Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Pan-ów-znikł

Andrzej Panufnik - historia życia

Twórczość Andrzeja Panufnika należy dziś do kanonu klasyki XX w. Twórczość Andrzeja Panufnika należy dziś do kanonu klasyki XX w. Suzie Maeder/Lebrecht Music & Arts / Corbis
Historia życia kompozytora Andrzeja Panufnika, którego setną rocznicę urodzin świat obchodzi w tym roku, pełna jest meandrów i dramatycznych zwrotów. Jak historia naszego kraju.
Kompozytor z żoną Camillą i córka Roxanną w Piwnicy Wandy Warskiej, 1990 r.Aleksander Jałosiński/Forum Kompozytor z żoną Camillą i córka Roxanną w Piwnicy Wandy Warskiej, 1990 r.
Z Wandą Wiłkomirską po koncercie na festiwalu Warszawska Jesień, 1990 r.Aleksander Jałosiński/Forum Z Wandą Wiłkomirską po koncercie na festiwalu Warszawska Jesień, 1990 r.

Mój tata jest bardzo fajny. Mieszkał w Polsce, w Warszawie, ale potem zaczęła się wojna i przyszli Rosjanie. Tata jest kompozytorem. Rosjanie o tym wiedzieli i chcieli, żeby im coś zagrał. Ale nie powiedzieli: proszę. Dlatego pewnej nocy tata wyjechał do Anglii”. Tak napisał w gazetce szkolnej sześcioletni Jem, czyli Jeremy Panufnik, syn kompozytora. Andrzej Panufnik nie chciał obciążać dzieci swoją historią, nie uczył ich też języka polskiego. Tłumaczył to swego czasu krytykowi Tadeuszowi Kaczyńskiemu: „Uważam, że wychowanie dzieci w duchu podwójnej narodowości prowadzi do ich wewnętrznego rozdarcia”.

W 1990 r. odwiedził Polskę wraz z żoną, córką i synem, po raz pierwszy i ostatni po ucieczce z PRL, na rok przed śmiercią. Przyjmowano go po królewsku. Na festiwalu Warszawska Jesień wykonano aż 11 jego kompozycji; dwiema sam zadyrygował. Po raz pierwszy do wolnej Polski przyjechała też wówczas Wanda Wiłkomirska, która wykonała jego Koncert skrzypcowy.

Już samemu przylotowi Panufników nadano wyjątkową oprawę: na lotnisku zespół instrumentów dętych wykonał jego „Pean” skomponowany w 1980 r. na 80 urodziny brytyjskiej królowej matki, a następnie utwór napisany specjalnie na przyjazd kompozytora przez Krzesimira Dębskiego, z humorem łączący popularne melodie polskie i angielskie.

Zamieszkał w hotelu Victoria. Podczas wojny w tym miejscu znajdowała się kawiarnia Sztuka i Moda, w której ze swoim dawnym kolegą z konserwatorium Witoldem Lutosławskim grywali na dwa fortepiany. Odwiedził kilka ważnych dla niego miejsc. Po Zamku Królewskim oprowadzał go prof. Aleksander Gieysztor, z którym w gimnazjum siedział w jednej ławce. Poszedł pod adres swojego zniszczonego podczas powstania domu, do pałacyku Szustra na Mokotowie, gdzie mieszkała niegdyś jego ukochana babcia – z domu Szuster – i na cmentarz Powązkowski, gdzie spoczywają jego rodzice, brat i córeczka z pierwszego małżeństwa. Jem Panufnik w filmie „Tata zza żelaznej kurtyny” (2009 r.) wspominał: „Po raz pierwszy zobaczyłem tatę jako czyjegoś syna i czyjegoś brata. Obserwowałem go, jak stał w ciszy, a potem zbliżył się i pocałował grób. I po raz pierwszy widziałem go wyglądającego tak bezradnie”.

Nieznane dzieje kolekcji

Rodzina ojca Panufnika wywodziła się z drobnej szlachty podlaskiej (do XIX w. nazwisko to brzmiało Panuchnik). Wujem Andrzeja był Wacław Gąsiorowski, autor powieści historycznych. Matka kompozytora miała korzenie po kądzieli ponoć angielskie, po mieczu niemieckie (kuzynem Andrzeja był Jerzy Waldorff). Była skrzypaczką, a jej mąż, inżynier hydrotechnik, miał wielką pasję: lutnictwo. W różnych okresach życia uprawiał oba zawody, pierwszy dla zarobku, drugi z miłości. Na zbudowanych przez niego skrzypcach grywali wybitni soliści. Napisał pierwszy polski podręcznik lutnictwa, a w 1921 r. założył szkołę lutniczą, która niestety później upadła.

Wspaniała kolekcja Tomasza Panufnika (około stu instrumentów) zawierała też zakupione przezeń dzieła włoskich mistrzów. Jej dzieje mogłyby stać się tematem powieści sensacyjnej. Gdy została zarekwirowana przez hitlerowców, Andrzej z całą śmiałością dokonał interwencji i odzyskał instrumenty. W równie bezczelny sposób miał uzyskać po powstaniu warszawskim pomoc Niemców w wydobyciu kolekcji uwięzionej w piwnicy zrujnowanego domu. Pod koniec wojny i zaraz po niej sprzedaż pojedynczych instrumentów ratowała nieraz rodzinę od głodu.

Dziś losy tego zbioru są nieznane – jak wiadomo, kompozytor uciekając z PRL, zostawił cały dobytek, zabrał ze sobą tylko partytury swoich utworów i batutę. Władza ludowa położyła rękę na wszystkim i słuch o instrumentach zaginął. Kilka z nich wysłała na konkurs do Brukseli, wypuszczając bombę propagandową, że zrobił to sam Panufnik. One także, przejęte przez ambasadę PRL, znikły. Na razie więc ta powieść nie ma finału.

Ach, pardon

Droga Panufnika do muzyki też nie była prosta. Początkowo uczyła go babcia; mając lat 11, wstąpił do Konserwatorium Warszawskiego (łączącego wówczas naukę na wszystkich poziomach, od podstawowego po wyższy), jednak gdy po roku na egzaminie dostał ataku tremy, został skreślony z listy uczniów za rzekomy brak talentu. A przecież miał już nawet za sobą pierwsze próbki kompozytorskie.

Powrócił jako 16-latek. W tym czasie dużo improwizował na fortepianie i mimochodem napisał piosenkę, która tak się spodobała Marianowi Hemarowi, że ten dołączył do niej tekst i włączył ją do swej rewii („Ach, pardon”, przebój Adolfa Dymszy). Na wykonanie kompozytora nie wpuszczono – był nieletni.

Za drugim pobytem w konserwatorium nikt już nie odmawiał mu talentu. Z czasem zaczął studiować również dyrygenturę. Z jego utworów studenckich pozostało tylko Trio fortepianowe (w którego prawykonaniu – ciekawostka – brał udział jako pianista przyszły kompozytor Mieczysław Weinberg). Panufnik odtworzył je po wojnie, podobnie jak parę innych utworów, już wojennych – oryginały spłonęły podczas powstania warszawskiego.

Po ukończeniu konserwatorium studiował dyrygenturę w Wiedniu u Feliksa Weingartnera, przejmując jego bardzo elegancki, dyskretny i precyzyjny styl dyrygowania. Mógł zacząć karierę międzynarodową. Jednak w czerwcu 1939 r. wrócił do Warszawy, by być z rodziną, choć doskonale wiedział, że zbliża się wojna i Polska nie ma w niej szans.

Podczas wojny początkowo spędzał całe dnie w domu, komponując, tym bardziej że wychodzenie na ulicę groziło w każdej chwili łapanką. Pisał „Uwerturę bohaterską”, „Pięć polskich pieśni wiejskich” (oba te utwory odtworzył po wojnie) oraz I i II Symfonię. Jednak z tych czasów pamiętany jest przede wszystkim z duetu fortepianowego, jaki utworzył z Witoldem Lutosławskim. Grali w kawiarniach warszawskich własne opracowania dzieł klasyków, ale i muzykę lżejszą. Panufnik brał również udział w koncertach konspiracyjnych w prywatnych mieszkaniach, a później, gdy stało się to możliwe, w koncertach symfonicznych organizowanych przez Radę Główną Opiekuńczą. Pisał też pieśni walki podziemnej, z których najbardziej znana to „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój”.

Powstanie spędził z matką pod Warszawą; w tym czasie zginął jego starszy brat, inżynier dźwięku. Matka zmarła niedługo po wojnie, ojciec – kilka lat później.

Reżim, romans, rozstanie

Najpierw w Krakowie, a potem w Warszawie rozpoczynał Panufnik powojenne życie muzyczne. Pisał muzykę do filmów, dyrygował filharmoniami w Krakowie i Warszawie. Nowe władze doceniły jego talent i fakt, że jako człowiek obyty w świecie i znający języki mógłby stać się ambasadorem kultury kraju podnoszącego się z ruin. W pierwszych latach powojennych podróżowano jeszcze swobodnie, Panufnik odbył więc parę wojaży artystycznych do Paryża i Londynu, zdobywając przy okazji nuty dla orkiestry. Stworzył w tym czasie parę niezwykłych utworów: Krąg kwintowy na fortepian oraz orkiestrowy Nokturn i Kołysankę. Ich nowatorstwo sprawiło, że w parę lat później zostały potępione za tzw. formalizm.

Życie kompozytora przypominało wówczas zabawę w kotka i myszkę, zwłaszcza po oficjalnym wprowadzeniu doktryny soc­realizmu. Utwór mógł otrzymać nagrodę na konkursie, a następnie zostać skreślony, jak to przydarzyło się Panufnikowi z kolejnym dziełem orkiestrowym. Sinfonia rustica nawiązywała, zgodnie z doktryną, do muzyki ludowej, lecz w zbyt oryginalny sposób. Wygrała konkurs z okazji stulecia śmierci Chopina, po czym zaraz po prawykonaniu potępiono ją publicznie, choć sam kompozytor w tym samym roku został odznaczony Sztandarem Pracy I Klasy.

Kolejnych parę lat spędził, opracowując dawną muzykę polską, wreszcie, nie mogąc się wykręcić, napisał Symfonię Pokoju, która ostatecznie została pochwalona. Co ciekawe, kompozytor również musiał być z niej dość zadowolony, ponieważ dwie pierwsze części przerobił później na inny utwór o nazwie Sinfonia elegiaca, a ostatnią, z udziałem chóru, na Invocation for Peace.

Przeżył w tym czasie szczególną przygodę osobistą. W Domu Pracy Twórczej w Oborach spotkał pisarza Adolfa Rudnickiego ze świeżo poślubioną irlandzką żoną, nazywaną przez wszystkich Scarlett. Wybuchł romans i w parę miesięcy później młoda kobieta rozwiodła się z Rudnickim i wyszła za Panufnika, ale było to małżeństwo nieszczęśliwe: ona kochała błyszczeć w towarzystwie i być adorowaną, on – siedzieć w domu i komponować. Jednak Scarlett odegrała pomocną rolę w wydostaniu się Panufnika z kraju. Rozstali się po paru latach, już w Anglii.

Ani w PRL, ani w BBC

Kompozytor czuł się marionetką reżimu. Jeździł na przymusowe delegacje do tzw. krajów demokracji ludowej (w tym do Chin), ale komponować tak, jak chciał, nie mógł. Ostatnią kroplą, która przepełniła czarę goryczy, był rozkaz władz, by pisać listy sławiące życie w komunizmie do zagranicznych osobistości związanych z kulturą.

Decyzja zapadła. Najpierw wyjechała Scarlett – do ojca w Londynie (z biletem powrotnym); potem sam Panufnik, dla niepoznaki – do Szwajcarii. Ta historia z kolei mogłaby stać się kanwą filmu szpiegowskiego. Bohater wylatuje z jedną małą walizką, w Szwajcarii nagrywa muzykę dla radia, po drodze zwodząc polską ambasadę, gdy ta wzywa go do powrotu do kraju; wreszcie, gdy słyszy polecenie stawienia się o określonej porze, błyskawicznie ucieka taksówką z jednego hotelu do drugiego, gubiąc „ogon”, i nie opuszcza pokoju aż do wieczoru, gdy przyjaciel odwozi go na samolot do Londynu.

„Pan-ów-znikł” – tak mówiono o Panufniku po jego ucieczce. Znikł skutecznie: władze wykreśliły go na długie lata z polskiej kultury (aż do 1977 r., kiedy to odwołanie zapisu cenzury wywalczył po długich staraniach Związek Kompozytorów Polskich). Najpierw jednak rozpętały kampanię oszczerstw, przedstawiając kompozytora jako amatora łatwego życia i eleganckich sklepów. Nie można było wymyślić większej nieprawdy: Panufnikowi przez całe życie zależało wyłącznie na tym, by móc spokojnie komponować, i nie dbał o dobra materialne. Jako polityczny uciekinier mógł popłynąć na fali rozgłosu, ale po paru wypowiedziach i tekstach pisanych na temat życia w komunizmie zamilkł, bo chciał po prostu robić swoje. Zainteresowanie mediów więc zanikło, a jego sytuacja stała się trudniejsza. Dostał na początek parę zamówień kompozytorskich z BBC, prowadził koncerty m.in. na Promsach, ale to się skończyło, gdy przyszedł nowy dyrektor, dla którego twórczość Panufnika była za mało awangardowa, więc zablokował jej obecność w radiu. Kompozytor gorzko żartował, że jest na indeksie cenzury w PRL i BBC, a tymczasem objął na dwa lata kierownictwo City of Birmingham Symphony Orchestra. Tej właśnie rozsławionej po latach przez Simona Rattle’a, który rozpoczął swą kadencję od koncertu pamięci Panufnika, a później włączał do programów muzykę polską. Panufnik z jego nowatorskim podejściem do układania programów koncertowych jest pamiętany w Birmingham do dziś.

Walka emocji z dyskrecją

Uznanie powróciło znów okrężną drogą. Kompozytor skontaktował się z Fundacją Kościuszkowską, od której otrzymał stypendium na napisanie dzieła poświęconego Millennium chrztu Polski. Tak powstała Sinfonia sacra, jeden z popularniejszych utworów Panufnika, rozpoczynający się charakterystyczną fanfarą i zawierający motyw „Bogurodzicy”. Posłany na konkurs kompozytorski do Monako, zdobył główną nagrodę. Mimo to BBC go nie wyemitowała, a jego pierwsze wykonanie w Anglii odbyło się dopiero w cztery lata po prawykonaniu w Monte Carlo. Zabawne, że po latach London Symphony Orchestra ofiarowała mu na 70 urodziny tort z nutami motywu fanfary tej symfonii, choć jej wcześniej nie grała (za to zamówiła u niego trzy utwory).

W latach 70. szło już coraz lepiej, a w drugim małżeństwie z Camillą Jessel, fotograficzką i autorką książek dla dzieci, zyskał również szczęście w życiu osobistym. Jego twórczość i działalność dyrygencka została w końcu całkowicie doceniona, a pod koniec życia kompozytor otrzymał tytuł szlachecki jako pierwszy polski artysta. Jego dzieci pozostały przy muzyce: córka Roxanna jest dziś uznaną kompozytorką, syn Jem działa na polu muzyki klubowej.

Twórczość Andrzeja Panufnika należy dziś do kanonu klasyki XX w. Konsekwentnie przez całe życie kompozytor łączył zamiłowanie do ścisłej konstrukcji formy z głębokimi emocjami. Krytyk Zygmunt Mycielski, który przyjaźnił się z Panufnikiem, jeszcze opisując jego wczesne utwory, użył trafnego określenia „walka emocji z dyskrecją”.

5 lutego odbyła się w londyńskim Barbican Centre brytyjska inauguracja Roku Panufnika. London Symphony Orchestra pod batutą Michaela Francisa wykonała „Sinfonia sacra” oraz „Kołysankę”. Muzyka Panufnika zabrzmi w wielu miejscach na świecie i oczywiście w Polsce (m.in. na festiwalu Chopin i Jego Europa). Łukasz Borowicz kończy nagrywać jego muzykę symfoniczną dla niemieckiej firmy cpo, pojawią się inne nagrania. I już nie będzie można mówić „Pan-ów-znikł”.

Polityka 7.2014 (2945) z dnia 11.02.2014; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Pan-ów-znikł"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną