Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Prąd i miód

Tegoroczne Fryderyki okazały się przewidywalne

Dwa Fryderyki dla Natalii Przybysz: za album „Prąd” i piosenkę „Miód”. Dwa Fryderyki dla Natalii Przybysz: za album „Prąd” i piosenkę „Miód”. Natalia Przybysz / Facebook
Mam podejrzenia, że jedną mocną bluesową frazą ze swojej piosenki Natalia Przybysz zebrała dwa Fryderyki.
Laureaci także dwóch Fryderyków, grupa wokalna proMODERN.Twitter Laureaci także dwóch Fryderyków, grupa wokalna proMODERN.

Tegoroczne Fryderyki – nagrody polskiego przemysłu muzycznego – okazały się dość przewidywalne. Przed galą udało nam się trafnie wytypować zwycięzców siedmiu z ośmiu rozrywkowych kategorii. Czy to źle? Niekoniecznie.

Jesteśmy dużym krajem, ale małym rynkiem muzycznym. Pewna czołówka – choćby i przewidywalna – świadczy o tym, że choć część osobowości z lat 90., kiedy Fryderyki odbierano z większym zainteresowaniem, ma kontynuatorów. I że scena, choćby w tym najbardziej popowym wydaniu, opiera się na jakichś solidnych postaciach.

Takimi postaciami są u nas Waglewscy – zarówno Wojciech (jego Voo Voo w cuglach wygrało kategorię Album roku – Muzyka korzeni, bo konkurencję stanowiły bardziej niszowe wydawnictwa), jak i jego dwaj synowie. Fisz i Emade odebrali statuetkę w dość pokracznej, ale mocno obsadzonej kategorii Album roku – Elektronika/Indie/Alternatywa.

Ostry werdykt

Za niespodziankę część odbiorców uznała dwa Fryderyki dla Natalii Przybysz (za album „Prąd” i piosenkę „Miód”) – przez bukmacherów niedocenianej – ale niezła solowa płyta wokalistki Sistars miała szeroki odbiór w mediach i niemałe wsparcie środowiskowe. Mam też nieodparte wrażenie, że to jedna mocna fraza z piosenki „Miód” („Jak to się stało, że zapomniałam o moich piersiach?”) o działaniu memu, na zmianę chwalona lub wyśmiewana, sprawiła, że głosujący o niej nie zapomnieli. 

Arturowi Rojkowi, który zebrał najwięcej nominacji, na osłodę pozostał Fryderyk za album roku w kategorii Pop. Nagrodę w ważnej i bardzo dobrze obsadzonej kategorii hiphopowej odebrał O.S.T.R. za album „Kartagina”, w czym nie ma żadnego zaskoczenia, biorąc pod uwagę werdykty z poprzednich lat. Przez ostatnie dwa lata Fryderyki w muzyce popularnej, ograniczone do czterech kategorii, nie doceniały oddzielnie artystów hiphopowych.

Szkoda Tego Typa Mesa, który był najmłodszym, ale też najlepiej sobie poczynającym ostatnio w gronie nominowanych. Bolączką tej i innych kategorii jest wciąż masowe niezgłaszanie wielu ważnych fonogramów do nagrody – a inicjatywa w tej kwestii pozostaje po stronie wydawców. Ciągle brak też mocnej środowiskowej nagrody wskazującej nowe talenty w typie Mercury Music Prize – kategoria Debiut roku (tym razem – duet The Dumplings) takim wskazaniem nie jest.

Punkt odniesienia

Co roku w komentarzach pod artykułami na temat nagrody przyznawanej przez kilkusetosobowe ciało artystów, menedżerów i dziennikarzy – Akademię Fonograficzną – wraca pytanie: „Po co komu Fryderyki?”. Choćby po to, żeby było jeszcze o co pytać. Ta nagroda to po prostu środek ciężkości, punkt odniesienia. Nie trzeba się z nią zgadzać, czasem warto ją kontestować, ale bez niej jedyną hierarchią w świecie muzyki popularnej byłyby listy bestsellerów. 

Pytanie o jazz (przewidywalne, ale akurat w tym roku niezbyt zasłużone podwójne zwycięstwo Marcina Wasilewskiego oraz nagroda za debiut dla pianisty Nikoli Kołodziejczyka) i muzykę poważną (tu aż dwie statuetki odebrał wokalny sekstet proMODERN) nie pojawiałoby się wtedy w ogóle. A artyści z tych dwóch dziedzin, choć najbardziej krytykowanych w obrębie Akademii – za wybory zachowawcze, a nawet stronnicze – mają do Fryderyków chyba najwięcej szacunku.

Szum wokół nagrody pomaga im zaistnieć w niezłym czasie w telewizji i świadomości słuchaczy popu, a to choć na moment poszerza pole słyszenia. Nawet jeśli krytykują, to dzień, gdy rozmawia się o wyborach muzycznych, nie politycznych.

 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną