Wykreowana przez Sylvestra Stallone’a seria filmów „Niezniszczalni”, w której na wielkim ekranie spotykają się takie ikony kina akcji, jak Arnold Schwarzenegger, Bruce Willis, Chuck Norris, Mel Gibson czy Dolph Lundgren, to najlepsze świadectwo zachodzących w popkulturze przemian. Przygasłe gwiazdy kina kopanego po raz ostatni stają w niej w świetle jupiterów, by powspominać dawną chwałę, puścić oko do wiernych widzów i, rzecz jasna, wysadzić to i tamto. Wszystko ze świadomością, że zastępuje ich właśnie nowe, zupełnie inne pokolenie.
Bo gdyby dzisiaj Danuta Rinn pytała, gdzie ci mężczyźni, i szukała współczesnych orłów, sokołów, herosów, nie znalazłaby ich na siłowni czy strzelnicy, ale pochylonych nad książką czy komiksem, uderzających w klawiaturę notebooka w pokoju akademika albo gdzieś w jednym z futurystycznych budynków gigantów pokroju Google, Apple czy Facebooka. W serialu produkcji HBO „Dolina krzemowa”, opisującym losy geniuszy komputerowych pracujących w tytułowej Silicon Valley w Kalifornii, jeden z bohaterów wygłasza znamienne słowa: „Po raz pierwszy żyjemy w czasach, gdy my możemy rządzić. I budować imperia! Możemy być wikingami naszych czasów”. Kultura masowa wyraźnie zaś podziela jego zdanie.
Od komputera do miliardera
Żywo na te zmiany reaguje Hollywood, nie bez powodu zwane Fabryką Snów – tamtejsi producenci wiedzą, o czym marzą potencjalni widzowie i jakie historie chcą oglądać. Nic zaś nie pobudza wyobraźni tak, jak opowieści typu „od zera do bohatera”, obecnie raczej w wariacji „... do miliardera”.
David Fincher w „The Social Network” opowiedział historię sukcesu twórcy Facebooka Marka Zuckerberga, który zbudował internetowego giganta.