Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Muralopolo

Kibicowsko-patriotyczne murale opanowały polskie miasta

We Wrocławiu po drodze na Dworzec Główny można zobaczyć to dzieło wykonane na zlecenie kibiców WKS Śląsk. We Wrocławiu po drodze na Dworzec Główny można zobaczyć to dzieło wykonane na zlecenie kibiców WKS Śląsk. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Po epoce festiwali murali, które były wyścigiem międzynarodowych gwiazd, nastała w Polsce epoka murali historycznych i kiczowatych kolorowanek, atrap miejskiego krajobrazu.
W coraz modniejszej poznańskiej dzielnicy Śródka powstał wielki bajkowy mural iluzjonistyczny.Sebastian Frąckiewicz/Polityka W coraz modniejszej poznańskiej dzielnicy Śródka powstał wielki bajkowy mural iluzjonistyczny.
W dzielnicy Wilda pustostan przemalowano na kamienicę z toskańskiego miasteczka.Sebastian Frąckiewicz/Polityka W dzielnicy Wilda pustostan przemalowano na kamienicę z toskańskiego miasteczka.

Wrocław, skrzyżowanie ulic Kołłątaja i Kościuszki, bardzo dobrze wybrana i wyeksponowana ściana. Zobaczy ją każdy, kto będzie jechał tramwajem na Dworzec Główny. Ze ściany na potencjalnego podróżnego spogląda trójka żołnierzy wyklętych i trzy wilki. Obok, na zielonym tle logo WKS Śląsk, symbol NSZ, WiN oraz wielkie hasło: „Walcząca armio wyklęta, Śląsk Wrocław o was pamięta”.

Mural z Kołłątaja nie daje o sobie zapomnieć lokalnym mediom. I to wcale nie ze względu na plastyczną urodę, bo praca jest dosyć szkaradna: niewprawnie namalowane postaci żołnierzy i wilków przypominających rozczochrane psy kojarzą się z twórczością amatorską i sztuką naiwną, ale przecież nie o to tutaj chodzi. O muralu każdy pamięta, bo jest nieustannie niszczony: czasem to prymitywna demolka, a czasem całkiem błyskotliwa interwencja. Praca została już pochlapana różową farbą, później pojawiła się na niej swastyka, a w kwietniu po raz drugi ktoś domalował tęczę – tym razem były to kolorowe promienie wychodzące ze ślepiów wilków. Klimat niczym z Teofila Ociepki połączony z patriotycznym przesłaniem.

Murale z żołnierzami wyklętymi, upamiętniające rocznice powstań (głównie powstania warszawskiego) i murale kibicowsko-patriotyczne opanowały polskie miasta i wyparły ze ścian klasyczne graffiti oparte na literach. Bez wątpienia narodził się nowy miejski folklor i nowy rodzaj sztuki naiwnej, z własnymi kanonami i elementami obowiązkowymi: mile widziane są wszelkiego rodzaju symbole patriotyczne – powstańcza kotwica, symbol WiN, NSZ, obowiązkowo biało-czerwona flaga, często w postaci długiej wstęgi, do tego wyjące wilki, leśne krajobrazy, wojenne zgliszcza. Przypomina to przeskalowaną kibicowską vlepkę albo banner ze stadionu.

Powszechnie panuje hiperrealistyczna konwencja portretowania – bardziej lub mniej nieudolna, bowiem większość postaci przemalowana jest amatorsko z dawnych zdjęć. Dlatego też bohaterowie patriotycznych murali są przedstawiani albo w sepii, albo w czarno-białej tonacji. Oczywiście w podniosłym, patetycznym tonie. Czasem zestawienia wizerunków czy emblematów bywają zaskakujące, jak w przypadku patriotycznego muralu w Kaliszu. Na długim panelu przechodzącym w małą ścianę zmieścili się i Pilecki, Inka, Dmowski, i powstańcy warszawscy, choć ci ostatni ideologicznie z Dmowskim pewnie by się nie dogadali.

Bezwzględny dialog ulicy

Nie każdemu historyczny mural się podoba, więc wojna na ścianach trwa i prace są niszczone. Oberwał mural w Kaliszu. Znak NSZ został zabazgrany, a Dmowski dostał na czole czerwoną strużkę krwi – wygląda jak strzał z pistoletu prosto w czoło. Oberwała praca o żołnierzach wyklętych w Białymstoku, gdzie hasło „Białystok ma was w pamięci” zostało zamienione na „Białystok ma was w dupie”. W Bełchatowie na muralu poświęconym Narodowym Siłom Zbrojnym pojawił się dopisek „NSZ pod sąd, a nie na pomniki”.

Wandalizm? Owszem, ale niszczenie cudzej pracy na ulicy jest formą dialogu. Bezwzględnie brutalnego, jednak wciąż mieszczącego się w tej konwencji. Tak było od początku tzw. urban artu. I zapewne nigdy się to nie zmieni. Na nieustannie zadawane w Polsce pytanie, czy graffiti/street art to sztuka czy wandalizm, odpowiedź jest stosunkowo prosta: i jedno, i drugie. Tylko nie wypada głośno o tym mówić. Niemniej proces unaradawiania i historyzowania polskich murów trwa w najlepsze co najmniej od kilku lat. Po dojściu PiS do władzy tylko zaczął narastać i zamienił się w mainstream, a do tego sprofesjonalizował.

Muralopolo w natarciu

Początkowo wiele prac powstawało z inicjatyw lokalnych: organizacji patriotycznych, kibicowskich albo z pieniędzy spółdzielni mieszkaniowych. Ale od 2013 r., kiedy obchodzono Rok Żołnierzy Wyklętych, nastąpiła klęska urodzaju. Nowe murale pojawiły się wówczas m.in. w Świdnicy, Kaliszu, Pile, Szczecinie. Z czasem konkursy na murale patriotyczne organizował m.in. IPN czy urzędy miast, nawet w ramach budżetów obywatelskich. Jak w Kutnie, gdzie przy ul. Miłej powstała praca pod hasłem „patriotyczna renowacja” (zwyciężyła w Kutnowskim Budżecie Obywatelskim w 2015 r.).

Wcześniej muralem historycznym zajmowali się nieliczni, wśród nich Rafał Roskowiński, który na gdańskiej Zaspie już w 1999 r. malował Jana Pawła II wraz z Wałęsą. A gdy w 2009 r. tworzył przy stadionie Polonii Warszawa pracę poświęconą powstaniu warszawskiemu, ściany miast i miasteczek nie były jeszcze od morza do gór usłane kotwicami. Co ciekawe, gdy w ubiegłym roku Roskowiński postanowił namalować żołnierzy wyklętych w konwencji superbohaterskiej, niczym postaci z amerykańskiego komiksu, spotkało się to z oporem. Portal mojaorunia.pl odnotował, że lokalni społecznicy w Gdańsku Wrzeszczu zaprotestowali, bo ujęcie tematu było „zbyt luźne”. Bo choć rzecz powstała w Gdańsku Oruni, bandaż na głowie jednego z żołnierzy niektórzy widzowie brali za turban.

Uliczno-amatorskie kanony muralizmu zdążyły już zdominować gusta decydentów. Szkoda, bo czasem zdarzają się też ciekawe realizacje historycznych malowideł. Dobrym przykładem jest praca Marcina Budzińskiego poświęcona walkom o Pocztę Polską w Wolnym Mieście Gdańsku. Rzecz sfinansowana z pieniędzy stowarzyszenia Lwy Północy (kibice Lechii Gdańsk) przedstawia przeskalowany znaczek pocztowy, na który nałożono raster i dziury po kulach. Prosty, mocny koncept doskonale sprawdził się w przestrzeni miasta. Ale Budziński ma na swoim koncie także kiczowate, 160-metrowe malowidło w al. Żołnierzy Wyklętych w tym samym mieście. Była to zwycięska praca w konkursie ogłoszonym przez IPN.

Ciekawy mural znaleźć można również w Poznaniu na hali Zakładów Cegielskiego. Jego siłą jest przede wszystkim kompozycja. Choć – zgodnie z historyzującą konwencją – przedstawiająca maszerujących robotników praca jest czarno-biała, to świetnie wtapia się w otoczenie, szczególnie z perspektywy przechodnia. Jest też wykonana – świadomie lub nie – w lekko socrealistycznym stylu, tymczasem upamiętnia wydarzenia Czerwca 1956 r.

W większości przypadków murale tworzone przez środowiska kibicowskie, patriotyczne i nacjonalistyczne nie mają ambicji artystycznych. Ani nawet estetyzujących. Nie idzie tu o sztukę, tylko wyraźne manifestowanie w przestrzeni siebie i swoich poglądów. To niemal powrót do korzeni graffiti, dla którego zaznaczanie terenu było jedną z podstaw działań. Za dekadę, o ile przetrwają, turyści będą te murale patriotyczne zwiedzać niczym prace na ulicach Irlandii Północnej, które gloryfikowały męczenników po jednej i drugiej stronie tamtejszego konfliktu, a przede wszystkim oznaczały terytorium. Dzięki nim każdy wiedział, czy jest w strefie lojalistów czy republikanów.

To, co w o wiele większym stopniu psuje przestrzeń polskich miast, to muralopolo – kiczowate atrapy miejskiego krajobrazu, robione w imię sztuki, upiększania miasta i rewitalizacji, a nie patriotyzmu. Nie spotykają się też z krytyką czy protestem. Co ciekawe, podobnie jak w wypadku prac o wyklętych, podstawą ich treści jest historia, a raczej historyczna fantazja, estetycznie na poziomie kolorowanki lub taniej książki dla dzieci z hipermarketu.

Grzegorz Piątek i Jarosław Trybuś w książce „Lukier i mięso”, pisząc o nieudanych rewitalizacjach polskich miast, posługują się pojęciami „przestrzeń zdisneylandyzowana” i „historia, której nie było”. Muralopolo staje się ważną częścią tego procesu. Najsłynniejszym i najbardziej medialnym przykładem tego nurtu – zwanego także sweet artem – jest praca na poznańskiej Śródce, która znalazła się na piątym miejscu w rankingu „7 cudów Polski”, plebiscycie organizowanym przez pismo „National Geographic Traveler”.

Śródka przez lata uchodziła za jedną z „gorszych” dzielnic Poznania. Dziś stała się modna: knajpki, restauracje, kawiarnie – gentryfikacja trwa w najlepsze. Mural na Śródce, stworzony, co gorsza, z inicjatywy lokalnych społeczników, to pastelowy krajobraz przedstawiający urocze kamieniczki (każda w innym stylu), trębacza, rycerza i kobietę z obfitym biustem. Jest tu nawet reklama producenta czekolady. Słodki kicz jak z fantazji o włoskim miasteczku, choć Poznań leży od Włoch bardzo daleko.

Druga włoska fantazja znajduje się także w Poznaniu, w dzielnicy Wilda – stojący przy drodze pustostan (zwany przez mieszkańców złowieszczo: „nora gwałtu”) został pomalowany tak, by przypominał kamienicę wyciętą i przerzuconą z toskańskiego miasteczka. Tyle że nie ma to nic wspólnego z architektonicznym kontekstem Wildy, której zabudowa pochodzi głównie z przełomu XIX i XX w. Z kolei w maleńkich wielkopolskich Pyzdrach na ścianie powstało iluzoryczne malowidło przypominające o średniowiecznej świetności miasteczka. I znów: cukierkowa estetyka rodem z kolorowanki, historyczna kraina szczęśliwości.

Zawłaszczanie miejskiej przestrzeni

W ślad za Poznaniem i Pyzdrami w muralopolo poszedł Słupsk, za to w jeszcze większej skali. Na długiej, ślepej ścianie znów widzimy tu domalowany krajobraz, z przestrzenną iluzją miejskiego życia. Cóż, o wiele łatwiej i taniej malować na ścianach szczęśliwe, pełne życia miasto, niż faktycznie je takim uczynić.

Po latach festiwali murali, które na ogół były elementem potyczek o Europejską Stolicę Kultury, duże miasta wypełniły się pracami światowej sławy artystów. Często były to dzieła treściowo puste – bezpieczne, unikające trudnych tematów, nieosadzone w lokalnym kontekście, ale przynajmniej w wielu przypadkach estetyczne. Zdawałoby się, że po nasyceniu tego rodzaju grzeczną i niekrytyczną wobec rzeczywistości sztuką wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Stało się odwrotnie.

Plastycy miejscy śpią, lokalne media zachwycają się kolejnym muralopolo pod turystyczne gusta, a zawłaszczanie przestrzeni przez skrajną prawicę przechodzi bez echa, podobnie jak rozprzestrzenianie się muralu reklamowego, który dziwnym trafem umknął uwadze autorów ustawy krajobrazowej. Za chwilę w naszych miastach utkniemy po uszy w historii, tej wyklętej i tej wydumanej, kiczowato-bajkowej.

Polityka 27.2017 (3117) z dnia 04.07.2017; Kultura; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Muralopolo"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną