Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Krótszy sort

Opowiadania: gatunek z przyszłością

Czytanie opowiadań jest wymagające – trzeba zacząć używać swojego „wewnętrznego ucha”, wsłuchać się w bohaterów. Czytanie opowiadań jest wymagające – trzeba zacząć używać swojego „wewnętrznego ucha”, wsłuchać się w bohaterów. gregorylee / PantherMedia
Dawno już nie pojawiało się tak wiele zbiorów opowiadań jak tej wiosny. Ten gatunek, na rynku wydawniczym ciągle traktowany po macoszemu, rośnie w siłę.
Opowiadanie zaczyna się w tym miejscu – według Henry’ego Jamesa – w którym kończy się poezja, a zaczyna się realność.4masik/PantherMedia Opowiadanie zaczyna się w tym miejscu – według Henry’ego Jamesa – w którym kończy się poezja, a zaczyna się realność.
Mamy tej wiosny wysyp bardzo różnorodnych książek i każdy autor zupełnie inaczej traktuje formę opowiadania.Getty Images, m.p. Mamy tej wiosny wysyp bardzo różnorodnych książek i każdy autor zupełnie inaczej traktuje formę opowiadania.

„Na sprzedaż: dziecięce buciki, nigdy nienoszone” – to najkrótsze opowiadanie podobno napisał Hemingway, choć może po prostu przeczytał takie ogłoszenie w gazecie. W każdym razie tak wygrał zakład (o 10 dol.), że potrafi napisać opowiadanie w sześciu słowach.

Ale już w czasach Hemingwaya opowiadania nie były dla wydawców najlepszym kąskiem. Słynny redaktor Maxwell Perkins obawiał się o powodzenie książek swoich podopiecznych Hemingwaya i Scotta Fitzgeralda, bo wiedział, że czytelnicy wolą obszerne powieści cegły niż zbiory opowiadań. I to przekonanie wydawców pokutuje do dzisiaj. Zwłaszcza w Polsce, gdzie autorzy opowiadań błąkają się od wydawnictwa do wydawnictwa, a już najgorzej, w przekonaniu wydawców, zadebiutować opowiadaniami. Tylko autorzy ze znanymi nazwiskami mogą sobie w Polsce pozwolić na wydawanie opowiadań pomiędzy pisaniem powieści, przede wszystkim dla „podtrzymania wrażenia obecności autora na rynku”.

W tym niesprzyjającym opowiadaniom klimacie od początku roku pojawiło się jednak sporo zbiorów polskich autorów. Policzmy: Grzegorz Bogdał „Floryda” (Czarne), Andrzej Dybczak „Pan wszystkich krów” (Nisza), Zośka Papużanka „Świat dla ciebie zrobiłem” (Znak), Krzysztof Varga „Egzorcyzmy księdza Wojciecha” (Wielka Litera), Mikołaj Grynberg „Rejwach” (Nisza), Maciej Miłkowski „Drugie spotkanie” (Zeszyty Literackie). Są wydawnictwa, takie jak Nisza, które wydają przede wszystkim małe prozy (za co im chwała). A opowiadania, i to debiutanckie, zbierają też nagrody i nominacje, tak jak niedawno „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” Weroniki Murek.

Do tego dochodzą przekłady: dostaliśmy właśnie najważniejsze książki amerykańskich autorów opowiadań – „10 grudnia” George’a Saundersa (przeł. Michał Kłobukowski), „Niepamięć” Davida Fostera Wallace’a (przeł. Jolanta Kozak), a teraz w Karakterze ukazały się „Ruiny i zgliszcza” (przeł. Michał Kłobukowski), znakomity debiut Wellsa Towera. Jego opowiadania odwołują się do ważnej amerykańskiej tradycji południowego gotyku (Flannery O’Connor, William Faulkner). Bo też, wbrew listom bestsellerów, na której co roku pojawiają się kolejne gigantyczne powieści, rdzeniem współczesnej literatury amerykańskiej są właśnie opowiadania. Najciekawsi autorzy piszą opowiadania. A tradycja jest tam bardzo bogata – pisarze tacy jak Edgar Allan Poe czy Raymond Carver byli znani właśnie jako twórcy opowiadań.

Za jednym posiedzeniem

Opowiadanie stało się w Ameryce gatunkiem narodowym przede wszystkim dzięki prasie. W historii gatunku ważny był moment, kiedy E.A. Poe przeczytał opowiadanie Hawthorne’a w 1837 r. i stworzył definicję: opowiadanie to forma literacka, którą można przeczytać „za jednym posiedzeniem”.

Wielu pisarzy uważało opowiadanie za formę doskonałą, jak pisał Julio Cortazar w książce „O literaturze. Wykłady w Berkeley” (przeł. Iwona Krupecka): „Porównałem kiedyś opowiadanie do pojęcia kuli, najdoskonalszej formy geometrycznej w tym sensie, że jest całkowicie zamknięta w sobie samej, a każdy z nieskończonych punktów jej powierzchni pozostaje w tej samej odległości od niewidzialnego punktu środkowego. Obraz tego cudu doskonałości, jakim jest kula jako figura geometryczna, nasuwa mi się również wtedy, kiedy myślę o opowiadaniu, które uważam za doskonale napisane. Powieść nigdy nie przywiodłaby mi na myśl idei kuli; może mi się ukazać jako wielościan, jakaś ogromna konstrukcja. Tymczasem opowiadanie z samej definicji ciąży ku kulistości, ku zamknięciu”.

Nowoczesne opowiadanie wyrasta z dwu tradycji: Czechowa i Borgesa. Pisał o tym Harold Bloom w książce „How to read and why?”. Czechow to tradycja realistyczna: opisywał wycinek rzeczywistości, skupiał się na detalu. Bez Czechowa trudno wyobrazić sobie i Joyce’a, i Carvera. Tradycja borgesowsko-kafkowska stawia czytelnika wobec dziwności, opowiadanie ma być tajemnicą. Czytanie opowiadań jest wymagające – trzeba zacząć używać swojego „wewnętrznego ucha”, wsłuchać się w bohaterów. Opowiadanie zaczyna się w tym miejscu – według Henry’ego Jamesa – w którym kończy się poezja, a zaczyna się realność. W znakomitych opowiadaniach Wellsa Towera, który opisuje prowincję amerykańską, słabych mężczyzn i silne kobiety – pojawiają się elementy zaburzające poczucie realności, obrazy symbole czy wybijające z rytmu, zaskakujące porównania: pisklę gołębie „wyglądało jak niedogotowana gumka do ołówków, marząca o karierze prostytutki”.

Cywilizacja „New Yorkera”

Opowiadanie mogło tak się w Ameryce rozwinąć, bo było dobrze opłacane. W latach 20. Scott Fitzgerald otrzymywał 4 tys. dol. za jedno opowiadanie dla „Saturday Evening Post” (rocznie potrafił zarobić na opowiadaniach w prasie – w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze – ponad 120 tys. dol.). Capote publikował nie tylko w prasie literackiej, ale i w „Mademoiselle” czy „Ladies’ Home Journal”, czyli „Dzienniku domowym dla pań”. Do dziś opowiadania publikuje przede wszystkim „New Yorker”, dla którego pisywali wszyscy najwięksi.

„Odkąd zaczęłam czytać co tydzień »New Yorkera«, stopniowo przekonałam się, jak wysokie są w tej dziedzinie wymagania” – pisała Zadie Smith w posłowiu zbioru opowiadań „Lost and Found”. „Opowiadania i nowele są czymś więcej niż poniechanymi w połowie drogi powieściami (…). Owe krótsze formy to nie panoramy, lecz zbliżenia. Minęło wiele czasu, zanim zrozumiałam, że opowiadanie nie musi zawierać całego życia i losu każdego ze swoich bohaterów. Nie każda postać musi być zaraz Pickwickiem”. W zbiorze znalazły się trzy opowiadania, które wcześniej ukazały się w „New Yorkerze”.

Wielką nobilitacją gatunku był Nobel dla Alice Munro, ale i Nagroda Folio dla George’a Saundersa, która sprawiła, że jego książka „10 grudnia” stała się bestsellerem. Kiedy w Polsce ukazały się opowiadania Zadie Smith, słychać było zawiedzione głosy: no, owszem, niezłe, ale książka złożona z trzech opowiadań to za mało.

W Polsce, o czym pisze się od dawna, bardzo silne jest przywiązanie do opasłych powieści w lakierowanych okładkach. Częstą praktyką jest więc rozpychanie tekstu, żeby dłuższe opowiadanie wydać jak powieść (duży druk i dużo światła na stronie). Nie ma gdzie publikować opowiadań, bo nie ma takiej tradycji w popularnej prasie. Pokutuje też przekonanie, że opowiadanie jest czymś łatwym, podobnym do powieści, tylko mniejszym. Tymczasem jak trafnie pisał Jerzy Jarniewicz: „Opowiadanie uzmysławia czytelnikom, że dostępne są nam chwile, a nie czas; miejsca, a nie przestrzeń; człowiek, a nie ludzkość. Przypomina, że obraz świata jest zawsze fragmentaryczny, punktowy i ograniczony”.

Opowiadanie ma więc szansę ująć współczesność lepiej niż powieść. Istnieje też wspaniała tradycja polskich opowiadań – wystarczy przypomnieć Jarosława Iwaszkiewicza czy Kornela Filipowicza, którzy jednak nie mają swoich kontynuatorów. Mamy za to tej wiosny wysyp bardzo różnorodnych książek i każdy autor zupełnie inaczej traktuje formę opowiadania.

Być Borgesem, a nie Brandysem

Mikołaj Grynberg, autor książek dokumentalnych o traumie i zagładzie, teraz wydał zbiór krótkich opowiadań, w których kolejne osoby wyrzucają z siebie rozmaite historie – te opowieści układają się w obraz przemilczeń i strachu. Czytelnik słyszy chór głosów, polsko-żydowskich, boleśnie splecionych. Słychać i tych, którzy nie znali historii swojej rodziny, i takich, którzy są wściekli: „Przyjechałem tutaj, żeby w imieniu całej rodziny podziękować panu, podziękować za ten strach. Do kogo miałem iść, do księdza proboszcza? Pana historie, pan sobie z nimi radź sam. Idę, bo mi pociąg ucieknie”. Tych głosów jest dużo, po niektórych trudno złapać oddech. Inne nieco giną w natłoku. Ale taki dystans krótkiej opowieści im wystarcza, od części z tych opowieści trudno się uwolnić. A całość dobrze ujmuje opowieść o fotografie, który potrafił połączyć zmarłych z żywymi na zdjęciach i tak tworzył sztukowane rodzinne portrety. To jest książka o takich pozlepianych rodzinach, głęboko skrywanych tajemnicach, które wychodzą w końcu na wierzch.

Opowiadanie samo bywa tematem – jak u Macieja Miłkowskiego, w zbiorze „Drugie spotkanie” nieco przegapionym (bo zawiera opowiadania). „Kto jest kim w psychiatrii ekwadorskiej” opowiada o poszukiwaniach autora modnych latynoamerykańskich opowiadań. Narrator zamierza napisać szkice o nim i o innych pisarzach: „Wszystko tym Latynosom zawdzięczam: warsztat, styl, stosunek do czytelnika, prostą radość pisania, a także przywiązanie do opowiadania najdoskonalszego moim zdaniem gatunku literackiego Przecież niemal połowa tomów w serii »Literatura iberoamerykańska« to właśnie zbiory opowiadań. Łudzę się, że to przywiązanie południowców do opowiadania wynikało nie tylko z socjologii literatury (prasa codzienna Ameryki Południowej regularnie drukowała opowiadania), ale także ze świadomych decyzji artystycznych i medytacji warsztatowych. Aha, i nie znalazłem tam żadnego »realizmu magicznego« – żeby było jasne”.

Narrator odkrywa mistyfikację, okazuje się, że aby zaistnieć na polskim rynku literackim, najlepiej być Latynosem: „Ja też chciałem być raczej Borgesem niż Brandysem”. Miłkowski w tym żartobliwym opowiadaniu przy okazji dobrze ujmuje sytuację autorów opowiadań w Polsce. W jego przemyślanym i dobrze skomponowanym zbiorze, pełnym nawiązań literackich – są jeszcze inne żarty. Nie można tylko napisać, że Miłkowski się „dobrze zapowiada”, bo to samo on sam pisze o swoim – satyrycznie sportretowanym – bohaterze.

Gatunek przyszłości

Polscy autorzy tworzą opowiadania, które są najczęściej kompozycjami zamkniętymi, tradycyjnymi – najważniejsza bywa puenta, czasem odwracająca sens albo zmieniająca wymowę całości. Opowiadania amerykańskie, które właśnie dostaliśmy, są szkołą dezynwoltury i nieprzewidywalności.

D.F. Wallace przekracza wszelkie granice i zmusza czytelnika do podróży w nieznane. U niego nie ma wyrazistych puent. Podobnie opowiadania Wellsa Towera są portretem rzeczywistości, której przyglądamy się przez chwilę w zbliżeniu, ale która nie ma wyraźnych ram. W opowiadaniu „Brunatny brzeg” widzimy porzuconego przez żonę bohatera, który remontuje werandę i hoduje ryby. Tego opowiadania nie da się opowiedzieć, bo nie ma punktu, do którego zmierza historia. I to właśnie czytając Wellsa Towera, mamy wrażenie zbliżenia się do życia. Choćby wtedy, gdy uczestniczymy w całodziennym „festiwalu wstydu”, czyli kompromitacjach bohaterki opowiadania „Dzika Ameryka”. To jest świat, w którym bardzo trudno się porozumieć, a bohaterowie siedzą zamknięci w swoich kapsułach. Siłą tych opowiadań są też niepokojące obrazy, które przyczepiają się do czytelnika jak ta strzykwa, która pożarła wszystkie inne ryby w akwarium.

Ożywcze mogą być te dopływy opowiadań zza oceanu, jeszcze dobitniej pokazujące, że opowiadanie nie jest czymś mniej ważnym ani mniej trudnym niż powieść. Może też łamać wszystkie reguły gatunku. Kiedy powstawał w Polsce Festiwal Opowiadania, na początku XXI w., Olga Tokarczuk upominała się o ten zaniedbywany gatunek: „Nasze postrzeganie rzeczywistości rozbiło się i sfragmentaryzowało; przestymulowani szybko zaczynamy się nudzić. Percepcyjnie być może jesteśmy podobni dziś do owadów – widzimy wszystko w małych kawałkach, w puzzlach i tylko nieliczni mają odwagę i czas, żeby próbować złożyć to w całość. (…) Opowiadanie będzie gatunkiem przyszłości, jestem tego pewna”.

Polityka 23.2017 (3113) z dnia 06.06.2017; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Krótszy sort"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną