Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Rękopis znaleziony w rękopisie

Nowy przekład najważniejszego dzieła hrabiego Jana Potockiego

Nowy przekład nie wypiera dawnego, jest jego uzupełnieniem. Nowy przekład nie wypiera dawnego, jest jego uzupełnieniem. Polityka
Straciliśmy Żyda Wiecznego Tułacza, ale nic z tajemniczości książki hrabiego Potockiego nie przepadło. „Rękopis znaleziony w Saragossie”, który dostajemy w nowym przekładzie, jest poważniejszy w tonie, lecz tak samo fascynujący.
Od czasu pierwszych wydań Potocki był czytany według wielu kluczy: jako powieść kantowska, wolnomularska i kabalistyczna.Mirosław Gryń/Polityka Od czasu pierwszych wydań Potocki był czytany według wielu kluczy: jako powieść kantowska, wolnomularska i kabalistyczna.

Historia powstawania „Rękopisu znalezionego w Saragossie” i odkrywania tego utworu sama mogłaby być częścią tej książki. Jest pełna tajemnic i mistyfikacji, i nie ma ostatecznego wyjaśnienia. Otóż wiadomo, że powieść powstawała przez prawie 20 lat i nigdy za życia swojego autora, hrabiego Jana Potockiego, nie ukazała się w całości. W druku pojawiły się tylko obszerne fragmenty – paryski wydawca opublikował w dwóch tomach osobno historię Alfonsa i Avadora. Dopiero po śmierci hrabiego (w 1815 r.) dzięki staraniom jednego z synów ukazało się w 1847 r. polskie tłumaczenie Edmunda Chojeckiego, które potem stało się podstawą do wielu innych przekładów (powieść tak wrosła w polską kulturę, że czasem zapominano, że powstała w języku francuskim). Wydawało się bowiem, że Chojecki jako jedyny widział ostateczną wersję „Rękopisu…”, która następnie zaginęła.

Tymczasem całkiem niedawno, bo w 2002 r., dwóch badaczy i biografów Potockiego – Dominique Triaire i François Rosset – dokonało odkrycia, które zmieniło myślenie o powstawaniu powieści. Otóż odnaleźli rękopisy Potockiego, które okazały się dwiema równoległymi wersjami powieści – z 1804 i 1810 r. Te wersje znacząco się różnią – widać, że Potocki zmienił całą koncepcję książki, jej tonację. Wersja późniejsza jest poważniejsza i tylko ona została ukończona. To ją dostajemy w nowym wydaniu książkowym (w e-booku ukaże się wersja z 1804 r.). Potocki rozbudował postać geometry Velasqueza, za to usunął wątek Żyda Wiecznego Tułacza. – Wiecznego tłumacza – jak żartuje autorka nowego przekładu Anna Wasilewska. Dodajmy, że podstawą dla tłumaczenia Chojeckiego nie była żadna z wyżej opisanych wersji. Co się więc stało i co czytaliśmy przez tyle lat?

Żyd wieczny tłumacz

Zdaniem badaczy Chojecki miał wprawdzie w rękach obie te wersje książki, ale dokonał kompilacji obu – dokleił do starszej końcowe partie z tej nowszej. To jednak nie koniec wątpliwości: może miał w ręku powieść, która krążyła w odpisach? Tyle że Chojecki opublikował swój przekład, kiedy miał zaledwie 25 lat i zajmował się wieloma innymi rzeczami – czy w ogóle miał czas i wiedzę, żeby tego dokonać?

Przekład Chojeckiego jest barwny i zmysłowy, wspaniale brzmi w filmie Hasa (który jest zresztą i tak swobodną wariacją na temat powieści), stał się w pewnym sensie odrębnym utworem, bo – jak się dziś okazuje – styl Chojeckiego nie oddawał stylu samego Potockiego. Wasilewska, tłumaczka m.in. Italo Calvino, Umberta Eco, Daria Fo, Georgesa Pereca, Raymonda Queneau czy Jacques’a Derridy, długo się zastanawiała, jaką przyjąć strategię przekładu. Pisze o tym w numerze „Literatury na Świecie” (11–12/2014): „Potocki nie jest naszym współczesnym, ale szereg użytych rozwiązań stylistycznych i językowych brzmi bardzo nowocześnie, a też to, co ma do powiedzenia, zasługuje na wysłuchanie. Zgodnie z najcelniejszą może definicją pisarza klasyka, jaką podał Italo Calvino, »klasyk to ktoś, kto nigdy nie kończy mówić nam tego, co ma do powiedzenia«. Jeśli mamy wysłuchać Potockiego, niechaj przemówi w języku wyzbytym stylizacji, ale też nienacechowanym nadmiernie mową dzisiejszą”.

I rzeczywiście, jej przekład jest bardzo przejrzysty i klarowny. Czytelnik, który zna „Rękopis…”, może być zaskoczony, że ten tekst nie ma takiej werwy rodem z powieści łotrzykowskiej jak u Chojeckiego. Nie ma też nigdzie, ani w oryginale, ani w poprzednim tłumaczeniu – jak zauważyła Wasilewska – kapitalnego zdania z filmu Hasa: „Jeszcze tego samego wieczora znalazłem się w zgoła innych okolicznościach…”. To pojawia się tylko w filmie. Co nie znaczy, że w nowym przekładzie humor całkiem znika. Zmienia się jednak sposób czytania: to jest wydanie krytyczne, a więc krążymy pomiędzy dwiema wersjami (w przypisach znajdziemy analizę różnic). Dzieło Potockiego oświetlają inne teksty z epoki (w przypisach), widzimy, do których filozofów się odnosił, z czym dyskutował. Tłumaczce udało się sprawić, że sam tekst nie jest zbyt ciężki – przeciwnie, mamy wrażenie bliskości, nawet wykłady filozoficzne Velasqueza są przystępne, piękne i poruszające. Zwłaszcza kiedy uświadomimy sobie, że w kilku postaciach odnajdziemy ślad samego Potockiego.

Niech przepadną całki!

Hrabia Potocki był biegły w wielu dziedzinach – zajmował się historią, geografią, archeologią, polityką, etnografią, religią, alchemią, kabałą i mistyką żydowską, naukami ścisłymi, geometrią i algebrą, teatrem i literaturą. Znał wiele języków żywych i martwych. Tak jak jego bohater Hervas: „Pogłębiona znajomość stu dziedzin wiedzy w opinii niektórych osób przekracza siły umysłowe jednego człowieka. Nie ulega jednak wątpliwości, że Hervas napisał o każdej z tych nauk jeden tom, który zaczynał się od historii nauki, a kończył przenikliwymi uwagami o sposobach poszerzania – by tak rzec – przesuwania granic wiedzy”.

Hervas w stu tomach chciał zamknąć całość wiedzy o świecie. Kiedy skończył, poczuł nieznany sobie wcześniej stan nudy i dla rozrywki udał się do rodzinnego miasteczka. Sto tomów zostawił w domu. Kiedy wrócił, okazało się, że podarły je na strzępy głodne szczury. Zaczął odtwarzać wiedzę, ale zrozumiał, że dokonano nowych odkryć i nie zdoła za nimi nadążyć. Z rozpaczy zaczął więc zgłębiać naturę zła. Pragnął stworzyć encyklopedię, która miała być doskonała, ale to niemożliwe, bo się szybko dezaktualizuje. Ta opowieść, choć ma wymiar komiczny (szczury), raczej każe myśleć o rozpaczy kogoś, kto nie może ogarnąć całej wiedzy. Budowanie systemu kończy się porażką i rozczarowaniem do nauki.

Podobne cechy postaci znajdziemy u geometry Velasqueza: „Jak to – rzekłem do siebie – szedłem po śladach Locke’a i Newtona, i dotarłem do granic ludzkiej inteligencji; wspierałem zasady jednego obliczeniami drugiego, doszedłem niemal do otchłani metafizyki; i co mi z tego przyszło? Wzięto mnie za szaleńca, za istotę niższego rzędu, która nawet nie należy do rodzaju ludzkiego. Niechaj przepadnie rachunek różniczkowy i wszystkie całki, z którymi wiązałem nadzieję sławy!”. Potocki również marzył o sławie dyplomaty i uczonego, ale jego pism politycznych nie traktowano poważnie, zaś dzieła naukowe – takie jak nowy system chronologiczny – szybko się dezaktualizowały.

Hrabia Jan, krajczyc – czyli syn krajczego – był raczej kosmopolitą niż Polakiem, przyjaźnił się, co prawda, ze Stanisławem Augustem i był posłem na Sejm Czteroletni, ale po rozbiorach chętnie służył carycy Katarzynie, a nawet doczekał się tytułu tajnego radcy cesarskiego od Aleksandra I. Mieszkał na Ukrainie, ale prawdziwym jego żywiołem były podróże: Bliski i Daleki Wschód, Syberia, Egipt, a nawet Chiny. Przy czym podchodził do nich w sposób ściśle naukowy – zawsze podróżował z osobnym powozem pełnym książek.

Powieść w formie tablic

Paradoksalnie, poboczne zajęcie – powieść, przy której odpoczywał – okazało się jego najważniejszym dziełem. Mogło być też tak, że powieść nie była zajęciem pobocznym, ale równorzędnym z działalnością polityczną i naukową. Wiadomo na pewno tylko tyle, że Potocki do końca zmieniał jej konstrukcję. Tak ścierała się jego barokowa fantazja z zamiłowaniem do przejrzystości i ścisłości, zwyciężało to drugie, a ideałem mogłaby być powieść w formie tablic chronologicznych, czyli pisana w kilku kolumnach. Ciekawe, że zamysł Chojeckiego – jak pisze Rosset we wstępie do nowego przekładu – oddaje ważny aspekt osobowości Potockiego, czyli zamiłowanie do porządku konkurujące z fantazją: „U tego miłośnika Pascala esprit de finesse (reprezentowany w powieści między innymi przez kabałę) miesza się ciągle z esprit de géométrie (jego uosobieniem jest Velasquez), inaczej mówiąc, wersja z 1804 r. z wersją z r. 1810”. I Chojecki faktycznie je zmieszał.

Nie mamy wielu źródeł mówiących o zamysłach Potockiego. Argumenty, których w powieści używa geometra czy kabaliści, nie pojawiają się w jego korespondencji. Nie wiemy nawet, czy rzeczywiście był wolnomularzem – choć wielokrotnie interpretowano „Rękopis…” jako zapis wolnomularskiego wtajemniczenia. Jego listy zaś to raczej ćwiczenia w konstruowaniu opowieści niż osobiste zwierzenia. Natomiast sam arystokratyczny styl życia, który opisują autorzy, zamiłowanie do teatru, tajnych bractw i stowarzyszeń, odbija się wyraźnie w „Rękopisie…”, który sam jest przecież wielką inscenizacją. Potocki porusza się swobodnie pomiędzy konwencjami powieści łotrzykowskiej, libertyńskiej, powiastki filozoficznej czy fantastycznej i przede wszystkim powieści inicjacyjnej. Alfons van Worden przechodzi kolejne etapy wtajemniczenia, poznaje kolejne systemy filozoficzne i religijne. Punktem wyjścia intrygi jest propozycja kuzynek z rodu Gomelezów, żeby przeszedł na islam i ożenił się z nimi.

W ostatecznym wymiarze Potocki raczej buduje wizję połączonych religii niż konieczności wyboru (jedna córka van Wordena została chrześcijanką, a druga muzułmanką). Kolejne sensacyjne przygody okazują się mistyfikacją, teatrem, duchy i wisielcy to podstawieni aktorzy. Van Worden nie wybiera żadnego systemu, bo żaden nie jest dla niego wystarczający. Jak twierdzi tłumaczka, ten dystans do wszelkich systemów można zauważyć w języku – każde zdanie Potockiego jest naładowane ironią, autor nieustannie nawiązuje do innych książek. „Można więc uznać Potockiego za mimowolnego inspiratora niektórych nowatorskich tendencji, które naznaczyły literaturę dwudziestego wieku” – pisze Wasilewska w „Literaturze na Świecie” i pokazuje zbieżności między Potockim i formacją OuLiPo, czyli Warsztatem Literatury Potencjalnej, którego członkowie wykorzystywali działania matematyczne w tworzeniu literatury.

Przez te lata od czasu pierwszych wydań Potocki był czytany według wielu kluczy: jako powieść kantowska, wolnomularska i kabalistyczna. Ten tekst jest przecież rodzajem work in progres – przestrzenią otwartą, którą dopełnia czytelnik swoją interpretacją. Jednak lektura nowego przekładu (z rozbudowaną partią Velasqueza, w której daje kabalistyczną wykładnię stworzenia świata) każe się znowu zastanawiać, czy sam Potocki nie próbował zawrzeć w niej jednego, jedynego systemu. „Potocki przez całe dorosłe życie był opętany pasją tworzenia systemów. Temu celowi podporządkował pracę naukową, działalność polityczną, a nawet swoje podróże. Jest więc zrozumiałe, by szukać systemu również w jego wielkiej powieści” – pisał kilka lat temu jeden z interpretatorów „Rękopisu…” Michał Otorowski, który czytał tę książkę poprzez kabałę luriańską.

Jesteśmy ślepcami

Nie sposób podczas lektury uwolnić się od obrazu samego Potockiego, który przez wiele lat przygotowywał swoją własną śmierć – jak wiemy z wielu relacji, szlifował srebrną kulkę od czajnika do herbaty (według innych źródeł – cukiernicy), by niedługo po ukończeniu „Rękopisu…” strzelić sobie w głowę. Trudno nie widzieć w tym geście rozpaczy kogoś, kto nie potrafił stworzyć przekonującego systemu, który opisywałby świat.

„Pani – rzekł Velasquez – może zbyt pochopnie mówiłem o systemie. To słowo odpowiednie dla całości niezbitych pojęć, a daleko nam do nich. Jesteśmy ślepcami, którzy dosięgają paru występów i znają końce kilku ulic, ale nie należy ich pytać o plan miasta”. Potocki Velasquezowi przeznaczył w książce piękną i mądrą Żydówkę Rebekę. Sam nie znalazł dla siebie żadnego pocieszenia. Pozostawił za to cudowny palimpsest, który wciąż żyje, obrasta w nowe odczytania i przekłady.

Nowy przekład – jak słusznie pisze Wasilewska – nie wypiera dawnego, jest jego uzupełnieniem. We Francji równocześnie obok siebie współistnieją trzy wersje „Rękopisu…”. Polski przekład sprawia, że Potocki jest bliższy, możemy mieć poczucie wędrowania pomiędzy ideami, które go zaprzątały. Bo to zadziwiający przykład dzieła, którego różne wersje, nawet niepełne i przekręcone, zachowują jakieś tajemnicze jądro powieści. A więc to zdanie, ulubione – „Jeszcze tego samego wieczora znalazłem się w zgoła odmiennych okolicznościach…” – które do powieści nie należy, też oddaje jej ducha. Nie jest zresztą wykluczone, że jakieś odkryte bruliony niebawem znowu zmienią naszą wizję dzieła. Przecież zagadkom – jeśli chodzi o Potockiego – nie ma końca.

Polityka 46.2015 (3035) z dnia 08.11.2015; Kultura; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Rękopis znaleziony w rękopisie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną