W dokumencie BBC Knausgård wygląda jak mężczyzna z reklamy dżinsów. W okularach słonecznych leży niedbale z papierosem na plaży nad Bałtykiem, a wiatr rozwiewa jego długie, szpakowate włosy. Z takim wyglądem mógłby być muzykiem rockowym (w gabinecie ma gitarę i perkusję), ale jest pisarzem i to bestsellerowym, w samej Norwegii od 2009 r. sprzedało się pół miliona egzemplarzy „Mojej walki”. Jednak w przeciwieństwie do gwiazd literatury popularnej ma również najlepsze recenzje w światowej prasie: porównywano go do Prousta, choć on sam uważa się za anty-Prousta, obnażającego rozpad i nędzę istnienia.
James Wood, znany krytyk brytyjski, napisał, że nawet jak się nudził, to było to interesujące. Za uwagę, z jaką opisuje własne życie, uwielbiają go pisarze: Zadie Smith, Jonathan Lethem, Hari Kunzru. Jeffrey Eugenides stwierdził, że Knausgård (rocznik 1968) zrewolucjonizował literaturę autobiograficzną. Jego sześciotomowe dzieło opowiada o mozole życia, dzieciństwie z ojcem tyranem, o dojrzewaniu i marzeniach o byciu artystą i fascynacji Davidem Bowie. Centralną osią tych książek (w Polsce tej wiosny ukazał się w Wydawnictwie Literackim tom I) jest postać ojca, jego alkoholizm i śmierć. Knausgård opowiada o użeraniu się ze swoim życiem, z którego najchętniej chciałoby się uciec. On sam uciekł w pisanie o życiu.
Nawet ci, którzy wyrażali się o tym przedsięwzięciu krytycznie, musieli przyznać, że opisy codzienności działają hipnotycznie. Nie można się od nich uwolnić. Knausgård jest pisarzem nowej generacji, który, owszem, kontestuje, buntuje się, ale jednocześnie cały czas jest zajęty rodziną, i w literaturze, i w życiu. Pisze i mówi o dzieciach, ma ich już czworo. Pierze, gotuje, odwozi do przedszkola. I pisze. Trzy i pół tysiąca stron „Mojej walki” napisał pomiędzy domowymi obowiązkami.