Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Przydaśki, wihajstry, pipanty

Nowy polski dizajn

Wystawa „Chcemy być nowocześni. Polski desing 1955-1968 z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie” prezentowana w ubiegłym roku w stolicy. Wystawa „Chcemy być nowocześni. Polski desing 1955-1968 z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie” prezentowana w ubiegłym roku w stolicy. Paweł Kula / PAP
Drzewiej zwano to wzornictwem przemysłowym i prezentowano w stolicy. Dziś nazywa się design, ma centralę w Poznaniu, a pomysłów na promocję nie powstydziliby się najwięksi spece od PR.
Lidewij Edelkoort ze studentami poznańskiej School of Form.Tomasz Wiech/SOF/Materiały prywatne Lidewij Edelkoort ze studentami poznańskiej School of Form.
Poznańskie kino plenerowe w łózkach z baldachimami w ramach festiwalu Transatlantyk.Marek Lapis/Forum Poznańskie kino plenerowe w łózkach z baldachimami w ramach festiwalu Transatlantyk.
Lampy zaprojektowane przez Studio Biuro K można było zobaczyć podczas Gdynia Desing Days.Piotr Wittman/Fotorzepa Lampy zaprojektowane przez Studio Biuro K można było zobaczyć podczas Gdynia Desing Days.

Jesienna aktywność okołoprojektowa jest w tym roku wyjątkowa. W stolicy zorganizowano z rozmachem wyjazdową edycję Gdynia Design Days (21 września – 7 października). W Poznaniu drugi rok działalności zainaugurowała najbardziej niezwykła polska uczelnia kształcąca projektantów – School of Form. A już wkrótce w Łodzi początek wielkiej fety – Łódź Design Festival (18–28 października). Pomyśleć, że jeszcze wcale nie tak dawno wzornictwo miało duże problemy z tym, by pokazać się społeczeństwu z jakiejkolwiek atrakcyjnej strony. Wystawy bywały zazwyczaj nudne i przewidywalne, a profesja uważana za mało kreatywną.

Polskie wzornictwo przemysłowe miało kiepską markę i wszyscy żyli raczej wspominaniem lat 60. XX w., kiedy to byliśmy w szpicy europejskiej awangardy. I cóż się dziwić, skoro nawet niezwykła kolekcja polskiego designu, zgromadzona w warszawskim Muzeum Narodowym, zamiast cieszyć oczy zwiedzających, zamknięta została pod kluczem w podwarszawskich magazynach.

Ów marazm był petryfikowany przez instytucjonalny system składający się praktycznie z dwóch tylko elementów. Po pierwsze, z warszawskiego Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, postrzeganego jako instytucja szlachetna i zasłużona, ale dramatycznie rozdarta między dawne wartości i standardy pracy a kapitalistyczne reguły działania. A po drugie, z sieci wydziałów projektowania na akademiach sztuk pięknych, gromadzących – według potocznej choć niesłusznej opinii – tych, dla których malarstwo czy rzeźba okazały się zbyt wysokimi progami. Nawet na początku XXI w., mimo że przez poprzednią dekadę Polska zmieniła się niemal we wszystkim, wzornictwo rodzime tkwiło w okopach, a raczej w odwrocie – wypierane z jednej strony przez tanią, masową i udającą nowoczesność produkcję dalekowschodnią, a z drugiej – przez z hukiem wkraczające do kraju topowe marki zachodnie.

Pomógł Mickiewicz

Ciekawe, że pierwsze wyraźne przełamanie przyszło niejako z zewnątrz – dzięki wystawom organizowanym za granicą przez Instytut Adama Mickiewicza. Punkt zwrotny? Chyba Grand Prix dla naszej ekspozycji na Biennale Designu w Saint Etienne w 2004 r. Od tamtej pory do dziś praktycznie co roku IAM finansuje nowe wystawy polskiego wzornictwa, krążące następnie po świecie. Na przykład „Unpolished” miała już 15 zagranicznych odsłon (ostatnią niedawno w Rumunii), świetnie przyjmowane były także „Made in Poland”, „Zwykła rzecz” czy „Must have from Poland”.

Ale i w kraju zaczął się ruch organizacyjny. Miejscem pierwszego przełomu był Cieszyn. W 2005 r. powstała tam instytucja o przydługiej i mało zachęcającej nazwie Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości (dziś Zamek Cieszyn). Przez kilka lat wydawało się, że wywalczy ona sobie nieformalny tytuł centrum polskiego designu. Ostatecznie jednak zarzucono mocarstwowe ambicje i postanowiono skoncentrować się na problematyce śląskiej, z ciekawymi zresztą rezultatami.

Przybywało na mapie Polski punktów związanych ze wzornictwem: nowe wydziały projektowania w Łodzi (jeszcze w 1995 r.) i Gliwicach (2005 r.), „Magazyn 2+3D”, czyli wyśmienity kwartalnik poświęcony designowi (Kraków 2003 r.), Muzeum Regionalne w Stalowej Woli organizujące najciekawsze wystawy wzornictwa w kraju.

Ostatnio nastąpiło prawdziwe przyspieszenie. Rok temu powołano do życia, mające ambitne plany i obiecujące początki, Centrum Designu w Gdyni. Zaś w czerwcu tego roku otworzono podobną placówkę w Kielcach. Niestety, jej pomysłodawca i twórca Marek Cecuła został z pracy wyrzucony szybciej, niż ją zaczął, co może oznaczać, że ze świetnych zamierzeń nic poważnego nie wyjdzie. O stworzeniu regionalnych centrów designu myśli się też w kilku innych dużych miastach.

Stolica jest w Poznaniu

Ale na nową stolicę polskiego projektowania powoli wyrasta Poznań. Fundamenty do budowania prymatu były w Wielkopolsce solidne: dobre tradycje otwartych na świat Międzynarodowych Targów Poznańskich i kształcenia sięgającego jeszcze czasów Szkoły Sztuk Zdobniczych (1919 r.). Nie mówiąc o wyjątkowym bogactwie firm w branżach ściśle ze wzornictwem kojarzonych, jak meblarstwo czy złotnictwo (cztery największe firmy biżuteryjne w kraju). Prawdziwa rewolucja nastąpiła w 2011 r. Jesienią ubiegłego roku nastąpiło niemal równoczesne otwarcie dwóch instytucji: Concordia Design oraz School of Form (już chyba nie uciekniemy od tych obcojęzycznych nazw).

Concordia Design jest bardzo nowoczesnym centrum wzornictwa, ulokowanym w genialnie odrestaurowanym budynku starej drukarni w samym centrum miasta. To rodzaj branżowego „combo”, w którym znajduje się wszystko, co do promocji designu potrzebne – od centrum konferencyjnego, przez najnowszą chyba w kraju specjalistyczną drukarnię, po sale ekspozycyjne. Prowadzi się poważne badania i zajęcia dla dzieci, organizuje warsztaty, szkolenia, wystawy. Ciekawym pomysłem jest coś, co nazywa się „inkubatorem nowych firm”. Młodzi kreatywni twórcy mogą w Concordii wynająć (za nieduże pieniądze) pomieszczenia na biura i pracownie. Powstało więc coś w rodzaju rodzimej malutkiej „doliny krzemowej” z zakresu projektowania.

Nie dalej jak 10 minut spacerkiem od Concordii znajduje się School of Form, kształcąca projektantów na poziomie akademickim. To oczko w głowie Piotra Voelkela, człowieka, który pieniądze, zarabiane w firmie VOX, z uporem godnym podziwu, inwestuje w rozwój kultury artystycznej Poznania.

Interesująca jest jej geneza – o stworzenie koncepcji tego wydziału poproszono jedną z najbardziej liczących się postaci światowego designu, niekwestionowaną wyrocznię w sprawach trendów, Holenderkę Lidewij Edelkoort. A ona, wspólnie z polskimi współpracownikami, stworzyła koncept dość niezwykły. Zdecydowana większość wydziałów projektowania na świecie przytula się albo do sztuki (jak np. w Polsce), albo do techniki (jak np. w Niemczech). I, mówiąc w dużym uproszeniu, ich absolwenci czują się bardziej albo twórcami, albo inżynierami, albo projektantami rzeczy pięknych, albo pożytecznych i funkcjonalnych. Tymczasem Holenderka znalazła na poznańską szkołę patent całkiem nowy – powiązała ją z naukami społecznymi. Studenci pracują nad projektami, zawsze mając w tyle głowy a to kontekst społeczny (socjologia), a to potrzeb i emocji (psychologia), a to przemian kulturowych (antropologia) czy w końcu wartości egzystencjalnych (filozofia). Można powiedzieć, że dorobiliśmy się systemu kształcenia, jakiego nie mają nigdzie indziej.

Przybywa więc w Polsce nowoczesnej infrastruktury zorientowanej na nauczanie projektowania i na łączenie designu z przemysłem. Ale, co równie ważne, zmienia się także społeczny odbiór wzornictwa. Wystawę „Chcemy być nowocześni” prezentującą polski design lat 1955–68 obejrzało w Muzeum Narodowym w Warszawie 36 tys. widzów. Z kolei ubiegłoroczny festiwal Łódź Design przez dwa tygodnie odwiedziło aż 44 tys. widzów. Bo właśnie festiwale designu stają się w ostatnich latach najważniejszym w Polsce miejscem spotkań tzw. środowiska z Kowalskimi.

Wspomniany festiwal Łódź Design, świetnie prowadzony koncepcyjnie przez Agnieszkę Jacobson-Cielecką i Małgorzatę Żmijewską, ma chyba prawo szczycić się tytułem najbardziej znaczącej tego typu imprezy w kraju. I choć konstruowany niezwykle ambitnie, niezmiennie przyciąga tłumy. Po piętach zaczynają mu leciutko deptać Gdynia Design Days, szczególnie że mają już dwie edycje rocznie: nad morzem i wyjazdową w stolicy. Obie te największe imprezy organizowane są od pięciu lat, można więc powiedzieć, że miały czas okrzepnąć. I okrzepły.

Popatrz z łóżka

Skąd to, przybierające gwałtownie na sile, bratanie się narodu ze wzornictwem? Powód najważniejszy jest dość oczywisty: ludzie chcą coraz ładniej i wygodniej mieszkać, zatem i chętniej podpatrują różne wzory do naśladowania, szukają pomysłów z najwyższej artystycznej półki tam, gdzie spodziewają się je znaleźć – na wystawach i festiwalach.

Trzeba jednak przyznać, że i branża projektowa nauczyła się wreszcie odpowiednio kusić i przyciągać publikę. Przede wszystkim pod hasłem: bliżej ludzi. Mniej jest więc lizania lodów przez szybę, pokazywania rzeczy pięknych, acz nieosiągalnych, a więcej typu „Wzornictwo za 4 zł” (Gdynia).

Częściej wciąga się widza do zabawy poprzez program warsztatów i pokazów niż wykłady i szklane gabloty. A jeśli wystawy – to np. w namiotach na plaży, a nie w galerii. Jakże nie zaciekawić się ekspozycją, która ma tytuł „Bóg – Humor – Ojczyzna”?

Inna taka wystawa to „Przydaśki, wihajstry, pipanty. Wynalazki domowe Polaków 1939–1989”, odwołująca się do powiedzenia „potrzeba matką wynalazku” w odniesieniu do naszej zgrzebnej rzeczywistości. Od przydomowo produkowanej broni po lampy, meble, piecyki, a nawet traktory. Przydaśki pochodzi od „przyda się”, wihajstry i pipanty oznaczają przedmioty praktyczne i potencjalnie pożyteczne, choć bliżej nieokreślonego pochodzenia.

Nareszcie zrozumiano, że design, choćby nie wiem jak atrakcyjny, sam się nie obroni. Stąd szukanie pomysłów zaskakujących, jak kino w łóżkach (próbowałem – kapitalne) czy łączenie prezentacji przedmiotów z elementami teatru, tańca, dźwięku. Lub też prezentowanie designu w coraz to nowych kontekstach – łączenie go z etnografią, filozofią, antropologią, architekturą, demografią i czym tylko jeszcze się da.

Design już nie tylko podsuwa dobre wzory, ale coraz częściej bawi, uczy wrażliwości, wskazuje nowe perspektywy spojrzenia na świat.

Polityka 40.2012 (2877) z dnia 03.10.2012; Kultura; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Przydaśki, wihajstry, pipanty"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną