Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Życie nie jest piękne

Woody Allen m.in. o swoim najnowszym filmie i kłopotach Hollywood

Woody Allen Woody Allen Lionel Hahn/Briquet-Hahn/ABACA / EAST NEWS
Rozmowa z Woodym Allenem o jego 48. filmie „Na karuzeli życia”, 82. urodzinach i problemach Hollywood.
Justin Timberlake jako początkujący dramaturg i Kate Winslet jako kobieta kamikadze w „Na karuzeli życia”Kino Świat Justin Timberlake jako początkujący dramaturg i Kate Winslet jako kobieta kamikadze w „Na karuzeli życia”

Janusz Wróblewski: – Bohaterką „Na karuzeli życia”, podobnie jak „Blue Jasmine”, jest „kobieta kamikadze” ciągnąca innych za sobą na dno. Zamiast miłej opowieści przy kominku kolejny raz otrzymujemy ciekawy portret psychologiczny, który jest zarazem obrazem unicestwienia.
Woody Allen: – Już starożytni Grecy docenili ten typ bohaterek: niesłuchających głosu rozsądku, silnie ulegających instynktom i lękom. Antygona, Medea działają nie pod wpływem rozumu, tylko uczuć, czym przypieczętowują swój los. Współczesnymi odpowiednikami takich postaw zajmowali się m.in. Eugene O’Neill i Tennessee Williams. Mnie też te trudne, na granicy szaleństwa emocje fascynują najbardziej. Czasami jak we „Wszystko gra” prowadzą one do zguby mężczyznę. Częściej jednak przyglądam się światu z kobiecej perspektywy. Może dlatego, że kobiety mają większą skłonność do autodestrukcji.

Trzymając się tego literackiego porównania, można powiedzieć, że niszcząca swoje małżeństwo niewierna marzycielka, grana przez Kate Winslet, to bratnia dusza pani Bovary.
Wydaje mi się, że 90 proc. osób, które pod wpływem pożądania porzucają moralne konwenanse, ma coś wspólnego z bohaterką Flauberta. Wybierając małżeństwo, nagle uświadamiają sobie, że znalazły się w pułapce. Czują się niespełnione, nieszczęśliwe. Przygnębia je świadomość, że u boku kogoś innego mogłyby wieść lepszy, bardziej romantyczny żywot. Nawiasem mówiąc, o tej złudnej nadziei spotkania kogoś, kto będzie nam w stanie zapewnić większe poczucie bezpieczeństwa i komfortu, mówią prawie wszystkie wielkie powieści, filmy czy sztuki.

Narratorem „Na karuzeli życia” jest decydujący się na romans początkujący, zapatrzony w siebie dramaturg, dorabiający jako ratownik na plaży w Coney Island, grany przez Justina Timberlake’a. To pana alter ego?
Tylko połowicznie, bo nie mógłbym – tak jak on – uważać się za żyjącego boga. Owszem, umiem pływać, ale nie potrafię ratować ludzkiego życia. Identyfikuję się natomiast z jego niemożliwym do spełnienia pragnieniem bycia genialnym dramatopisarzem. Też chciałbym pisać jak Sofokles, Strindberg czy O’Neill. Lecz w przeciwieństwie do bohatera filmu wiem, że nigdy nie będę. Gdybyśmy spotkali go za jakieś 10 lat, przekonalibyśmy się, że nie zrobił kariery. Może pracowałby jako sprzedawca albo mechanik. Ale on tymczasem nawet tego nie przeczuwa.

Często słyszę, że moje scenariusze i filmy przypominają dramaty Czechowa. Żadnych spektakularnych wydarzeń. Ludzie siedzą i gadają. Niestety, one nie są aż tak dobre. Uważam, że w porównaniu z Czechowem są nawet beznadziejne. On był po prostu geniuszem, a tego nie da się zmierzyć czy wyważyć – tak jak nie da się uchwycić talentu Picassa. I to nas różni. Trzeba się z tym pogodzić.

Wracając do tematu kobiet. W dzisiejszym świecie wiele z nich źle się czuje w narzuconych im rolach społecznych. Domagają się równouprawnienia, zrównania zarobków z męskimi płacami, większego szacunku, nie mówiąc o karaniu za molestowanie seksualne...
Rozumiem i w pełni popieram te żądania. Z dyskryminacją i brakiem szacunku należy walczyć. Na tych samych stanowiskach kobiety nie powinny zarabiać mniej niż mężczyźni. Będąc młodszy, pisałem przede wszystkim z myślą o sobie i dla siebie. Od momentu związania się z Diane Keaton, gdy poznałem jej wyjątkową inteligencję i nadzwyczajną, głębszą od mojej wrażliwość, zacząłem tworzyć dla niej. I w ogóle dla kobiet. Sprawiało mi to coraz większą przyjemność – również dlatego, że dzięki temu mogłem pracować z wieloma wybitnymi aktorkami. Miałem szczęście, że przeszedłem odpowiednią edukację.

Ale à propos tych gwałtów i molestowania. Komentując oskarżenia pod adresem Harveya Weinsteina, oświadczył pan niedawno, że te zarzuty są „bardzo smutne dla wszystkich zamieszanych w tę sprawę”. Czy mógłby pan doprecyzować tę myśl?
Gdy mówiłem, że jest mi smutno z powodu Harveya Weinsteina, sądziłem, że wyrażam się jasno, ponieważ on jest smutnym, chorym człowiekiem. Byłem zaskoczony, że zostało to zinterpretowane inaczej. Rozwiewając wszelkie wątpliwości, mogę tylko dodać, że i dziś, po tym wszystkim, co się dzieje wokół Harveya Weinsteina, myślę podobnie. To tragedia dla wszystkich wykorzystanych przez producenta biednych kobiet. I smutne wydarzenie dla niego, gdyż jego pogmatwane życie legło w gruzach.

Wskutek tego skandalu oraz akcji #metoo coś się zmieni? Sądzi pan, że przemoc seksualna w Hollywood zostanie ukrócona?
Mam taką nadzieję.

(W tym momencie przysłuchująca się rozmowie agentka Woody Allena uprzejmie, lecz stanowczo prosi o trzymanie się wątku filmowego).

OK. Jeden film rocznie to dla pana norma. Pracując z taką regularnością, jak pan rozpoznaje, czy coś się udało czy nie?
Nie potrafię być obiektywny. Zajmuję się projektami filmowymi niezbyt długo, lecz intensywnie, przeważnie sześć do ośmiu miesięcy w roku. Koncentracja osłabia dystans, więc poruszam się trochę po omacku. Prawie wszystko mi się podoba, nawet jeśli współpracownicy mnie pocieszają, że wcale nie poszło tak źle.

Tracąc zdolność kontroli, musi pan jednak podejmować właściwe decyzje. Komu pan wtedy ufa?
To nie jest kwestia oceny czy zaufania. Pracuję najlepiej, jak potrafię. Daję z siebie wszystko. A potem ruszam dalej, nie oglądając się za siebie. Rozmawiamy o „Na karuzeli życia”, tymczasem jestem już po zdjęciach do kolejnego filmu. Niektórym spodoba się bardziej, inni powiedzą, że się pomyliłem. Nic na to nie poradzę. Zamiast się zadręczać, latem wyreżyseruję znowu coś nowego. Dziedziną, w której obowiązują jasne i proste kryteria, jest oczywiście nauka. W sztuce liczą się jeszcze emocje, doświadczenie, ego, wyobraźnia. Wartościowanie jest wypadkową smaku, gustu, wiedzy, wychowania i mnóstwa innych rzeczy.

Czyli nie przejmują pana opinie krytyków i widzów?
Nie sprawdzam box office’u. Nie czytam recenzji. Czasami ktoś mi powie, że lubi ten czy inny mój film. To miłe, jednak nie przywiązuję do tego większej wagi. Proszę mi wierzyć, że odkąd ukończyłem „Bierz forsę i w nogi” w 1968 r., nigdy więcej tego filmu nie obejrzałem. Pozostałych też nie, a zrobiłem ich już blisko 50. Po premierze żegnam się z tytułem raz na zawsze. Nawet gdy potem trafiam przypadkowo na jeden z nich w telewizji, przerzucam kanał. Nie zastanawiam się, jakbym go zrobił dzisiaj, co warto zmienić, po co w ogóle go nakręciłem. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

Coney Island to rozrywkowa dzielnica nowojorska, w której upłynęło pana dzieciństwo. Osadzając tam w latach 50. akcję „Na karuzeli życia”, uporczywie wraca pan jednak do przeszłości. W jakim celu?
Coney Island zapamiętałem jako magiczne miejsce pełne światła, akrobatów, iluzjonistów, roześmianych dzieci, pięknych kobiet. Wystarczyło wyjść ze szkoły i przejść się bulwarem nieopodal morskiej plaży, by znaleźć się w fantastycznej, cukierkowej krainie. Dziś nieistniejącej, przypominającej park rozrywki. Nie wracam do wspomnień, nie szukam pocieszenia. Pomyślałem, że barwne, beztroskie, sentymentalne tło będzie prowokująco kontrastowało z drastyczną historią opowiadaną na ekranie.

1 grudnia kończy pan 82 lata. Co ten wiek dla pana znaczy?
Zdecydowanie nie chciałbym być starszy. Człowiek stara się walczyć z rozmaitymi słabościami, ograniczeniami fizycznymi, jednak nie da się zatrzymać czasu. Mimo że mam założony aparat, źle słyszę. Coraz gorzej widzę. W młodości grałem w piłkę, teraz już nie mogę. Tęsknię za tym. Żałuję, że mam to za sobą. Najgorsze, że jednak w miarę przybywania lat w ogóle nie czuję się mądrzejszy. Dawniej wyobrażałem sobie, że przeżywszy 70–80 lat, przybędzie mi rozumu, doznam olśnienia. Wreszcie zrozumiem siebie i świat. Nic z tych rzeczy. Przybywa tylko bólu, w dodatku doskwierającego dłużej. Nie powiem, żeby mnie to uszczęśliwiało.

Jak zmienił się pana stosunek do miłości? Czy z wiekiem patrzy pan na całe to pobojowisko próżności, emocji i pożądania inaczej?
Wie pan, prawda jest taka, że potwierdzają się wszystkie obiegowe banały. Młodość jest najpiękniejszym okresem życia, chociaż strasznie wtedy cierpimy, zachowujemy się głupio, łamiemy serca innym i naiwnie wierzymy, że stworzymy idealny związek, który zaprowadzi nas do raju. Od siebie dodam tylko, że niczego mnie to nie nauczyło. Gdybym jakimś cudem, posiadając taką samą wiedzę jak teraz, mógł rozpocząć dorosłe życie raz jeszcze, prawdopodobnie popełniłbym dokładnie te same błędy. Nie miałbym nic przeciwko temu, czemu nie, znów odczuwałbym rzeczywistość intensywnie.

Życie według pana jest bardziej komedią czy tragedią?
Zawsze i nieodwołalnie wydawało mi się ono tragiczne. Nawet jako pięcioletnie dziecko ciężko odczuwałem grozę istnienia. Trudno było ją tylko wyrazić. Nie znajdowałem na to odpowiednich słów. Życie dobre, złe, przyzwoite, jakie jeszcze? I co dalej? Pociągała mnie dramaturgia, marzyłem o pisaniu poważnych sztuk, lecz ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu lepiej mi wychodziło wymyślanie dowcipów. Lubiłem rozśmieszać. Ilekroć występowałem w roli komika, zawsze odnosiłem sukcesy. Nie wiem, skąd się to we mnie wzięło, bo w mojej rodzinie poczucie humoru jest raczej rzadką cechą. Koledzy w klasie, znajomi, dziennikarze radiowi domagali się więcej szmoncesów, ustawiali coraz wyżej poprzeczkę, a ja od 16. roku życia spełniałem ich wymagania, zarabiając przy okazji niezłe pieniądze. Na ambitniejsze rzeczy nie starczało już czasu. Dopiero po latach, gdy mogłem sobie na to pozwolić, spróbowałem zmienić tonację na bardziej serio. Z tych prawie 50 wyreżyserowanych przeze mnie filmów jakieś 10 nie jest komediami. Ale nawet w tych lżejszych przebija smutek i pesymizm.

Tworzył pan te dowcipy według jakiejś tajnej receptury?
Nie, wymyślałem je instynktownie. Ludziom się wydaje, że jak piszesz żart, to doskonale wiesz, co robisz. Tak nie jest. To wypływa z podświadomości. Nie kontrolując się, plotłem na głos zdania, które akurat przychodziły mi do głowy. Zaskakiwałem sam siebie, czasami się śmiałem, jak gdybym usłyszał je od kogoś obcego. A te najzabawniejsze spisywałem.

Ma pan jeszcze jakieś marzenia w tym wieku?
Jak już wspomniałem, pozbyłem się złudzeń, że mogę być drugim Czechowem. Kiedyś żyłem w strachu, że wykryją u mnie terminalnego raka mózgu. Teraz wystarczyłoby mi jedynie, gdybym do końca życia nie złapał demencji, alzheimera albo innej choroby, która pozbawiłaby mnie kontaktu z rzeczywistością. Tego obawiam się najbardziej. Tak czy inaczej, w moim wieku trzeba raczej dać sobie spokój z marzeniami i godzić się z tym, co jest.

Wreszcie coś optymistycznego. W ten sposób życie może być piękne.
Nie bardzo. Nie mam powodów tak uważać. Niezbitych dowodów, że życie jest piękne, jakoś nie dostrzegam, wręcz przeciwnie. Całe zdobyte przeze mnie doświadczenie świadczy o tym, że życie jest gorzkie, wstrętne, bezsensowne i absurdalne.

rozmawiał Janusz Wróblewski

***

Woody Allen – reżyser, aktor, komik, scenarzysta, dramaturg, pisarz i miłośnik jazzu nowoorleańskiego, jeden z najwybitniejszych twórców światowego kina. Urodził się 1 grudnia 1935 r. w Nowym Jorku na Bronksie jako Allan Stewart Konigsberg. Najczęściej grywał sfrustrowanych żydowskich intelektualistów, mających problemy z kobietami, seksem, życiem i śmiercią. Wieczny romantyk, niezmordowany cynik. Człowiek dociekliwy, analizujący w swojej twórczości współczesne dylematy moralne.

Polityka 48.2017 (3138) z dnia 28.11.2017; Kultura; s. 91
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie nie jest piękne"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną