Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Opole – i po co to komu?

Opolegate trwa. Ale czy ten festiwal jest nam jeszcze potrzebny?

Opole 2016 Opole 2016 Roman Rogalski / Agencja Gazeta
Szkoda Opola. Nie tylko tej edycji. Szkoda, że od dobrych kilkunastu lat Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej gwałtownie traci na znaczeniu.

O napisanie tego komentarza poproszono mnie wczoraj, tuż przed południem. Opolegate była wówczas na etapie wycofywania się kolejnych wykonawców i prowadzących, odstraszonych rozpychaniem się polityków na zapleczu festiwalu. Niestety, nie mogłem od razu zasiąść do pisania, a szkoda, bo szybko bym się uwinął.

Godzinę później media poinformowały jednak, że Zenon Martyniuk chętnie zapełni puste miejsce na scenie, a za jego plecami zapewne już kłębiło się od tych, co chętnie odbiliby festiwal z rąk jego dotychczasowych rezydentów. Następnie dowiedzieliśmy się, że prezydent Opola, Arkadiusz Wiśniewski, zakazał wstępu ekipom TVP do amfiteatru. Chwilę później okazało się, że umowa miasta z TVP została wypowiedziana z trybem natychmiastowym. W międzyczasie odezwał się Jan Pietrzak, sugerując skromnie, że całe to zamieszanie wymierzone jest osobiście w niego. Jeszcze przed zachodem słońca prezes TVP Jacek Kurski postanowił przenieść festiwal w inne miejsce. Wystarczyło mrugnąć okiem – i już ktoś rozpuszczał plotkę, że będą to Kielce. Do tego milion memów, odezw, wezwań do bojkotu. Telewizja pozwała ponoć media piszące o tej sprawie, miasto z kolei grozi sądem telewizji. Nie wiem, może są już kolejne odcinki tej telenoweli, ale wolę nie sprawdzać, bo nigdy tego tekstu nie skończę…

Jacek Kurski mógł wyjść z sytuacji z twarzą

Prezes Kurski zaciekle broni swojej twierdzy. Niepotrzebnie, bo nikt jej nie oblega – już raczej omija szerokim łukiem. Trudno się dziwić decyzji prezydenta miasta o zerwaniu umowy, skoro atmosfera wokół imprezy zrobiła się, delikatnie rzecz ujmując, nie najlepsza, a program festiwalu zaczął dryfować w stronę wizerunkowej katastrofy, na którą właśnie miasto najmniej sobie może pozwolić. Ale wypowiedzenie umowy było przecież zarazem zaproszeniem do nowych rozmów, co telewizja mogła potraktować jako ukłon w swoją stronę. Nowy termin i współpraca na nowych zasadach pozwoliłyby prezesowi TVP na wyjście z twarzą z tej awantury. Byłyby też szansą na odpolitycznienie opolskiego festiwalu.

Można na przykład powołać stałą radę programową opolskiej imprezy, złożoną z ludzi z reprezentujących i telewizję, i miasto, ale przede wszystkim środowisko polskiej muzyki popularnej. Bez polityków i ich posłańców – prezes telewizji przecież na pewno ma inne, ciekawe obowiązki i nie musi bezpośrednio angażować się w kwestie programowe festiwalu muzycznego.

Można też o programie i organizacji najważniejszego (wciąż, ale jak długo?) święta polskiej piosenki rozmawiać przez cały rok, planować z wyprzedzeniem, tak jak robią to inne festiwale, zamiast fundować sobie niemożliwy do ogarnięcia bałagan za pięć dwunasta. Bo nie wiem, czy zwrócili Państwo uwagę na to, kiedy wypowiedziana właśnie umowa miasta Opole z TVP została podpisana – 28 kwietnia 2017 roku, niespełna miesiąc temu! Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że pojawiły się kwestie sporne, za to wszystkim natychmiast zabrakło czasu i ochoty, by choćby próbować polubownie je rozwiązać?

Festiwal na łapu-capu

Szkoda Opola. Nie tylko tej edycji. Szkoda, że od dobrych kilkunastu lat Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej gwałtownie traci na znaczeniu. Że organizowany jest na łapu-capu, byle było, bez ambicji kreowania nowych gwiazd i zjawisk w polskiej muzyce popularnej. Że jest odtwórczy i amatorski. Że wszyscy interesują się nim dopiero, kiedy wykonawcy głośno trzaskają drzwiami, a politycy biorą się za łby, ale nie wtedy, kiedy wspaniali Skaldowie „uhonorowani” zostają koncertem na poziomie powiatowego domu kultury.

Może więc warto wykorzystać obecny kryzys, by zastanowić się, po co i czy w ogóle potrzebny jest nam jeszcze taki festiwal? Jeśli ma służyć politykom (na szczeblu krajowym czy lokalnym – bez znaczenia) do zbierania punktów w wyborach, to może lepiej, żeby w ogóle go nie było? Bo młodzi, którzy obserwują w sieci obecną awanturę, w ogromnej większości nie opowiadają się po żadnej ze stron. Śmieją się z memów, robią własne i dopytują z niedowierzaniem: ale właściwie po co to jakieś Opole, czym tu się emocjonować, kto to w ogóle ogląda?

Festiwalu w Opolu na początku czerwca nie będzie, a lukę w ramówce jakoś wypełnić trzeba. TVP mogłaby więc wysłać wozy transmisyjne do Krakowa i pokazać swoim widzom „Wesele” Wyspiańskiego w inscenizacji Jana Klaty. Po pierwsze – rzecz już jest gotowa, nie trzeba płacić za kostiumy, budować scenografii, nęcić artystów. Po drugie – sporo tam dobrej muzyki. Owszem, to black metal, ale przecież zapraszając Martyniuka, prezes Kurski dowiódł, że nie boi się ekstremalnych wrażeń. Po trzecie wreszcie, stuletni tekst Wyspiańskiego jest doskonałym streszczeniem tego, co się wokół festiwalu opolskiego wyprawia. „Oni się tam gniotą, tłoczą i ni stąd, ni zowąd naraz trzask, prask, biją się po pysku…”.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną