Szesnasty, ostatni odcinek w pierwszym sezonie „Ucha prezesa” to bezpośrednia kontynuacja fabularna odcinka piętnastego, w którym to Prezes wykrył szpiega w swoim otoczeniu, co zakończyło się strzelaniną i ucięciem akcji w kluczowym momencie. W „Dobrym Donaldzie” wracamy więc do gabinetu i obserwujemy pokłosie tych wydarzeń, choć nie bezpośrednie, raczej kilkadziesiąt minut po. Wtedy wyjaśnia się cała intryga i… widz się rozczarowuje, bo jest to coś banalnego, co przekłuwa zgromadzone w „Operacji Celofan” napięcie niczym igła nadęty do granic wytrzymałości balon.
Lekcją płynącą z obu odcinków specjalnych (specjalnych, bo dostępnych tylko w ShowMaxie, bez premiery na YouTube) okazuje się to, że pierwszą zasadą polityki jest podejrzliwość. Ponieważ zaś Prezes ostatnimi czasy zbytnio ufał ludziom i dopuszczał ich do wielu tajemnic, odpowiedzialny za PR Adam Bielan udziela mu efektownej lekcji.
Prezes w „Uchu prezesa” pozwala sobą sterować
Właśnie – w „Dobrym Donaldzie” Górski pokazuje Prezesa z innej strony, jako nie kogoś, kto steruje, ale kto jest sterowany, wykonuje polecenia, szuka akceptacji nadzorcy. Kogoś niepewnego siebie – dotychczas taki był tylko w relacjach z Macierewiczem, gdzie dochodziła jeszcze domieszka strachu przed nieobliczalnością ministra.
Tytułowym Donaldem jest natomiast nie Donald nasz, polski, ale ten drugi, amerykański, który z Prezesem odbywa telekonferencję. Tu ciężar odcinka przenosi się więc na zbudowanie parodii prezydenta USA, co zadaniem trudnym nie jest, bo Trump to człowiek bardzo charakterystyczny – choć akurat ten z „Ucha…” sprawia wrażenie bardziej, jakby nie tyle tworzył karykaturę prezydenta, ile naśladował przerysowaną grę Aleca Baldwina z „Saturday Night Live” (choć akurat to ma fabularne uzasadnienie).
Górski żegna się więc z nami odcinkiem ciekawym, ale bynajmniej nie najlepszym w sezonie. I choć trzeba docenić zarówno świetnie prowadzoną fabułę „Operacji Celofan”, jak i pomysł na telekonferencję z Trumpem z „Dobrego Donalda”, należy również podkreślić, że sugerowane połączenie fabularne dwóch odcinków specjalnych było złudne, ponieważ tak naprawdę dostaliśmy dwie samodzielne historie. Połączone wprawdzie klamrą konieczności podejrzliwości, niewykorzystujące jednak w sumie tych około trzydziestu minut ekranowego czasu.
Cichym bohaterem odcinka, jak zawsze, był też prezydent Adrian… znaczy Andrzej, jak zawsze wyczekujący w korytarzu przed gabinetem Prezesa. Może w drugim, powakacyjnym sezonie postać ta wreszcie będzie miała swój moment? Na to chętnie poczekam.