Szczodrze, choć bez wzajemności
Rok polski w Turcji: ponad 100 przedsięwzięć i tysiące widzów
W warszawskich kręgach artystycznych żartują, że wreszcie na coś przydała się kultura. Zorganizowaliśmy bowiem tak imponujący program sezonu artystycznego w Turcji, że władzom tego kraju nie pozostało nic innego, jak w ramach podziękowania znieść dla nas wizy wjazdowe.
Wizy zapewne załatwili dyplomaci, co jednak nie umniejsza faktu, że nasza kultura prawdziwie podbiła Bosfor i okolice. A nie było łatwo, bo przeciętny, a nawet nieźle wyedukowany i obyty Turek, kojarzył dotychczas nas głównie z Janem Pawłem II, Lechem Wałęsą i pojedynczymi piłkarzami. A także z wizerunkiem Polaka, trochę na ich własne podobieństwo: często noszącego wąsy i mającego smykałkę do interesów. Obrazem utrwalonym jeszcze kilka dekad temu, gdy masowo, w ramach tzw. eksportu indywidualnego, woziliśmy do Stambułu suszarki do włosów i żelazka, a przywoziliśmy odzież skórzaną i słynne sweterki w romby.
Wymazanie z pamięci suszarek nie było proste, ale – przynajmniej częściowo – się udało. Zgrabnie wykorzystaliśmy fakt, że prozachodnio nastawiona część Turków (głównie inteligencja ze stolicy) łasa jest na europejską kulturę, a my – jakby nie było – stanowimy jej fragment. Organizuje się tam już festiwale muzyczne, teatralne czy cykliczne imprezy wystawiennicze z ambicjami dołączenia do światowej czołówki, a obecność na nich automatycznie oznacza zainteresowanie mediów i dużą frekwencję. My na wszystkich tych imprezach się pojawiliśmy, sprawnie wykorzystując robiący wrażenie jubileusz: 600-lecia nawiązania stosunków dyplomatycznych między obydwoma krajami.
Gdzie konkretnie się pokazaliśmy? Trudno wymienić, bo całoroczny program liczył sobie ponad sto przedsięwzięć. Od tanich i kameralnych, po organizowane z rozmachem i z pokaźnym budżetem. Trochę jak w dobrym trillerze na początku było trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rosło. Owym trzęsieniem była wystawa „Dalekie sąsiedztwo. Bliskie wspomnienia”, którą otwierali, co było ewenementem, prezydenci obu krajów. Fakt, że w ekspozycji zafundowaliśmy zwiedzającym gorzką pigułkę w postacie osobnej sali gloryfikującej wiedeńską odsiecz Sobieskiego, na szczęście nam nie zaszkodziło. Frekwencja: 42 tys. widzów. Na innych wystawach, koncertach, przeglądach było równie ciasno. Tylko w pierwszych miesiącach naszej aktywności ukazało się tam ponad tysiąc medialnych recenzji, relacji i zapowiedzi z imprez.
Inna sprawa, że potraktowaliśmy odbiorcę w Turcji niezwykle poważnie, wysyłając nad Bosfor to, co mamy najlepszego: przegląd filmów Kieślowskiego, koncerty Piotra Anderszewskiego, Tomasza Stańki, Leszka Możdżera, Krzysztofa Pendereckiego, świetne wystawy sztuki dawnej, współczesnej, plakatu, a nawet designu dla dzieci (kapitalna prezentacja w Izmirze). Polscy reżyserzy przygotowywali w Turcji spektakle, nasi projektanci współpracowali z tamtejszymi rzemieślnikami. Szkoda tylko, że bez wzajemności; strona turecka nie zdecydowała się na organizację prezentacji swojej kultury w Polsce.
Oczywiście zdecydowana większość imprez odbywała się w Stambule, gdzie odbiorcy kultury są najliczniejsi, wdzięczni, najbardziej chłonni na nowinki, aktywni. Sporym wyzwaniem było natomiast wyjście z ofertą na tzw. prowincję. Także ze względów religijno-kulturowych, bo nieopatrzne pokazanie choćby kawałka nieosłoniętego ciała w spektaklu czy w ekspozycji mogło się skończyć poważnymi problemami. Ciekawe, że kilka projektów (wystawy, koncerty) realizowanych było także na terenach zamieszkałych przez Kurdów, nieopodal toczącej się wojny z Państwem Islamskim.
Instytut Adama Mickiewicza ma spore doświadczenie z promocji polskiej kultury za granicą. W ciągu 15 lat działalności zorganizowano już zapewne kilka tysięcy wystaw, koncertów, pokazów czy przeglądów, a zmasowany kulturalny szturm przypuszczaliśmy m.in. na Hiszpanię, Austrię, Francję, Wielką Brytanię. Turcja jednak otworzyła nowy rozdział: szerokich akcji popularyzujących polską muzykę, teatr, film, sztukę czy design w krajach z naszego punktu widzenia bardziej egzotycznych, z mniej rozpoznanym odbiorcą, z innym doświadczeniem kulturowym, a nawet cywilizacyjnym. Ale równocześnie nie tak zmanierowanych jak społeczeństwa w Europie Zachodniej. Ta pierwsza próba wypadła dobrze. W tym roku będą Chiny – to dopiero wyzwanie! A za rok – Brazylia.