Spośród przewrotnie rozrywkowych komiksów na plażę warto zabrać ze sobą na pewno „Vreckless Vrestlers” (Kultura Gniewu, 5/6) autorstwa Łukasza Kowalczuka. Co prawda ma zdawkową fabułę, bo składa się głównie z szalonych scen walk podczas międzygalaktycznych zapasów, ale jest to przemyślany album koncepcyjny. Opowieść Kowalczuka to zarazem pastisz i hołd dla popkultury lat 80. i 90. Młodzieńczej fascynacji kinem karate, plastikowymi figurkami GI Joe, kolekcjonerskimi naklejkami i przerysowanym wrestlingiem. Miksując najważniejsze wątki z tamtych czasów, autor łączy je w spójną, zabawną całość. Dba o najdrobniejsze szczegóły, włącznie z reklamami płatków śniadaniowych w przerwach między walkami. Doskonała jest także brudna, punkowa kreska i mocny zabieg kolorystyczny – zastosowanie niemalże fluorescencyjnej zieleni. Prosty i dobrze zrealizowany pomysł.
Ocena: 5/6
*
Ciekawą lekturą na wieczór będzie z kolei „Dylan Dog. Golkonda!/Piąta pora roku” (Bum Projekt, 5/6). Tytułowy bohater to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci włoskiej popkultury. Na co dzień zajmuje się rozwiązywaniem paranormalnych śledztw, ale scenarzysta serii Tiziano Scalvi zawsze dbał o to, żeby nawet w ramach opowieści gatunkowej przekraczać wszelkie możliwe granice. Dzięki temu Dylan Dog jest przerażająco brutalny i zabawny zarazem, a do tego znajdziemy tutaj skrajnie absurdalny dowcip okraszony erudycyjnymi wątkami. Najnowszy tom spodoba się tym, którzy chcą przekonać się, że komiks gatunkowy może ich jeszcze czymś zaskoczyć.
Ocena: 5/6
*
Na deser klasyka, czyli „Lobo” (Egmont Polska, 4/6) tria Giffen/Grant/Bisley. To kosmiczna historia drogi o patologicznie niepoprawnym łowcy nagród. Kiedy Lobo ukazywał się w latach 90., był świetną odtrutką na świętoszkowatych superbohaterów w trykotach, ponieważ nie reprezentował żadnych wartości, a zamiast wszystkich ratować – wszystkich uśmiercał. Dziś niektóre wątki czy żarty nie mają takiej mocy, bo i w komiksie wiele się zmieniło. Ale sama postać wciąż się broni.
Ocena: 4/6