądał od pozostałych muzyków 35 tys. dol. za wykorzystywanie symbolu różowej nadmuchiwanej świni, który wymyślił, a ci odpowiedzieli na to doczepiając świni organy płciowe i zamieniając ją w prosiaka.

Powroty na kłopoty

Nie powinny wreszcie nikogo dziwić konflikty między rockmanami. „Każda grupa, której członkowie dobrze się ze sobą dogadują, jest podejrzana” – twierdzi Andy Summers z The Police, grupy naznaczonej mocno konfliktami. Ten z podejrzliwością patrzyłby na Myslovitz nawet za sposób, w jaki się rozstali. Należy pamiętać, że, po pierwsze, konflikty bywają twórcze, po drugie, zawieszenie działalności niezmiernie sprzyja zespołom na pewnym etapie działalności. Nic tak nie ożywia otaczającego grupę kultu i nic innego nie gwarantuje, że gdy w końcu zejdzie się stary, oryginalny skład, bilety będą się sprzedawać jak świeże bułeczki. Może dlatego Black Sabbath reaktywowali się w końcu w najsłynniejszym składzie z Osbourne’em i znów jeżdżą w tym roku po świecie (co ciekawe, z wyjątkiem Warda).

Nawet Waters i skłóceni z nim koledzy z Pink Floyd pojawili się wspólnie na scenie – tylko raz, ale to w końcu mocny precedens po latach. Zespół Blur – który w ostatniej dekadzie zawieszał działalność na kilka lat – wraca na specjalny koncert w czasie igrzysk olimpijskich w Londynie. Ani chybi zejdą się w końcu również bracia Gallagherowie. Kiedy Artur Rojek znudzi się solowymi projektami i przestanie mu wystarczać festiwal, a pozostali członkowie Myslovitz ustaną w poszukiwaniach godnego następcy, też możemy się spodziewać powrotu. Nie wyklucza tego ani sposób rozstania, ani lakoniczne oświadczenie, ani wreszcie praktyka, którą tak dobrze zna Andy Summers.

Nie trzeba się lubić, wystarczy sympatia dla publiczności i szacunek wobec mechanizmów rynkowych. W końcu to The Police byli cztery lata temu na czele listy najlepiej zarabiających muzyków właśnie dzięki pierwszej od lat wspólnej trasie. Dochody z niej przewyższyły 340 mln dol. Niezły wynik jak na grupę, która rozstała się wieki temu.

Polityka 19.2012 (2857) z dnia 09.05.2012; Kultura; s. 89
Oryginalny tytuł tekstu: "Rockstania"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną