Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Rysownik bez rys

Nieprzekupny twórca „Calvina i Hobbesa”

Bill Watterson jest nieugięty i odpowiada: żadnych gadżetów i licencji. Bill Watterson jest nieugięty i odpowiada: żadnych gadżetów i licencji. C.H. Pete Copeland / EAST NEWS
Komiksy zamieniane są dziś w filmy, gadżety i gry wideo, i dzięki temu zarabiają miliony. Z wyjątkiem „Calvina i Hobbesa”, bo jego autor Bill Watterson od 30 lat konsekwentnie odmawia komercjalizacji swojego dorobku.
„Calvina i Hobbesa” tworzyłem tak naprawdę, żeby rozbawić siebie i moją żonę Melindę – opowiedział Watterson w wywiadzie dla „Washington Post”.Egmont „Calvina i Hobbesa” tworzyłem tak naprawdę, żeby rozbawić siebie i moją żonę Melindę – opowiedział Watterson w wywiadzie dla „Washington Post”.
Calvin i HobbesEgmont Calvin i Hobbes
„Fistaszki” Charlesa M. Schulza i ich trzecioplanowy bohater Snoopy.Nasza Księgarnia „Fistaszki” Charlesa M. Schulza i ich trzecioplanowy bohater Snoopy.
Snoopy po animowanych ekranizacjach komiksu zrobił zawrotną karierę.CAP/NFS/EAST NEWS Snoopy po animowanych ekranizacjach komiksu zrobił zawrotną karierę.

Jak ognia unika dziennikarzy, praktycznie nie bywa już na konwentach komiksowych i właściwie nie wiadomo nawet, gdzie mieszka. Koledzy z branży rysowników prasowych nazywają go wręcz sasquatchem amerykańskiego komiksu, bo niby każdy zna go ze zdjęcia, ale na własne oczy widzieli jedynie wybrańcy. Co gorsza, nie dość, że odmawia bywania w mediach, to jeszcze nie chce zarabiać pieniędzy. Naprawdę wielkich pieniędzy, bo jego seria komiksów „Calvin i Hobbes”, która narodziła się równo 30 lat temu w listopadzie 1985 r., drukowana była w 2400 tytułach prasowych na całym świecie, a 11-tomowe książkowe wydanie zbiorcze opublikowano w ponad 50 językach. Teraz wystarczyłoby tylko przekuć ten sukces na licencjonowane produkty: ekranizacje filmowe, gry wideo, termosy, koszulki śniadaniówki, piżamy i co tylko można sobie wyobrazić. Tak zrobił choćby Jim Davies, autor „Garfielda”, zakładając Paws Incorporated, firmę zajmującą się sprzedawaniem na prawo i lewo licencji na produkty z leniwym kocurem i tworzeniem takowych.

Tymczasem Bill Watterson jest nieugięty i odpowiada: żadnych gadżetów i licencji. Zrobił tylko dwa wyjątki dla fanów: koszulkę z Calvinem na wystawę w MoMa oraz „Kalendarz na 16 miesięcy”. Wszystkie inne gadżety mają charakter piracki. Co więcej, w 1995 r., u szczytu kariery, Watterson po prostu zakończył rysowanie swojej słynnej serii, a powód w pewnym sensie przedstawił w ostatnim pasku, w którym 6-letni Calvin wraz ze swoim tygrysim przyjacielem Hobbesem dochodzą do wniosku, że mają jeszcze cały świat do zbadania. „Let’s Go Exploring!” – krzyczy Calvin, odjeżdżając po śniegu na sankach. Skąd tak nieprzejednana i antykomercyjna postawa? Odpowiedź można znaleźć zarówno w życiorysie artysty, jak i samym „Calvinie i Hobbesie”.

Ostatni komiksowy publicysta

Watterson, który wychował się na przedmieściach Cleveland, w małej miejscowości Chagrin Falls, usytuowanej wśród lasów i wodospadów, od dziecka marzył o karierze rysownika komiksów prasowych. Z naciskiem na „prasowych”, bo amerykański świat komiksu ma dość określoną hierarchię, którą wyraźnie widać w języku. Twórca komiksów prasowych – cartoonist – lokuje się w niej o wiele wyżej niż ktoś, kto pracuje w przemyśle związanym z superbohaterami, gdzie tworzy zespołowo. Tam nikt nie może być indywidualistą, jest jedynie ogniwem w manufakturze: pisze scenariusze, nakłada tusz albo rysuje ołówkiem postaci. Ponadto cartoonist nie tworzy dla zamkniętej niszy fanów, ale dla całej rzeszy tytułów prasowych, ma szerszą publiczność, a twórczość takich prasowych twórców, jak Walt Kelly („Pogo”) czy Charles M. Schulz, uważana była zawsze raczej za gatunek dziennikarski, rodzaj obrazkowej publicystyki, a nie za śmieszny dodatek do gazety, co ma miejsce dziś.

Nic więc dziwnego, że w filmie dokumentalnym „Dear Mr. Watterson”, w którym rzecz jasna tytułowy bohater nie pojawia się ani razu, inni rysownicy komplementują artystę słowami: ostatni wielki cartoonist. Co trzeba zrobić, żeby zasłużyć na taki komplement? Na początek: nie poddawać się, bo droga do spełnienia nie była łatwa. Zanim powstał „Calvin i Hobbes”, rysownik próbował swoich sił w branży reklamowej (której szczerze nie znosi), a także jako karykaturzysta polityczny (po pół roku się wypalił). – „Calvina i Hobbesa” tworzyłem tak naprawdę, żeby rozbawić siebie i moją żonę Melindę – opowiedział w wywiadzie dla „Washington Post”. I dopiero gdy zaczął rysować dla siebie i o sobie, udało mu się zrealizować marzenie.

Chodnikowy filozof

Światowe uznanie „Calvina i Hobbesa”, zarówno przez fanów, jak i krytykę, to wypadkowa wielu cech, wśród których kluczowe są wyjątkowo dynamiczne rysunki ze świetnie ujętym ruchem i mimiką, niejednoznaczność postaci, ogromna fantazja głównego bohatera, a także możliwość utożsamienia się z nim niezależnie od wieku i kultury. W końcu każdy miał kiedyś sześć lat i nieposkromioną wyobraźnię. Tylko że „Calvin i Hobbes” tylko z pozoru jest komiksem o dzieciach i dla dzieci.

Akcja serii dzieje się na przedmieściach, w otoczeniu, jakie Watterson znał z dzieciństwa: pagórki, mieniące się kolorami liściaste lasy. Tę przyrodę autor maluje w romantyczny sposób i choć stanowi ona jedynie tło, nie ma tu rzeczy przypadkowych. Konkretne przestrzenie to właśnie podwórko, szkoła, jednorodzinny dom, w którym mieszka najbardziej nieznośny sześciolatek na świecie, z rodzicami ledwo znoszącymi jego wybryki (co ciekawe, rodzice nie mają imion).

Bohater Wattersona nie ma ludzkich przyjaciół. Szkolny chuligan Moe i mała sąsiadka Susie to antagoniści. Jedynym przyjacielem samotnego urwisa jest gadający tygrys Hobbes, z którym Calvin prowadzi dyskusje o życiu, sensie sztuki, marketingu i mediach, jednym słowem – o świecie dorosłych. Główny bohater zna artystyczne i filozoficzne pojęcia, ironizuje – raz ma umysł dziecka, a raz wybitnie błyskotliwego dorosłego. Jak choćby w serii pasków, gdzie rysując kredą na ulicy, postanawia zostać chodnikowym postmodernistą.

„Ludzie jakoś nie chcą płacić za chodnikowe obrazy, których nie można zabrać, a deszcz je spłukuje. Współcześnie nikt nie chce wspierać sztuki z podatków. A korporacje nie będą mnie sponsorować, bo nie jestem dość sławny, by skutecznie reklamować ich wyrafinowanie kulturalne” – żali się Calvin.

Podobnie niejednoznaczny jest Hobbes: teoretycznie to tylko pluszak, który nabiera życia jedynie w wyobraźni Calvina. Jednak Watterson w jednym z najdłuższych wywiadów, jakiego udzielił w historii na łamach branżowego magazynu poświęconego krytyce komiksu „The Comics Journal”, zastrzegł, by nie traktować Hobbesa jedynie jako klasycznego dziecięcego problemu z wyimaginowanym przyjacielem, a raczej jako dopełnienie postaci Calvina. Zresztą, czy musiał to robić, skoro wiemy, że pod oboma imionami autor zakodował odniesienia do dwóch historycznych postaci: teologa i reformatora chrześcijaństwa Jana Kalwina i filozofa Thomasa Hobbesa.

Calvin siłą swojej wyobraźni powołuje do życia całe alternatywne światy, do których przenosi się akcja komiksu: w nudnej szkole, będącej wędzidłem dla jego kreatywności, marzy o tym, że jest astronautą walczącym z potworami, innym razem jest tyranozaurem w prehistorycznym świecie. Z czasem obok Hobbesa pojawiają się inni niewidzialni przez rodziców bohaterowie, jak dwójka zabłąkanych kosmitów, którym chłopiec sprzedaje Ziemię za 50 liści, bo musi wkleić je do zielnika w ramach pracy domowej. Sześciolatek z przedmieść to mały anarchista i skrajny indywidualista, nieznoszący ograniczeń systemu, jakim jest społeczeństwo nastawione na konsumpcję i karierę. Bez wątpienia alter ego autora. Jako dorosły prezentujący taką waleczną postawę wychodził nieraz na ekscentryka i marzycielskiego dziwaka. Podobna postawa u dramatyzującego dziecka budzi uśmiech, a także tęsknotę za marzeniami oraz ideałami, z których zrezygnowaliśmy. Paradoksalnie przygody Calvina nas bawią, bo poruszają szalenie poważne tematy.

Bawili także publiczność nad Wisłą, gdzie historia pojawiła się w 1994 r., najpierw jako „Kelvin&Celsjusz”. Pod tym tytułem ukazywało się również czasopismo komiksowe, kierowane przez zmarłego w 2013 r. polskiego pisarza Macieja Malickiego. Po upadku periodyku wydawanie serii Wattersona kontynuował Egmont już w postaci książek – ukazało się dotąd wszystkie 11 tomów. Można się też natknąć na próby innych spolszczeń imion bohaterów – choćby Kalwin i Mrożek.

Walka o przestrzeń

Opisana wyżej postawa bohatera komiksu wyjaśnia wszystko – jak po czymś takim autor mógłby się zgodzić na komercjalizację swojego dzieła? Byłoby to zaprzeczeniem tego, co przez lata mówił swoim czytelnikom. Nie chciał, by „Calvina i Hobbesa” spotkał los „Fistaszków” Charlesa M. Schulza, które opowiadały o depresyjnym społeczeństwie z zaburzonymi relacjami, o braku bliskości i zrozumienia, a jednocześnie reklamowały Forda i ubezpieczenia na życie. Z upływem lat cały sens „Fistaszków” za sprawą coraz liczniejszych gadżetów został sprowadzony do słodziutkiego Snoopy’ego, który po animowanych ekranizacjach komiksu z bohatera trzecioplanowego wyszedł na pierwszy plan. A więcej osób zna go dziś z piżamek i kubeczków niż z komiksów. Po zakupie przez Disneya wydawnictwa Marvel, znanego z takich postaci jak Spider-Man czy Hulk, tendencja do robienia z historii obrazkowych licencyjnej maszynki do zarabiania wyraźnie wzrosła.

Watterson rysowanie komiksów prasowych traktował poważnie – jako formę sztuki – i zdania nie zmienił. Co więcej, z upływem lat stawał się coraz bardziej bezkompromisowy. Odrzucał propozycje od Disneya, Lucas Arts czy Stevena Spielberga. Tymczasem pracownicy syndykatu prasowego, który go reprezentował, rwali włosy z głowy i nieustannie naciskali. Wywołało to reakcję odwrotną do zamierzonej – artysta w ramach protestu zrobił sobie w latach 90. półroczną przerwę od rysowania.

Artystyczne wakacje były także jego prywatnym protestem przeciwko temu, co się działo z komiksami w amerykańskiej prasie. Niedzielne dodatki komiksowe miały coraz mniejszy format, w codziennych wydaniach zmniejszano przestrzeń na komiksy do wielkości przysłowiowego znaczka pocztowego. Przestały się zatem liczyć umiejętności rysunkowe, żadne wyrafinowanie wizualne nie wchodziło w grę, a fabuła mogła właściwie sprowadzać się do trzykadrowego gagu. Watterson postawił ultimatum: albo dostaję pół strony w niedzielnym wydaniu, albo nie rysuję. Niektórzy koledzy z branży uznali to za objaw pychy, ale jednocześnie zazdrościli mu wywalczonej przez lata pozycji. Watterson spór wygrał. Ale był ostatnim, który dostał tyle przestrzeni dla siebie. I choć już przestał rysować (poza wyjątkowymi sytuacjami, jak choćby plakat dla zeszłorocznej edycji festiwalu komiksowego w Angoulęme – najważniejszej imprezy w branży), zrobił ostatnio coś, co sprawiło, że amerykańscy kolekcjonerzy oryginalnych plansz komiksowych długo będą obgryzać paznokcie. Przekazał mianowicie kompletne archiwum swoich rysunków w depozyt do Billy Ireland Cartoon Library and Museum, działającego przy Uniwersytecie Stanowym Ohio. Uznał bowiem, że młodzi adepci komiksu, podobnie jak adepci malarstwa, żeby się rozwijać, powinni mieć szansę obcowania z oryginałami, by podpatrywać techniczne niuanse. Łatwiej po czymś takim uwierzyć, że Watterson naprawdę traktuje komiks prasowy serio. Choć jest w tej postawie osamotniony.

Polityka 46.2015 (3035) z dnia 08.11.2015; Kultura; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Rysownik bez rys"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną