Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Sentyment do Polaków

Marion Cotillard gra Polkę w amerykańskim filmie

Marion Cotillard (rocznik 1975), wybitna aktorka, ukończyła Conservatoire d’Art Dramatique. Popularność przyniosła jej rola w komedii „Taxi” (1998 r.) oraz jej dwóch sequelach. Marion Cotillard (rocznik 1975), wybitna aktorka, ukończyła Conservatoire d’Art Dramatique. Popularność przyniosła jej rola w komedii „Taxi” (1998 r.) oraz jej dwóch sequelach. Anne Joyce
Rozmowa z aktorką Marion Cotillard, zdobywczynią Oscara, o tym, jak Francuzka gra Polkę w amerykańskim filmie.
„Szukam tego, co mi jest emocjonalnie bliskie, co sama w sobie posiadam, a z drugiej strony tego, co mnie przyciąga”.Anne Joyce „Szukam tego, co mi jest emocjonalnie bliskie, co sama w sobie posiadam, a z drugiej strony tego, co mnie przyciąga”.
„Wzrastałam w atmosferze gorących dyskusji o sztuce, nerwowych przygotowań do prób, artystycznych sporów. To było fascynujące”.Anne Joyce „Wzrastałam w atmosferze gorących dyskusji o sztuce, nerwowych przygotowań do prób, artystycznych sporów. To było fascynujące”.

Janusz Wróblewski: – Hollywoodzkie filmy poświęcone losom Polaków powstają rzadko. Wyjątkiem jest najnowszy dramat obyczajowy Jamesa Graya „Imigrantka”, w którym nie dość, że zagrała pani Polkę, to jeszcze mówi w nim płynnie po polsku.
Marion Cotillard: – Jamesa Graya interesowali katolicy. Grzech, pokuta, odkupienie. Sercem filmu jest franciszkańska idea, którą można sprowadzić do prostego sloganu: nawet najwięksi złoczyńcy zasługują na miłość. Każdy, jeśli tego pragnie, może się nawrócić, dając świadectwo bożemu miłosierdziu. Na początku XX w. najwięcej katolickich emigrantów przyjeżdżało do Stanów właśnie z Polski. Ich naiwna, żarliwa wiara skonfrontowana z okrutnymi realiami amerykańskiego snu świetnie pasowała do ogólnej koncepcji. Dlatego wybór padł na nich.

Reżyser, w przeciwieństwie do pani, miał też osobiste powody, by zrealizować „Imigrantkę”. Jego rodzina pochodzi z Polski.
Jego babcia ze strony matki była Polką, dziadek Rosjaninem. W 1923 r. wylądowali na Ellis Island, gdzie poddawano wstępnej selekcji zamorskich przybyszów. Na podstawie stanu ich zdrowia, wykształcenia, zdolności do pracy byli wpuszczani lub musieli wracać. 80 proc. wydarzeń przedstawionych w filmie – m.in. to, jak źle ich traktowano czy że kobiety się sprzedawały – jest prawdziwe.

Obraz Polaków wydaje się mocno wyidealizowany, zamiast ­współczesnej perspektywy film przyjmuje konwencję retro, wyraźnie nawiązuje do „La strady”, dlaczego?
„La strada” należy do ulubionych filmów Graya. Wątek tragicznej miłości Gelsominy, wzgardzonej i porzuconej przez cyrkowego osiłka, wydawał się po prostu najbardziej zbliżony do dramatu Ewy Cybulskiej, Polki z Katowic, którą gram. Rola sutenera w wykonaniu Joaquina Phoenixa bliska jest z kolei Zam­pano. Jak bohater Felliniego, tak i on za późno zdaje sobie sprawę z wielkiego uczucia, jakim darzy wykorzystywaną przez siebie kobietę. Świadomych powiązań z włoskim arcydziełem jest więcej, nie robiliśmy jednak remake’u. To historia o głęboko wierzącej Polce. Trochę bałam się ją grać, ale polubiłam tę postać.

Za co?
Gray stworzył ją specjalnie dla mnie. Ewa budzi współczucie. Jest zmuszona do pracy w nowojorskim burdelu. Zbiera w ten sposób pieniądze na leczenie chorej na gruźlicę siostry. Jej bezgraniczne poświęcenie, niewinność, gotowość do miłości są bardzo romantyczne. Jest upadłym aniołem, który, straszliwie cierpiąc, nie przestaje szukać drogi do szczęścia.

Ja nie jestem wierząca. Nie wychowywałam się w rodzinie katolickiej i raczej nie stać by mnie było na taką ofiarę. Doskonale rozumiem, że wiara umacnia odwagę, daje nadzieję i mnóstwo energii. Z drugiej strony przeraża mnie, że w imię Boga ludzie gotowi są zabijać. Może dlatego warto było przypomnieć tę wyidealizowaną, jak pan wspomniał, opowieść.

Od 10 lat występuje pani w hollywoodzkich filmach, mieszka częściej w Stanach niż we Francji. Rozterki emigrantów nie są pani obce?
Nigdy nie czułam się wyobcowana jak Ewa Cybulska. Nikt mnie nie wyganiał z Francji. To Ameryka upomniała się o mnie. Zanim jeszcze międzynarodowy sukces odniósł dramat biograficzny „Niczego nie żałuję – Edith Piaf” Oliviera Dahana, dostawałam propozycje m.in. od Tima Burtona i Ridleya Scotta. Oczywiście, miałam problemy. Mój angielski był beznadziejnie słaby. To straszne, gdy nie można zachowywać się swobodnie, bo całą uwagę trzeba skupiać na udawaniu, że rozumie się coś, czego się nie rozumie. Na pokonywaniu strachu, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Cztery miesiące pod okiem trenera uczyłam się dykcji. W porównaniu z samotną kobietą, która ucieka z rodzinnego kraju i walczy o przetrwanie, trudno to nazwać wielkimi kłopotami.

Meryl Streep zagrała przed laty w „Wyborze Zofii” Polkę z Krakowa, byłą więźniarkę obozu w Auschwitz. Nie mówiła tak dobrze po polsku jak pani. Gdzie się pani nauczyła języka?
O mój Boże, to była niesamowita harówka! Nie nauczyłam się polskiego, nie byłam w stanie – to zadanie niewykonalne, za trudny język. Na 20 stronach scenariusza znalazłam zaledwie dwa słowa brzmiące podobnie do angielskiego i francuskiego. Gdyby ktoś podmienił tekst na chiński, nie odczułabym różnicy.

Rytm polszczyzny udało się jednak pięknie zachować.
Dziękuję, ale to zasługa polskiej aktorki Mai Wampuszyc, która gra w filmie moją ciotkę. Tygodniami pod jej okiem ćwiczyłam akcent. Próbowałam zapamiętać znaczenia wyrazów. Podoba mi się praca nad dźwiękiem, jednak nie starczyło mi cierpliwości, żeby wejść w to głębiej. Mimo polskiego pochodzenia James Gray też nie mówi po polsku. Co nie zmienia faktu, że „Imigrantka” jest jego najbardziej osobistym dokonaniem. Pomagało nam na planie dwoje tłumaczy, którzy wsłuchiwali się w dialogi i korygowali je, by brzmiały wiarygodnie.

Wcześniej w komedii romantycznej „Miłość na żądanie” też zagrała pani Polkę, Sophie Kowalsky, córkę biednych emigrantów mieszkających w Belgii. Ciekawy zbieg okoliczności.
Mam sentyment do Polaków. W gimnazjum podziwiałam pewną Polkę. Świetnie się uczyła, wydawała mi się najmądrzejsza w szkole. W liceum podkochiwałam się w superprzystojnym chłopcu, jak się okazało, też Polaku. Może to zabrzmi naiwnie, ale na tej podstawie wyrobiłam sobie obraz pana rodaków jako nieprzeciętnie inteligentnych. Sama taka nie jestem. Czasami żałuję, że nie urodziłam się Polką (śmiech).

Pochodzi pani z artystycznej rodziny, rodzice byli aktorami. Pierwsze kroki na scenie stawiała pani, grając w sztukach napisanych przez swojego ojca. To zadecydowało o wyborze drogi?
Myślę, że tak. Wzrastałam w atmosferze gorących dyskusji o sztuce, nerwowych przygotowań do prób, artystycznych sporów. To było fascynujące. Jako mała dziewczynka naoglądałam się mnóstwa filmów i przedstawień dla dorosłych, co bardzo pobudzało moją wyobraźnię. Mama zabierała nas, czyli mnie i moich braci bliźniaków, do teatru, nie przejmując się tym, że na scenie wystawiana jest akurat grecka tragedia czy Szekspir. To było wspaniałe szaleństwo. Mama nagle znikała. Gasło światło. Pojawiały się jakieś postaci w wytwornych strojach, dzikie zwierzęta, a ja nie mogłam uwierzyć, że to ona w przebraniu występuje z przyjaciółmi, których niedawno widziałam w naszym domu.

Jest pani czwartą francuską aktorką, która otrzymała Oscara, i pierwszą, która odebrała tę nagrodę za rolę w języku francuskim. Co Oscar zmienił w pani życiu?
To był przełom. Tak jak praca nad rolą Edith Piaf, legendarnej piosenkarki, za którą mnie wyróżniono. Gdy przeczytałam scenariusz „Niczego nie żałuję”, nie byłam pewna, który rozdział z jej burzliwego życiorysu mam zagrać. Uważałam, że 30-letnia aktorka absolutnie nie jest w stanie unieść całości. Ale nie powiedziałam tego reżyserowi. Wolałam zaryzykować. Niech to będzie najtrudniejsze doświadczenie. I rzeczywiście było. Oscar jest ukoronowaniem aktorskiego wysiłku. Dzień przed ceremonią dostałam angaż do nowego filmu Michaela Manna „Wrogowie publiczni” z Johnnym Deppem oraz podpisałam kontrakt na występ w musicalu „Dziewięć” Roba Marshalla z plejadą gwiazd, m.in. Nicole Kidman, Danielem Day-Lewisem, Penelope Cruz.

Długo nie mogła pani wyjść z roli Piaf.
Wciąż byłam sobą, ale czułam, jakby zamieszkał we mnie ktoś jeszcze. Totalne wariactwo. Nienawidziłam tego. Dopadał mnie jej najsilniejszy lęk: przed samotnością. Budziłam się i wpadałam w panikę. Jakbym nikogo bliskiego nie miała. Głębokie wejście w rolę przypomina miłość. Jest się związanym z drugim człowiekiem. Myśli się za niego, troszczy o niego, przejmuje się jego problemami, chce się mu pomóc, nawet gdy kończą się zdjęcia. Na tym to polega.

Wybiera pani role, z którymi coś panią łączy, czy odwrotnie – szuka pani wyzwań i sytuacji dla siebie nowych?
Szukam tego, co mi jest emocjonalnie bliskie, co sama w sobie posiadam, a z drugiej strony tego, co mnie przyciąga. Żeby zaakceptować scenariusz, muszę poczuć, że bardzo chciałabym tę właśnie historię opowiedzieć. Raz mi się zdarzyło, że po przeczytaniu tekstu zupełnie nie wiedziałam, kim jest bohaterka. Historia fascynująca, lecz motywacja postaci kompletnie niezrozumiała. Zapytałam o to reżysera Jacques’a Audiarda, który przyznał, że on też wszystkiego nie rozumie. Na tym polegała podróż, którą mieliśmy razem odbyć. Tak powstał dramat „Z krwi i kości” o treserce orek, która traci obie nogi i wiąże się z bezdomnym prymitywem.

Poza skomplikowaną sytuacją psychologiczną w tym filmie ciekawa była też pani fizyczna przemiana. Jeżdżenie na wózku, udział w scenach miłosnych.
To było niezwykłe. Tłumacząc obrazowo siłę psychiki bohaterki, Audiard powiedział, że jeśli ona czegoś bardzo pragnie, to zapomina, że jest inwalidką. Wstaje z wózka, zdobywa, co chce, a potem spokojnie wraca do swojej trudnej codzienności. Sporo eksperymentowaliśmy. Te same sytuacje kręciliśmy w różnych miejscach, szukając większego autentyzmu.

Ten rodzaj współpracy jest możliwy, tylko gdy ma się pełne zaufanie do reżysera.
W przypadku amerykańskich superprodukcji wszystko musi być ustalone. Przy „Incepcji” czy „Mroczny rycerz powstaje” Christophera Nolana na improwizację nie było miejsca. Nolan jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Praca z nim jednak zasadniczo się różni na przykład od tego, co proponują bracia Dardenne. Miałam szczęście zagrać w ich najnowszym projekcie „Dwa dni i noc”, o kobiecie, która broni się przed zwolnieniem z pracy. Nagrywaliśmy w ich rodzinnym Liège. Nigdy jeszcze nie spotkałam twórców, którzy z taką konsekwencją dbają o prawdopodobieństwo każdej dosłownie sytuacji, każdego szczegółu. Niesamowita przygoda.

Podobna do grania Lady Makbet?
Zupełnie nie. Marzyłam, żeby zmierzyć się z tą postacią, wierzyłam, że zagram ją kiedyś na scenie we Francji. W kinie zawsze otrzymuje tę rolę jakaś angielskojęzyczna aktorka, więc z filmu siebie skreśliłam. Ku mojemu zdumieniu do nowej ekranizacji Australijczyka Justina Kurzela wybrali mnie. Makbetem będzie ­Michael Fassbender. Szlifuję teraz intensywnie swój angielski.

Mówi się, że jest pani współczesną Catherine Deneuve. Ta świadomość utrudnia podejmowanie odważniejszych artystycznie decyzji?
W ogóle nie myślę o sobie w tych kategoriach, nie zastanawiam się, jak jestem postrzegana. Do niczego nie jest mi to potrzebne. Nie planuję kariery, choć jestem pracowita. Grając, chcę odczuwać przede wszystkim przyjemność. Cieszę się, że mogłam współpracować z tyloma wybitnymi reżyserami i uczyć się od nich. Zawsze tak funkcjonowałam. Kierując się pragnieniami.

rozmawiał Janusz Wróblewski

Marion Cotillard (rocznik 1975), wybitna aktorka, ukończyła Conservatoire d’Art Dramatique. Popularność przyniosła jej rola w komedii „Taxi” (1998 r.) oraz jej dwóch sequelach. Przepustką do międzynarodowej kariery stał się występ w „Dużej rybie” Tima Burtona (2003 r.). Mistrzostwo osiągnęła, wcielając się w Edith Piaf w „Niczego nie żałuję” (2007 r.), za tę rolę otrzymała nagrodę BAFTA, Cezara, Złoty Glob i Oscara. Na fot. jako Ewa Cybulska w „Imigrantce”.

Polityka 16.2014 (2954) z dnia 15.04.2014; Kultura; s. 106
Oryginalny tytuł tekstu: "Sentyment do Polaków"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną