Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Bracia Dufferowie, twórcy serialu „Stranger Things”: Nie wychowaliśmy się na telewizji

Bracia Dufferowie w pracy Bracia Dufferowie w pracy mat. pr.
Miesiąc temu nikt o nich nie słyszał, teraz fani niecierpliwie czekają na oficjalne zamówienie drugiego sezonu ich serialu.
Kadr z serialu „Stranger Things”Netflix/Photoshot/PAP Kadr z serialu „Stranger Things”

Marcin Zwierzchowski: Zacznijmy od początku, czyli genezy „Stranger Things”. Serial identyfikowany jest przede wszystkim jako hołd złożony popkulturze lat 80. To jednak przyszło później, jako dodatek do historii, prawda?
Matt Duffer: Zgadza się. To zresztą dziwne, ten proces łączenia pomysłów, rozpoczynający się od bardzo małych rzeczy. Pierwotną inspiracją był dla nas film „Labirynt” Denisa Villeneuve’a – zaczęliśmy się zastanawiać, jak ta historia sprawdziłaby się, gdyby zamiast w dwie godziny opowiedzieć ją w osiem. Uznaliśmy, że efekt mógłby być naprawdę fajny. Film zaś bardzo nam się podobał, do tego stopnia, że żałowaliśmy, że to nie my go nakręciliśmy.

Zaczęliśmy rozmawiać o wątku zaginięcia, dwóch perspektywach: dzieci i dorosłych, potem dołożyliśmy do tego potwora. Następnie do głowy przyszedł nam pomysł, by inkorporować do tego rządowe eksperymenty, coś podobnego do autentycznego MKUltra, o którym sporo czytaliśmy. I gdy to wszystko połączyliśmy, stwierdziliśmy, że dobrym tłem dla takiej historii będą lata 80. Dopiero wtedy uświadomiliśmy sobie, że dałoby nam to okazję do nawiązań i złożenia hołdu tym wszystkim filmom, na których się wychowaliśmy.

I od tego zaczęło się „Stranger Things” – przepracowaliśmy te pomysły i połączyliśmy je w jedno. Serial powstał więc pod wpływem wielu inspiracji, nie tylko kinem lat. 80.

Netflix nie był pierwszy na waszej liście, jeżeli chodzi o potencjalnych kupców dla „Stranger Things”. Jak wyglądał proces przebijania się z pomysłem na serial i sprzedawania go producentom?
Ross Duffer: Netflix był na szczycie tej listy jako wymarzone miejsce dla „Stranger Things” [Wtedy serial miał się nazywać „Montauk” – przyp. red.], nie sądziliśmy jednak, że mielibyśmy u nich szanse, bo pracowali z nazwiskami z pierwszej ligi, do której my wtedy nie należeliśmy. Pierwotnie nie rozmawialiśmy nawet z samymi stacjami, jak HBO, koncentrując się na studiach, o których wiedzieliśmy, że tworzą seriale, a następnie sprzedają je graczom telewizyjnym.

Początkowo dostawaliśmy sporo odmów. W końcu kilka studiów zaczęło wyrażać zainteresowanie. Jeden z naszych agentów spotkał się z Netflixem i wspomniał o naszym projekcie – reakcja była natychmiastowa i serial został kupiony, zanim ktokolwiek inny zdążył złożyć konkretną ofertę.

To było dla nas spełnienie marzeń. Bo, jak mówiłem, od początku chcieliśmy, by to Netflix kupił nasz serial, nie sądziliśmy jednak, że to w ogóle możliwe – nie jesteśmy Davidem Fincherem, nie jesteśmy na jego poziomie. Nie byliśmy.

Netflix zaś was ucieszył, bo oni pracują inaczej niż stacje telewizyjne, ich treści mają inną charakterystykę.
Matt Duffer: Prawda jest taka, że dorastając, nie oglądaliśmy zbyt wiele telewizji. Wychowywaliśmy się na filmach i podziwiając filmowców – dlatego naszym marzeniem od zawsze było kręcenie filmów. Tak jak większości, nam również podoba się to, jak obecnie rozwija się telewizja, że staje się coraz bliższa filmom. Przykładem „Detektyw” od HBO. W pierwszym sezonie wszystkie odcinki reżyserował Cary Fukanaga, dzięki czemu stała za tym spójna wizja. Sezon trwał tylko osiem godzin i mamy w nim zwięzłą opowieść, która sprawia wrażenie bardzo długiego filmu.

Zaczęliśmy więc myśleć o kręceniu seriali jako długich filmów, Netflix zaś jak mało kto temu sprzyja, bo – za co ich uwielbiam – udostępniają całe sezony naraz i jeżeli ktoś chce, może je oglądać ciągiem.

Nie czuję przywiązania do klasycznego modelu, kiedy co tydzień dostawało się jeden odcinek. Mnie pasuje model Netflixa. Chcieliśmy, żeby „Stranger Things” był właśnie takim długim filmem. Myśleliśmy o tym serialu jako o filmie, tak go określaliśmy.

Pod tym względem Netflix rewolucjonizuje telewizję i to, jak ludzie ją postrzegają. Dlatego dla nas to najbardziej ekscytujące z miejsc pracy.

Muszę więc przyznać, że osiągnęliście swój cel, bo ja obejrzałem „Stranger Things” ciurkiem.
Matt Duffer: To wspaniale!

Nie miałem takiego planu, ale tak mi się spodobało, że skończyłem między trzecią a czwartą w nocy.
Matt Duffer: Uwielbiam, gdy ludzie nam to mówią! Mieliśmy nadzieję, że właśnie tak będzie. Sądzę, że w tej formie „Stranger Things” robią większe wrażenie, że historia jest lepsza, gdy nie czeka się z oglądaniem kolejnych odcinków. Sam zakochałem się w telewizji dopiero, gdy byłem w stanie oglądać całe sezony na raz [tak zwane binge watching – przy. red.]. Gdy byliśmy na studiach, jedynym sposobem na to było Netflix Mail, czyli przychodzące pocztą DVD. Dostawaliśmy po trzy naraz, oglądaliśmy pierwsze i od razu odsyłaliśmy, więc zanim skończyliśmy z trzecim, nowe było już w naszej skrzynce. Tak kiedyś wyglądało binge watching.

Co ciekawe, właśnie dzięki temu Netflix zorientował się, że ich klienci znacznie szybciej zwracają DVD z serialami niż z filmami. I tak wpadli na pomysł, by tworzyć seriale, których całe sezony byłyby dostępne w dniu premiery, żeby można było, jeżeli się chce, pochłonąć je na raz. Tak zakochaliśmy się w telewizji. Jestem zbyt niecierpliwy, żeby czekać na kolejne odcinki aż tydzień. To wybija z opowieści.

„Stranger Things” nie dostał jeszcze oficjalnego zamówienia na drugi sezon…
Matt Duffer: Zgadza się.

Porozmawiajmy więc o sezonie drugim, o waszych planach, bo przecież wiemy, że on powstanie.
Matt Duffer: Jasne. To będzie działać jak sequel do pierwszego sezonu. Tam głównym motywem było zaginięcie i w ostatnim odcinku zamknęliśmy ten wątek – dzięki temu cała historia mogła zostać zakończona. W drugiej serii postąpimy podobnie: ustalimy główny motyw i jego zamknięcie będzie finałem sezonu.

Chcemy, żeby drugi sezon również był w miarę samodzielny. Będzie w dużej mierze podobny do pierwszego, bo przecież widzom się on podobał, chcemy jednak robić sporo innych rzeczy. Efekt zapewne będzie taki, że niektórym seria druga będzie podobać się mniej od pierwszej, a innym spodoba się bardziej. Na pewno będzie trochę mroczniej, dziwniej, będzie większa skala wydarzeń. Ostatecznie jednak wróci wiele z tego, co widzowie pokochali – mamy naszych bohaterów, których jeszcze przybliżymy, pokażemy nowe interakcje, wprowadzimy trochę nowych postaci.

Jesteśmy bardzo podekscytowani. Nieco się jednak denerwuję, bo przy sezonie drugim oczekiwania są bardzo wysokie. Sezon pierwszy powstawał bez jakiegokolwiek zainteresowania z zewnątrz, i choć presja była spora, bo tworzyliśmy swój pierwszy serial, nie była ona tak silna jak teraz. Mamy przez to nieco zszarpane nerwy. Ale jednocześnie sam proces pracy nad nowym sezonem na chwilę obecną sprawia nam sporo przyjemności.

Jak wygląda praca we dwóch? Jesteście zawsze zgodni, zdarza wam się spierać?
Ross Duffer: Oczywiście, sprzeczki się zdarzają. Zawsze jednak za zamkniętymi drzwiami.

Matt Duffer: Chodzi o to, by mieć zgodność już na planie. I prawda jest taka, że pracujemy razem od tak dawna, że obecnie wystarczy nam jedno spojrzenie, by wiedzieć, co ten drugi myśli i co trzeba robić. To nasza druga natura.

rozmawiał Marcin Zwierzchowski

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną