Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Spory kanoniczne

Zagonić młodych do czytania

„Najgorsze, co może się przytrafić dobrej książce, to zostanie lekturą”. „Najgorsze, co może się przytrafić dobrej książce, to zostanie lekturą”. Cavan Images / Getty Images
MEN zaczyna na nowo pracę nad listą lektur szkolnych. Co zrobić, żeby uczniowie zechcieli je wreszcie przeczytać?
Polityka

O planach modyfikacji szkolnego kanonu minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska informowała na Twitterze. „Maturzyści, jesteście tu? Pokażcie mi listę lektur Waszych marzeń! Czekam na propozycje” – apelowała. I propozycje padły: „Gra o tron”, „50 twarzy Greya”, seria z Harrym Potterem. Ale był też „Zły” Leopolda Tyrmanda, „W drodze” Jacka Kerouaca, „coś z Hłaski”. „Najgorsze, co może się przytrafić dobrej książce, to zostanie lekturą” – podsumował ktoś przytomnie w myśl niepisanej sentencji, że jeśli książka znajdzie się w kanonie, to młodzież sięgnie po nią wyłącznie z obowiązku. Jeśli w ogóle. „Nastały czasy bryków, nie lektur” – twierdzą sceptycy.

Internauci mieli też, na prośbę minister, wskazać książki najbardziej nużące, niezrozumiałe i ponure. Bezkonkurencyjne okazało się „Nad Niemnem”, choć sieciowi doradcy Kluzik-Rostkowskiej pozbyliby się też „Ludzi bezdomnych” („cały Żeromski to strata czasu”), „Pana Tadeusza”, „Wesela” i „Ferdydurke”. Obrońcy kanonu w jego obecnym kształcie są z kolei zdania, że to lista nie do ruszenia: kanon to kanon, klasykę wypada znać niezależnie od emocji, jakie wzbudza. Należy przy tym zaznaczyć, że Żeromskiego w obowiązkowym spisie lektur w tym momencie nie ma (patrz zestawienie obok), a Gombrowicza czyta się tylko we fragmentach.

Cudzych nie chcemy

Spory o literacki kanon to nie tylko polska domena. Najjaskrawszym przykładem jest w ostatnim czasie Wielka Brytania. Zmiany postulowane przez Michaela Gove’a, ministra edukacji w rządzie Davida Camerona, dotyczą nawet nie samej literatury, ale narodowości – na liście przerabianych w szkołach książek wydanych po 1914 r. mają się znaleźć wyłącznie dzieła napisane na Wyspach.

Środowisko jest poruszone, bo ze spisu wypadną pozycje bestsellerowe i fundamentalne zarazem – m.in. „Zabić drozda” Harper Lee, uhonorowana Nagrodą Pulitzera powieść o rodowodzie rasizmu, do tego „Myszy i ludzie” Johna Stein­becka oraz paraboliczne „Czarownice z Salem” Arthura Millera. W zamian uczniowie poznają więcej współczesnej literatury brytyjskiej, np. „Nie opuszczaj mnie” Kazuo Ishiguro (Brytyjczyka pochodzenia japońskiego, laureata prestiżowego Bookera) i debiutancką powieść „Anita and Me” Meery Syal. Zdaniem Gove’a podstawowym zadaniem szkół jest – lub powinna być – promocja „wartości i tradycji narodowych”. Dobór lektur wskazuje poza tym na potrzebę wydobycia nowych wątków – zwłaszcza wielokulturowości i imigracji – tak by reprezentował sprawy aktualne, niepokojące, nurtujące współczesną Anglię.

Pomysły brytyjskiego ministra storpedowano od razu. Petycję przeciw zmianom resortu szkolnictwa podpisało już ponad 100 tys. osób. Gove stał się obiektem kpin, zwłaszcza w sieci. Brytyjskiego polityka podejrzewano nawet o ciągoty nacjonalistyczne. Czym to grozi, wiemy z przeszłości, kiedy różni ministrowie usiłowali wykluczyć z polskiego kanonu twórców, którzy im z jakichś względów nie odpowiadali. Swoją drogą, w Polsce problemy brytyjskie zupełnie nie śmieszą. Na naszej liście lektur obowiązkowych (liceum, gimnazjum) nie ma dziś żadnej pozycji zagranicznej. Trafiają jednak na listę uzupełniającą i obowiązują do egzaminów – tu nad Wyspiarzami mamy przewagę.

Odrabianie lekcji

Zachód kwestie kanonu przerabiał zresztą nie raz. Przede wszystkim zaś spierał się nie o to, co spis lektur powinien uwzględniać, ale o to, jakie ma właściwie znaczenie. Kulturalne? Intelektualne? Społeczne? Literatura ma być punktem zapalnym i spornym – przekonują literaturoznawcy coraz częściej – a zatem i od kanonu oczekuje się, by był bardziej elastyczny. Takie myślenie o humanistyce to skutek rozwoju stosunkowo młodych nurtów i doktryn społecznych, m.in. feminizmu. Prof. Kathryn B. Stockton z Uniwersytetu w Utah – zajmująca się m.in. badaniem gender, jeszcze zanim stało się to w Polsce popularne – zastanawia się, czy nieobecność w zestawie lektur kobiet, ale też mniejszości społecznych i etnicznych, nie powoduje, że się je w dyskursie pomija.

Kanon to instrument w polityce edukacyjnej państwa – twierdzi prof. Ryszard Koziołek z Uniwersytetu Śląskiego. – Państwo zatem, czyli ludzie kierujący jego instytucjami edukacyjnymi, powinni wiedzieć, do czego chcą tego instrumentu używać. Cele są najogólniej dwa. Po pierwsze: kształcenie unikalnych kompetencji intelektualnych, które powstają wyłącznie poprzez czytanie i rozumienie literatury oraz dyskutowanie o niej. Po drugie: krzewienie szacunku dla języka polskiego i tradycji kultury polskiej, zapisanych w arcydziełach literackich.

Zdaniem prof. Koziołka realizuje się z reguły obydwa, ale w różnych proporcjach i zależnie od kwestii politycznych. Kanon zawsze jest po coś. Z drugiej strony – nowoczesna humanistyka coraz głośniej postuluje, by opuszczać sztywne ramy kanonu tradycyjnego i dobierać lektury w sposób liberalny, dostosowany do potrzeb i zainteresowań uczniów. W szkołach amerykańskich, francuskich czy fińskich nie narzuca się lektur, najwyżej rekomenduje i zachęca do własnych poszukiwań.

Dylemat: czy wybrać model tradycyjny, gdzie kanon ustalają intelektualiści i co jakiś czas aktualizują (zarazem podejmując decyzje polityczne, światopoglądowe, ideo­logiczne), czy też model liberalny, w którym to nauczyciel decyduje, co się czyta, a czego nie, byle ze zrozumieniem i byle stworzyć z tych lektur jakąś spójną narrację o świecie i nas samych – zastanawia się Michał Rusinek, prezes Fundacji Wisławy Szymborskiej. – Skłaniałbym się ku drugiemu, liberalnemu modelowi, ale też wiem, że nie każdy nauczyciel mu podoła i nie każdy uczeń umie z niego korzystać.

W Polsce przeważa model tradycyjny, ale dużo zależy od nauczyciela. Dr Joanna Jeziorska-Haładyj z Instytutu Literatury Polskiej UW, nauczycielka w Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego, w szkolnej praktyce kieruje się doświadczeniem, również tym uniwersyteckim. To ono, jak mówi, podpowiada, które teksty mają większy „potencjał”, wywołują dyskusje, prowokują. – Chociaż czasami reakcje czytelnicze uczniów zaskakują – mówi. – Nie sądziłam na przykład, że „Dywizjon 303” Fiedlera okaże się dla nich tekstem tak ważnym. I nie chodzi nawet o patriotyczny wymiar tej książki. Uczniowie czytali ją jak fascynujący reportaż wykorzystujący techniki literackie.

Wybór książki to jedno, równie ważne jest to, co uczniowie – przy wsparciu nauczyciela – sami z lektury potrafią wyzyskać.

Figa musi się ucukrować

25 lat polskiej wolności to znów pretekst do debat, które toczyły się tuż po upadku komunizmu, sprowadzających się do „gwałtownego podnoszenia rangi tradycji narodowych i sytuowania ich poza kontekstem zniewolenia i kolonizacji”, jak pisał prof. Bogusław Bakuła z UAM. Wolny kraj potrzebuje założycielskiego mitu, wielkiej literatury i chlubnej historii. Pewien zdrowy przejaw megalomanii bywa jednak zwodniczy – i być może dlatego przy okazji kolejnej dyskusji o zmianie kanonu polska opinia publiczna zaczyna wrzeć.

Padają więc argumenty emocjonalne, a nawet – jak w zeszłym roku, kiedy „Pan Tadeusz” został usunięty z listy lektur dla gimnazjalistów (przypomnijmy: chodziło o to, by nie omawiać tej samej książki na dwóch etapach kształcenia) – oskarżenia o antypolskość. Nic dziwnego, że MEN wprowadza zmiany raczej kosmetyczne niż radykalne.

Nie dziwi też, że w spisie nadreprezentowane są lektury romantyczne, a pomijane współczesne. – One po prostu nie są warte miana kanonicznych. „Figa musi się ucukrować, a tytuń uleżeć” – komentuje cytatem dr Jacek Głażewski z Instytutu Literatury Dawnej UW.

Nie brak jednak w polskiej literaturze współczesnej książek wartych wspomnienia, a nieodstręczających archaicznym, niezrozumiałym językiem. Sugestie, jakie podsuwa współczesna młodzież Joannie Kluzik-Rostkowskiej, wskazują dobitnie, że jest zapotrzebowanie na nowość, świeżość i aktualność.

Dr Jeziorska-Haładyj przeprowadza wśród uczniów od czasu do czasu ankiety, pyta o czytelnicze preferencje, konkretne tytuły. Jeśli panuje akurat moda na „Zmierzch”, to protestuje. Ale kiedy przyszła fala popularności „Wojny polsko-ruskiej”, klasa (gimnazjum!) omówiła ją – na życzenie uczniów właśnie – we fragmentach. To jej zdaniem niezły sposób na nadrobienie lektur współczesnych. Dlatego przy okazji omawiania dzieł średniowiecznych sięga np. po „Morta” Terry’ego Pratchetta albo wiersze Szymborskiej czy Różewicza. Takie metody – komparatystyczne, odnoszące jedne dzieła do drugich – wydają się efektywniejsze niż trzymanie się chronologii i omawianie książki za książką.

Humanizm w odwrocie

Literaturoznawcy przekonują: kanon lektur całego systemu nie uzdrowi. Poza tym trudno nam będzie osiągnąć zgodę co do takiej listy, a co więcej – sprawić, że uczniowie będą z niej korzystać z przyjemnością. – W każdym nauczaniu, także literatury, przyjemność jest możliwą nagrodą, którą poprzedza lektura pod przymusem, własnym lub nauczyciela – podsumowuje prof. Koziołek.

Raczej nieprędko weźmiemy przykład z Finów czy Amerykanów. Jak na razie spieramy się wyłącznie o sam spis. Tymczasem dr Głażewski wskazuje dwa sposoby myślenia o kanonie. Pierwszy to kanon narastający – do listy dopisuje się kolejne arcydzieła, a teksty wcześniejsze nie znikają z hierarchii. Drugi – kanon selektywny: lista bezustannie jest modyfikowana w zależności od potrzeb i trendów społecznych. Sam jako (literacki) konserwatysta uznaje, że kanon zaświadcza o tożsamości kulturowej. Jest zwolennikiem wersji pierwszej, ale nie ma wątpliwości, że żyjemy w czasach dominacji tej drugiej.

Kanon zawsze będzie problemem – mówi z kolei Michał Rusinek. – Bo zniechęca do interpretacji samodzielnej – Derrida mówił, że umieszczenie książki w kanonie powoduje, że się jej w ogóle nie czyta, tylko powtarza narosłe wokół niej interpretacje.

Tej lekcji wciąż jednak nie odrobiliśmy, o czym świadczą choćby wyniki badań PISA – polskie 15-latki radzą sobie, co prawda, z matematyką i przyrodą, potrafią czytać ze zrozumieniem, ale z drugiej strony mają kłopot z twórczym rozwiązywaniem problemów, nie myślą analitycznie, raczej pod klucz.

Tymczasem prace nad nową listą lektur MEN rozpocznie po wakacjach. – Niczego nie przesądzam – deklaruje Joanna Kluzik-Rostkowska. A na razie bada społeczne nastroje. – Największy paradoks dotyczy szkół podstawowych, gdzie panuje pełna dowolność – mówi. – Nauczyciele powinni pokazywać dzieciom, że warto czytać. Tyle że najczęściej zadają im oni te lektury, które znajdą w szkolnej bibliotece, a to są zwykle tytuły bardzo leciwe. Nauczyciele czytali je dawno temu, ich program to gotowiec. Dzieci padają ze znudzenia.

Zawsze znajduję czas na przynajmniej jedną książkę, którą mogą wskazać uczniowie – replikuje Elżbieta Smolińska, nauczycielka w niewielkiej szkole podstawowej. Problem w niedoposażeniu bibliotek. – Niektóre pozycje są dla dzieci trudne do zrozumienia, bo opisują realia już nieaktualne. Czasem przywożę więc do szkoły własne książki. Wprowadzam wiedzę historyczną, opowiadam przygody, zachęcam. Dr Jeziorska-Haładyj pamięta takie praktyki z własnych lat szkolnych i dziś sama snuje opowieści. A jeśli nie skutkują perswazja i strategie zachęcania, sięga po inne metody. W ostateczności – zarządza wejściówki. Po akademicku. – W mądrym narzucaniu nie ma nic złego – mówi. Rezultat? Dziś wielu uczniów prosi ją o sporządzenie listy lektur na wakacje. Z drugiej strony, ze wstępnych wyników badań prof. Sławomira Żurka z KUL (odpowiadającego za kształt podstawy programowej z polskiego w latach 2005–09) do regularnych czytelników zalicza się ok. 10 proc. nauczycieli języka polskiego. I może na początek nad tym należałoby dziś dyskutować.

Polityka 28.2014 (2966) z dnia 08.07.2014; Kultura; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Spory kanoniczne"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną