Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

10 milionów detektywów

Jak seriale robią z widzów detektywów

W trakcie emisji ostatniego odcinka amerykańskie serwery HBO GO – mobilnej przybudówki stacji – nie wytrzymały rekordowego zainteresowania widzów w internecie. W trakcie emisji ostatniego odcinka amerykańskie serwery HBO GO – mobilnej przybudówki stacji – nie wytrzymały rekordowego zainteresowania widzów w internecie. materiały prasowe
Kończy się pierwsza seria „Detektywa”, telewizyjnego przeboju tego roku. Ale masowe tropienie zagadek serialu dopiero się zaczyna.

Na produkcji „Detektywa” zyskali wszyscy: mało znany scenarzysta, dwaj gwiazdorzy kina, którzy wzięli na siebie ryzyko związane z udziałem w emitowanym przez kablówkę serialu – Woody Harrelson i Matthew McConaughey – oraz sama stacja. HBO, producent całości, zgromadził przed telewizorami ponad 10 mln widzów w samych tylko Stanach Zjednoczonych. W trakcie emisji ostatniego odcinka amerykańskie serwery HBO GO – mobilnej przybudówki stacji – nie wytrzymały rekordowego zainteresowania widzów w internecie. Również w naszym kraju „Detektyw” cieszył się bardzo dużą popularnością, a polski oddział stacji zapowiedział już powtórną emisję całego sezonu w HBO2 na Wielkanoc, w weekend 19–20 kwietnia, codziennie po 4 odcinki o północy.

Co zadecydowało o tak dużym powodzeniu „Detektywa”? Wydaje się, że to, co oferują nam jego twórcy, widzieliśmy już na ekranie wiele razy. Dwaj skontrastowani ze sobą główni bohaterowie, grani przez znanych, doświadczonych aktorów: chłodny, cyniczny Rust Cohle (McConaughey) i jego porywczy partner Martin Hart (Harrelson), śledztwo w sprawie rytualnego morderstwa na południu Stanów Zjednoczonych oraz unosząca się nad całością atmosfera tajemnicy i nadnaturalności. Brzmi znajomo, jak coś pomiędzy „Sherlockiem Holmesem” a „Miasteczkiem Twin Peaks”? Owszem, ale jest coś jeszcze. Nowy serial HBO wciąga swych widzów w interaktywną grę, która uzależnia.

Serial reklamuje się sam 

Na polskich i zagranicznych forach internetowych poświęconych „Detektywowi” dyskusje trwają od czasu emisji pierwszego, pilotowego odcinka. Widzowie kojarzą fakty: „zauważyliście, że ciało zamordowanej dziewczyny znaleziono 3 stycznia, a córeczka Cohle’a zginęła również 3 stycznia?” – napisał jeden z nich w wątku poświęconym teorii, że to detektyw Rust Cohle jest tak naprawdę odpowiedzialny za śmierć ofiary tajemniczego mordercy. „Tak, poza tym czytał książki o zbrodniach na tle seksualnym i seryjnych mordercach, zanim jeszcze on i jego partner dostali tę sprawę” – wtóruje mu drugi internauta. Twórcy serialu nie zaprzeczają żadnej z tworzonej przez fanów teorii, jakich setki pojawiają się codziennie w internecie. Zachęcają tylko do uważnego oglądania kolejnych odcinków. Pomysłodawca i autor scenariusza „Detektywa”, Nic Pizzolatto, powiedział w jednym z wywiadów, że 85% wydarzeń, które mają miejsce w pierwszej serii, można przewidzieć na podstawie tego, co pokazano w pilocie. Tyle wystarczyło, aby na wiele nocy spędzić sen z powiek najwierniejszym fanom, którzy zaczęli teraz oglądać każdy nowy odcinek klatka po klatce oraz wywołać kolejne gorące dyskusje w sieci. A o to właśnie chodziło szefom HBO.

Dla wytwórni filmowych i stacji telewizyjnych nie ma większego błogosławieństwa niż film lub serial, który reklamują sobie nawzajem sami widzowie. Jest to nie tylko najtańsza – a właściwie: darmowa – odmiana marketingu, ale też najskuteczniejsza. Tak między innymi wypromował się przed paru laty serial „Zagubieni”. Historia grupy ludzi, którzy w wyniku katastrofy lotniczej znaleźli się na tropikalnej wyspie była – tak jak w „Detektywie” – dobrze napisana, dobrze zagrana i zachęcała jej odbiorców do tropienia ukrytych znaczeń oraz odniesień do kultury popularnej. Internet umożliwił fanom „Zagubionych” wspólne odkrywanie zagadek tajemniczej wyspy, gromadzenie prowadzących do ich rozwikłania wskazówek na specjalnie do tego celu stworzonej odmianie Wikipedii (Lostpedii) oraz niekończące się dyskusje, do których temat dostarczał każdy kolejny odcinek serii. W ten właśnie sposób, oprócz zwykłej promocji w mediach, rosła popularność „Zagubionych”.

Dekadę wcześniej, w czasach stworzonego przez Davida Lyncha kultowego „Miasteczka Twin Peaks”, widzowie dzielili się wrażeniami przy automacie z kawą w pracy w poniedziałkowe poranki, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie „kto zabił Laurę Palmer?”. Marketing szeptany działał, ale ówcześni tropiciele sekretów dostarczanych przez ich ulubione produkcje nie mieli jeszcze możliwości oglądania serialu na laptopach, przewijania poszczególnych scen, zatrzymywania obrazu w dowolnym momencie, aby wychwycić jeden drobny szczegół, jaki pojawiał się na ekranie przez ułamek sekundy, aby potem podzielić się ze sobą znalezionymi w ten sposób rewelacjami. Nie znaczy to jednak, że twórcy telewizyjni, a przede wszystkim filmowi, sprzed epoki internetu nie zostawiali w swych dziełach tropów prowadzących do odkrycia ich prawdziwego sensu.

Obsesja, która się udziela

Najlepszym przykładem, obok wspomnianego już Davida Lyncha, jest z pewnością Stanley Kubrick. Amerykański reżyser wprost uwielbiał umieszczać w swych filmach subtelne aluzje do niewidocznych na pierwszy rzut oka tematów, budować atmosferę opowiadanej historii za pomocą odpowiednio dobranych obrazów i prowadzić z widzem grę, która jeszcze mocniej wciągała go w przedstawiony świat i żyjących w nim bohaterów, chociaż „wciągała” to mało powiedziane. Niektórzy dostawali wręcz obsesji na punkcie jego filmów. Dziś, gdy nowoczesny sprzęt audiowizualny umożliwia dowolną manipulację obrazem i dźwiękiem, możemy znaleźć w internecie stworzone przez tropicieli kubrickowskich zagadek strony, na których pokazują nam krew wylewającą się z hotelowej windy w słynnej scenie z „Lśnienia” w spowolnionym wielokrotnie tempie, a obok szczegółowe analizy wyjaśniające, że razem z krwią na ekranie pojawia się coś jeszcze. Coś, czego wcześniej nie zauważyliśmy. Co to takiego, nie wiedzą do końca sami tropiciele. Natomiast świetnie opanowali umiejętność zarabiania pieniędzy na tworzeniu stron internetowych, przedstawiających ich kolejne, coraz bardziej oderwane od rzeczywistości teorie mające odkryć sekrety kina.

Zbytnie zagłębienie się w świat fantazji może prowadzić do obłędu. Bohater „Detektywa” Rust Cohle, prowadząc śledztwo w sprawie rytualnych morderstw w Luizjanie, pogrąża się w swej obsesji odnalezienia prawdziwych sprawców równie mocno, co oglądający go na ekranie widzowie. Nie śpi, prawie nie je i odsuwa się od bliskich próbując odgadnąć, kim jest niejaki Król w Żółci, o którym wspomina w swym dzienniku ofiara. Niezawodni internauci wytropili, do czego odniesieniem jest ta postać. To tytuł fikcyjnej sztuki teatralnej, jaka pojawia się w opowiadaniach Roberta W. Chambersa. Jej pierwszy akt jest ponoć przynętą, mającą skusić czytelników do przeczytania aktu drugiego, którego tekst jest przeklęty. Jeżeli to zrobią, postradają zmysły z powodu odkrycia przerażających, niezrozumiałych prawd na temat wszechświata. Być może to pojawiające się w serialu nawiązanie do literatury zostało przez jego twórcę, Nica Pizzolatto, wybrane po to, aby ostrzec detektywa oraz widzów przed skutkami zbytniej ciekawości.

Pizzolatto wyczuł ważną tendencję wśród odbiorców kultury masowej: z każdym rokiem mniej jest osób, które zadowalają się biernym odbiorem rozrywki, do jakiego przyzwyczaiła nas tradycyjna telewizja. Platformy takie jak Netflix, nastawione wyłącznie na widza z dostępem do internetu, rosną w siłę i odbierają zyski dawnym monopolistom pokroju HBO, którzy jednak nie zamierzają się poddawać. Na tej rywalizacji korzystają widzowie. Oferta programowa jest dla nich stale poszerzana, do wyboru mają zarówno seriale lekkie łatwe i przyjemne, jak i te, które odpowiadają na oczekiwania bardziej wymagających odbiorców. Fani „Detektywa” zacierają ręce. Sukces ich nowego ulubionego show dobrze wróży na przyszłość. W przyszłym roku można się spodziewać drugiej serii – choć z innymi bohaterami i nową historią. Spekulacje wśród widzów dotyczące szczegółów już trwają.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną