Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Twórcy wspominają Zdzisława Pietrasika

Zdzisław Pietrasik Zdzisław Pietrasik Polityka
O Zdzisławie Pietrasiku opowiadają polscy twórcy

Filip Bajon, reżyser filmowy:

Odszedł nasz kolega pokoleniowy, z którym łączyła nas miłość i zrozumienie filmu. Bardzo ceniłem jego opinie. Pisząc lekko, traktował kino z powagą i generalnie się z nimi zgadzałem. Jego recenzje były wyważone, sprawiedliwe, bez zajadłości i poczucia, że tylko on ma rację. Pisał również bardzo ciekawe artykuły zbiorcze omawiające na szerszym tle różne zjawiska kulturowe. A kiedy robił wywiad, to była nobilitacja.

Znałem go osobiście, bardzo długo i bardzo dobrze. Sprawiał wrażenie człowieka spokojnego, wyważonego, intelektualnie doświadczonego. Był postacią przyjacielską. Nigdy nie plotkował. Gdy chciałem coś załatwić w mediach, zawsze mogłem się do niego zwrócić, a on chętnie udostępniał łamy POLITYKI. Nigdy nie odmawiał pomocy. Spotykaliśmy się często na premierach teatralnych. O teatrze dużo nie rozmawialiśmy. To chyba było jego hobby. Prawdziwą pasją był film. Znał doskonale historię kina, przeszedł przez polski repertuar lat 60., przez wszystkie nowe fale. Miał doskonałą pamięć. Uważałem go za wybitnego krytyka.

Jerzy Gruza, reżyser i scenarzysta:

Jestem w takim wieku, że obserwuję ludzi już pod kątem nieprzemijających wartości. I wśród znakomitych polskich krytyków filmowych Zdzisław Pietrasik to był wyjątkowy człowiek, bo był szalenie życzliwy i zdroworozsądkowy w tym, co pisał. Nie ulegał zachwytom, które nadmuchiwały talenty jak balony do niewyobrażalnych rozmiarów. On znał miarę i wiedział, co jest inteligentne i prawdziwe w kinie. Gustaw Holoubek mówił zawsze o pewnym znanym aktorze, że on gra ostatnią premierę w taki sposób jak osoba, którą widział ostatnio na scenie. Jak widział Łapickiego, to grał Łapickim. Jak widział Holoubka, to grał Holoubkiem. Zdzisław niezależnie od tego, co widział w Cannes, miał swoje zdanie i swój pogląd.

Nie chciałbym oceniać teraz jego dokonań w krytyce filmowej, tylko powiedzieć, że wymienione przeze mnie cechy były w nim naprawdę wyjątkowe. Zdzisio był życzliwym, inteligentnym, dowcipnym człowiekiem. Pamiętam go z popremierowych spotkań, z festiwali filmowych, z Gdyni. Buchały od niego wtedy zawsze ciepło i optymizm. Bardzo lubiłem go spotykać i z nim wtedy rozmawiać, bo mogłem wszystko mu powiedzieć i nic nie musiałem przed nim udawać.

Agnieszka Holland, reżyserka:

Spędziliśmy ze Zdzisławem piękny tydzień w Sopocie. Na zaproszenie festiwalu Dwa Teatry zasiadaliśmy w jury i tam go najlepiej poznałam. Zamknięci długie godziny w maleńkim pokoiku, oglądając spektakle telewizyjne, gadaliśmy, śmialiśmy się, żartowaliśmy. Okazał się świetnym kompanem. A jednocześnie widać było, że ten teatr jest dla niego czymś bardzo ważnym. Zobaczyłam jego inną twarz – do tej pory znałam go tylko jako krytyka filmowego. Sądziłam, że to jego główna pasja.

Jeśli chodzi o kino, to nasza wrażliwość była różna. Nie zawsze się z nim zgadzałam. Interesowały nas inne rzeczy. Może dlatego jego analizy filmowe nie budziły mojego entuzjazmu.

Krystyna Janda, aktorka, reżyserka:

Nie znałam go prywatnie, zawsze z relacji zawodowych, spotykaliśmy się przez lata przy okazji filmów, spektakli, wywiadów. Miałam do niego absolutnie nadzwyczajny sentyment. Należeliśmy do podobnego pokolenia, widzieliśmy te same filmy, spektakle, czytaliśmy te same książki, dzięki czemu nie musieliśmy długo mówić, żeby się rozumieć. Miał niekonwencjonalny i niepodrabialny sposób oceniania, do tego kierował się rozsądkiem, żelazną logiką. Bardzo go ceniłam za gust literacki i filmowy.

Na zawsze zapamiętałam, jak mi mówił w jakiejś rozmowie, że w sztuce najważniejsze są opowieść, interesujący sposób patrzenia na rzeczywistość, na temat. Opowieść może być poprowadzona realistycznie albo nie, ale ma po prostu do mnie dotrzeć. Jak będziesz przyjmowała rolę – radził mi na początku mojej kariery – niech ci reżyser jednym zdaniem opowie, co chce zrobić. Po tym zorientujesz się, o czym on naprawdę chce zrobić film. Człowiek wspaniały, otwarty, zawsze mogłam zadzwonić z jakąś wątpliwością.

Tadeusz Słobodzianek, dramatopisarz, dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie:

Znaliśmy się trochę w praczasach. Z jakichś studenckich festiwali, on był z „ITD.”, ja ze „Studenta”, panowała zrozumiała konkurencja, żeby nie powiedzieć: wrogość warszawsko-krakowska, chociaż zawsze w ważnych sprawach można było się dogadać. To chyba Zdzich zacytował jakąś moją wypowiedź z otwartej dyskusji na jednym z festiwali, że wszystkie te polityczno-estetyczne eksperymenty nie są warte jednej sceny z „Wyzwolenia” Swinarskiego, co doprowadziło kilku twórców ówczesnego teatru alternatywnego do białej gorączki.

Potem, w stanie wojennym, ze Zdzichem minęliśmy się w drzwiach POLITYKI. Ja odchodziłem, on przychodził. To był dziwny czas, wszyscy skłonni byli do moralizowania, wartościowania, co będzie lepiej, a co gorzej, dla Polski oczywiście, ale historia zakpiła z nas wszystkich kilka razy i zostało to, co najważniejsze: dobry film, mądry teatr, piękna muzyka. I to, co się sensownego o tym napisze. Zdzich to wiedział i tego się trzymał.

Znowu spotkaliśmy się, kiedy Zdzich wymyślił i zrealizował Paszporty POLITYKI. Ku mojemu zaskoczeniu zostałem laureatem pierwszej edycji w dziedzinie teatru. Miałem za sobą co prawda trochę realizacji moich sztuk, zdążyłem już wpółzałożyć i pożegnać się z Wierszalinem, ale żeby aż tak? Zdzich mi to wyjaśnił, w długiej rozmowie po, kiedy cierpliwie siedzieliśmy nad tekstem i wyciągał ze mnie rzeczy istotne, pilnował też precyzji słowa i lekkości, żeby nie było w tym wszystkim zadęcia i w ogóle luz, taka chwila, trzeba się cieszyć. Byłem wtedy w POLITYCE pierwszy raz, odkąd odszedłem, w nowym miejscu, ale zrozumiałem, że w dziale kultury duch Drewnowskiego, Puzyny i tych wszystkich wielkich krytyków i felietonistów, którzy przez lata tworzyli to najbardziej opiniotwórcze polskie miejsce, trwa.

Spotykaliśmy się potem często na premierach w teatrze, co budziło zdziwienie, że krytyk filmowy, za jakiego uchodził, tak intensywnie interesuje się teatrem i zawsze ma coś naprawdę ciekawego do powiedzenia. Nie wymądrzał się przy tym, nie dawał się zwodzić różnym sztuczkom i „idejkom”, jak mówił Witkacy, tylko zachowywał trzeźwy osąd tego, co widzi, ironię, ale przy tym rodzaj wrażliwości na rzeczy istotne, właściwy przedstawicielowi niknącego gatunku polskiego inteligenta.

Parę lat temu, kiedy szukałem kuratora Warszawskich Spotkań Teatralnych i nie chciałem iść utartą ścieżką festiwali branżowych, tylko myślałem raczej o kompetentnym teatromanie, erudycie, który byłby pierwszym warszawskim widzem, rozumiejącym oczekiwania najbardziej wymagającej publiczności w Polsce, zadzwoniłem do Zdzicha. Zgodził się nie od razu i po długich namowach, mamrocząc pod nosem, że ktoś inny powinien być na jego miejscu, zwłaszcza że jego decyzję od razu zaczęli podważać liczni teatralni hejterzy. Był świetnym kuratorem. Po pierwszej edycji WST poprosiłem go, by zgodził się zostać kuratorem po raz drugi. Miałem poczucie, że spełnia się w tej roli, jest szczęśliwy, kiedy widzi tę zapełniającą się widownię, siedzących na schodach studentów, jak my przed laty, kiedy chodziliśmy na spektakle Swinarskiego, Jarockiego czy Dejmka.

Ostatnio spotykaliśmy się ze Zdzichem rzadziej. Głównie na premierach Teatru Dramatycznego. Nie na wszystkich. Usprawiedliwiał się, że nadrobi to, czego nie widział. Że pogadamy. Dochodziły jakieś słuchy, że choruje. Ale kto by tym się przejmował. Wciąż ktoś choruje. Aż przyszła ta wiadomość. Trudno sobie wyobrazić, że nie pogadamy już o teatrze, czyli o życiu i śmierci.

Grażyna Torbicka:

Zdzisław był człowiekiem niezwykle serdecznym i życzliwym. Spotkania i rozmowy z nim o różnych wydarzeniach w kulturze były zawsze radosne, bo o sztuce i artystach mówił „con amore”. Jednocześnie był samotnikiem. Chodził swoimi drogami. Lubił obserwować świat i ludzi, może nawet bardziej niż oglądać filmy. W ogóle mam wrażenie, że jego światem była literatura. Ilekroć się spotykaliśmy, pytałam: Zdzisiu, co warto przeczytać? A on podrzucał mi coś ciekawego. W mojej biblioteczce jest więc kilka książek, w których zaklęta jest część jego świata i zawsze mogę do niego zajrzeć... Dziękuję Ci, Zdzisiu.

Wiesław Myśliwski, pisarz:

Zdzisława Pietrasika znałem od dawna. Był człowiekiem o szerokich zainteresowaniach kulturalnych, był nie tylko krytykiem filmowym, ale i literackim, i teatralnym. Wykazywał się nie tylko znajomością tych dziedzin, ale szczególną oględnością w formułowaniu sądów. Starał się nie urazić nikogo, bo zdawał sobie sprawę, jakiego trudu wymaga tworzenie sztuki. Przeprowadził ze mną dwie rozmowy i zauważyłem wtedy, że cechowała go szczególna delikatność w zadawaniu pytań. Wiedział, że zbyt agresywne pytanie może kogoś urazić.

Jako kierownik działu kultury przyczynił się do tego, że POLITYKA to jedno z ostatnich pism, które wciąż zajmuje się kulturą i poświęca jej sporo miejsca. Wyrazem tego zainteresowania różnymi dziedzinami kultury są Paszporty POLITYKI, ale i cotygodniowe artykuły. Chwała za to POLITYCE. A mówić o tym tygodniku nie można bez niego.

Na koniec: co mogę powiedzieć? Wobec śmierci jesteśmy bezradni, pozostaje nam tylko żal i pamięć.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną