Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Dorota Masłowska: Polska jest horrorem podszyta

Dorota Masłowska Dorota Masłowska Adam Kozak / Agencja Gazeta
Rozmowa z Dorotą Masłowską o podzielonej Polsce, Warszawie, która jest jak Facebook, o uzależnieniu od seriali i wojny.

Justyna Sobolewska: – W swoich felietonach „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu”, publikowanych wcześniej w Dwutygodniku, opisujesz Polskę wstydliwą.
Dorota Masłowska: – Wstydliwą. A z drugiej strony wstydliwe jest też to dzielenie Polski na D, E, F i G. Rzeczywiście opisuję zjawiska kultury jawnie nieoglądalne i niesłuchalne, ale czy chcemy czy nie, one są obecne w naszym życiu. Choćby przez to, że inni Polacy je lubią i one infekują język i mentalność. Ja też mam tendencję do izolowania się i takiego myślenia, że jak pójdę do teatru, to to będzie bardziej twórcze niż oglądanie „Kuchennych rewolucji”. Tymczasem ta kultura nie najlepsza jest często bardziej wielomówna i witalna niż ta najlepsza. Obieg kultury wysokiej jest zamknięty, bawimy się w swoim kółeczku, wymieniając hermetyczne treści, a życie rozgrywa się gdzie indziej.

Nawet TVP jest taka witalna?
Ja nie mam telewizora, ale TVP oglądałam kiedyś w hotelu – i miałam wrażenie, że to wniknięcie do jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Ksiądz oprowadzał reporterkę po mieszkaniu, gdzie Jan Paweł II „wzrastał w mądrości” i wszystko było odwrotnie niż w zwykłej nienarodowej telewizji, gdzie ma być szybko i kolorowo, i dużo dżingli. Reportaż toczył się w tempie refleksyjnym, kolory były jesienne, jakby panował tam rok 1987. Na drugim biegunie jest TVN, który pokazuje Polskę, której też nie ma – zoperowanych plastycznie ludzi, fluorescencyjne kolory i moc atrakcji.

Piszesz o pomieszaniu, w jakim żyją Polacy, powszechnym kłamstwie i wzajemnym braku zaufania.
To jest książka również o tym. O podziale na my i oni. Próba wniknięcia w inne światy.

Z jednej strony widzę to z zewnątrz, z Warszawy, z perspektywy osoby, która zajmuje się sztuką. Z drugiej czuję, że dotykam jakiejś ważnej części swojej jaźni: blok, telewizor i BigBrother to świat, w którym wyrosłam. Pisząc te teksty, z powrotem zaczęłam odczuwać fascynację krajem Polska. Wróciłam do szczęścia obserwowania, rozczytywania kodów językowych, ubraniowych, spożywczych. Jest w tym dużo ekscytacji dziwacznością tego wszystkiego. Polska jest krajem o zaburzonej wspólnocie, społeczeństwo jest bardzo skłócone, napięte, rozwarstwione.

Za sprawą polityki kultura okropna wyszła z getta wstydliwości i okazuje się, że disco polo to jest nasza kultura i możemy się nią chwalić za granicą.
To jest akurat bardzo cyniczne. Co innego obserwowanie tej kultury z boku, jako pewnego społecznego lustra, co innego promowanie jej za publiczne pieniądze, które jednak powinny iść na rzeczy wyznaczające pozytywne standardy, a nie cynicznie ciągnąć ludzi w dół. No i disco polo, które zupełnie odjechało już przez ostatnie lata od ludowości, a stało się po prostu jakąś fabryczną muzyką dance o przesłaniu rozrodczym. W tej kulturze okropnej jest jeszcze jeden ciekawy wątek: że ona instynktownie, bardzo prymitywnie, ale wyraźnie obrabia pewne pradawne, obecne w nas mity. We wszystkich programach i serialach, które obejrzałam, pojawiają się te same figury: dobrej blondynki i złej brunetki, sprawiedliwej kary za grzechy, baby, którą diabeł posyła tam, gdzie nie może…

Mamy chyba w ogóle zwrot w stronę antyracjonalizmu: zamiast nauki – ziołolecznictwo, bioprądy, ruchy antyszczepionkowców, strach przed szatanem i czarownicami.
Tak, jesteśmy społeczeństwem w kryzysie i te różne neozabobony są tego przejawem. Odreagowujemy nimi różne gwałtowne przemiany. Na przykład emancypacja kobiet, wzrost ich siły politycznej, ekonomicznej – powodują, że bardzo wprost, zwłaszcza w narracji narodowo-katolickiej, powraca określenie „czarownice”. Zrobiło na mnie duże wrażenie też to, co napisała prof. Maria Janion w liście podczas Kongresy Kultury: że to, co się teraz dzieje, to jest powrót do jakichś naszych mrocznych narodowych figur, wykopywania trupów, rozrywania ciał, kultu śmierci, wojny. Na ulicach uderza liczba młodych mężczyzn w strojach paramilitarnych – tak jak gdyby brali udział w jakiejś fantomowej wojnie, wykonywali gesty walki. Może nasze społeczeństwo jest uzależnione od wojny, której stosunkowo dawno nie było.

I to się może obrócić przeciwko kobietom. Kobiety posiadające wiedzę, specjalistki w swoich dziedzinach, stają się niebezpieczne.
Ciekawie też wpisuje się w to historia żony posła Piaseckiego. Oczywiście dobrze, że to zostało nagłośnione, że to uświadamia ludziom, że jak się słyszy takie coś przez ścianę, to dzwoni się na policję, a nie wkłada zatyczki do uszu. Ale jest też jakaś upiorność w tym, że wszyscy w swoich domach odsłuchają nagranie kaźni tej kobiety, jest w tym jakiś mroczny spektakl dla ludu. I w tej historii podkreśla się też bezustannie, że ofiara była ładna. Ładna, a mimo to bił ją. Gdyby była brzydka, to jeszcze, ale nawet uroda jej nie obroniła. To mi uświadamia, jak niesamowite wdruki nami rządzą i że wszyscy je powielamy, w miastach małych i miastach dużych.

Warszawa daje więcej wolności?
Jest trochę wstrętnym miastem, ale i jedyną metropolią, gdzie można zaznać jakiejś wolności. Ma dziwną strukturę, gwałtownie się rozrasta, bardzo dużo osób przyjechało z innych miast, żyje tu w oderwaniu, zrywa z tą tradycyjną mentalnością, zaczyna los swojej rodziny jakby od nowa. Ale przez to też Warszawa jest zbiorem wielu gett: jest jak Facebook, żyjesz wśród ludzi podobnych sobie, a z innymi właściwie możesz się mijać, nie komunikować. Można tu żyć, nie mając kontaktu z Polską. I myślę, że trochę z tego też wynika nasza bezradność wobec obecnej sytuacji: można żyć eksterytorialnie, w getcie.

Piszesz, że istnieje coś, co łączy te różne światy: nałóg serialowy. Wspólny wszystkim. Oglądamy do świtu z poczuciem, że „samo się nie obejrzy”.
No tak, bo mózg zaskakująco łatwo przyzwyczaja się do rzeczy rażących. Nawet jeśli oglądasz „Klan”, to wystarczy parę odcinków przeczekać i przestajesz zwracać uwagę na to, że bohaterowie piją z pustych kubków. Mózg pożąda ciągłości i wielkich narracji. A z drugiej strony najwyższej jakości popkultura to dziś seriale. W dobie mediów społecznościowych świat się tak poszerzył i zogromniał, że małe formy, jak film i książka, przestają go unosić, mieścić. Za to seriale genialnie potrafią opowiedzieć przemianę człowieka na tle zmieniającego się świata. Książka ma na to za długi proces produkcji i promocji.

Niektóre książki są jak gotowe seriale, choćby modne i chyba przecenione „Małe życie” Yanagihary.
Nienawidzę tej książki, zmarnowała mi tydzień życia. Jechałam kiedyś samochodem, słuchając w radiu jakiejś religijnej niemal audycji, gdzie ludzie dzwonili, płakali i modlili się do bohaterów, a ja najchętniej używałabym jej jako krzesełka na balkon. Te wszystkie opisy gnijących ran, psychicznych i fizycznych, gwałtów, pobić i egzem wykończyły mnie.

W twojej książce jest też nostalgiczny rozdział o latach dwutysięcznych, kiedy jeszcze istniała wspólnota artystyczna w Warszawie.
No właśnie, kiedy pisałam ten tekst o starej Lampie [chodzi o Lampę i Iskrę Bożą, wydawnictwo, które siedzibę miało w Galerii Raster przy ul. Hożej, ówczesnym centrum życia artystycznego stolicy – red.], uświadomiłam sobie, jak szybko to wszystko przeszło do historii. To było chwilę temu, wspomnienia pozostały wyraźne, ale ten świat już się rozsypał. A raczej – uległ jakiejś transformacji. Był brzydki, ale był też trochę piękny. Ale ja nie mam wrażenia, że wspólnota artystyczna dzisiaj nie istnieje, wydaje mi się, że właśnie przeciwnie: odradzają się formy życia towarzyskiego i publicznego, które były zarzucone, np. te wielkie manifestacje. A z drugiej strony Facebook chyba wielu ludziom daje poczucie obywatelskiego spełnienia: pisanie obwieszczeń i przeklejanie memów wystarczy do poczucia, że „walczę, nie zgadzam się”. Niesamowite jest też to, że w tym szale wycinania i wklejania, takich powielań i rozmnożeń, kompletnie gdzieś zaginęła instytucja prawdy i instytucja faktów. Gazeta „Fakt” będzie musiała zaraz zmienić nazwę na „Parafakt”.

I co z tym robić? I jak z tego wyjść?
Ale byś się zdziwiła, gdybym powiedziała teraz: słuchaj, trzeba zrobić tak!

Zawsze miałaś dystans do mediów.
No bo dość wcześnie też doświadczyłam ich dość brutalnej dynamiki. To oczywiste, że media manipulują, wysysają i porzucają. Bardziej mnie zadziwiają ludzie, którzy świadomie pchają się na te ścianki, świadomie publikują zdjęcia ze swoich sypialni. Że bycie upublicznionym to są takie endorfiny i dreszcze, że chcesz jeszcze i jeszcze.

Ale piszesz coś?
Odpowiem wymijająco, że sytuacja w tej chwili w Polsce jest dla mnie fascynująca, przejmują mnie dreszczem te demony, które powychodziły z ludzi, z ziemi, ze spartaczonych przemian. Polska jest horrorem podszyta, w sensie dosłownym i metaforycznym, jest cmentarzem polskim, żydowskim. To wszystko teraz emanuje. Wcześniej mieliśmy letnią rzeczywistość, która nie stawiała oporu. Jestem ciekawa, czy tylko mnie to tak interesuje czy to będzie powszechne wzmożenie artystyczne? Bo zrobiło się tak dziwnie i psychodelicznie, że paradoksalnie może być z tego ciekawa sztuka.

rozmawiała Justyna Sobolewska

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną