Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Mlekiem i miodem pisane

Poetki z Instagrama

Instagramowy profil Rupi Kaur Instagramowy profil Rupi Kaur Instagram
Wiersze, które czytają miliony? Recepta jest prosta – najpierw trzeba zdobyć tysiące obserwatorów w mediach społecznościowych, a potem wydać książkę. Choćby z pustymi stronami.
Instagramowy profil Jakobe MansztajnaInstagram Instagramowy profil Jakobe Mansztajna
Instagramowy profil Julii SzychowiakInstagram Instagramowy profil Julii Szychowiak

Zdjęcie kartki i napis „jeśli/jesteś/czuła/jesteś/potężna” i setki tysięcy polubień na Instagramie. Tak wygląda utwór Rupi Kaur, najbardziej znanej „instapoetki”, mieszkającej w Kanadzie 25-letniej emigrantki z Indii. W 2014 r. ukazała się jej książka „Mleko i miód”, która sprzedała się na całym świecie w ponad 2,5 mln egzemplarzy. Dla porównania John Ashbery, najbardziej znany i utytułowany poeta amerykański – zmarł w zeszłym roku – sprzedawał 10 tys. egzemplarzy i to tylko wtedy, gdy akurat dostał Nagrodę Pulitzera.

Rupi Kaur nie wysyłała utworów do literackich magazynów, tylko budowała pozycję na Twitterze i Instagramie, gdzie śledzi ją 1,8 mln osób. A niektórzy ją parodiują – powstał zwyczaj, żeby na Twitterze co banalniejszą sentencję opatrywać podpisem „rupi kaur”. Krąży też przerobiony jej tekst: „Wszystkie rodzimy się takie piękne największą tragedią jest przekonanie, że nie jesteśmy rupi kaur”.

Znak firmowy

„Instapoetek” jest coraz więcej, do najbardziej znanych należą: Tyler Knott Gregson, Lang Leav (która urodziła się w obozie uchodźców w Tajlandii, a teraz żyje w Nowej Zelandii), Amanda Lovelace i autorka publikująca pod pseudonimem Atticus. Jedni mówią, że wreszcie poezja trafia „pod strzechy”, do ludzi, którzy wcześniej się nią nie interesowali, inni widzą w tym zjawisku coś na kształt kultu modowych blogerek. Rzeczywiście mamy do czynienia z wielką falą twórczości kobiet, które piszą przede wszystkim o miłości i porzuceniu, a ich odbiorcami są w dużej mierze także dziewczyny, często zresztą też próbujące pisać. Wśród „instapoetek” są i takie, które nie tylko tworzą bestsellery, ale i dostają nagrody literackie – jak Kate Tempest i Hollie McNish, performerki mające swoje kanały na YouTube i cenione za humor i autoironię.

To zresztą nie pierwszy raz, kiedy takie zjawisko poetyckie zawojowało listy bestsellerów. Miliony książek sprzedawał też pod koniec lat 60. Rod McKuen odziany w sweter z warkoczami poeta i autor piosenek, autor bestsellerowego albumu „Listen to the Warm”. Nazywano go „królem kiczu”, ale i „najbardziej niezrozumianym artystą wszech czasów”. Rupi Kaur króluje na Instagramie i w krótkich sentencjach opowiada o swoim życiu. Autoironia jest jej obca, tu się liczy szczerość.

Książka „Mleko i miód” Kaur ukazała się po polsku w wydaniu dwujęzycznym, z rysunkami autorki i właściwie mogłaby pozostać po angielsku, bo z przekładu dowiadujemy się na przykład, że poetka „za pośrednictwem swoich wierszy angażuje się w tematykę miłości straty traumy gojenia ran i kobiecości”. Poetycka inwencja nawet w opisie książki objawia się brakiem znaków przestankowych i wielkich liter, z czego Rupi (rupi) uczyniła swój znak firmowy. Wszystko po to, by podkreślić wyjątkowość tego języka, który sam w sobie wyjątkowy nie jest, przeciwnie – to są sentencje jakby wyjęte z podręcznika do nauki języka. Chodzi o najprostsze opisanie dramatycznych często przeżyć. Bo zapiski Rupi dotyczą rzeczy bolesnych i są rodzajem terapii. Stąd bierze się ich największa siła i popularność.

Zaczyna się od opisów upokorzenia przy okazji pierwszych kontaktów erotycznych: „twoje nogi to przystanek dla mężczyzn chcących odpocząć”. Wracają do bohaterki wspomnienia o molestowaniu przez ojca. Kaur opowiada o tym, jak mężczyźni wykorzystują kobiety, i zaczyna od pierwszego mężczyzny, czyli ojca. Opisuje różne stany upokorzenia: „nie potrafię powiedzieć czy moja matka/boi się mojego ojca czy/jest w nim zakochana wygląda to/tak samo” – to jedno z trafniejszych jej spostrzeżeń.

Ale miłość to nie tylko cierpienie – część zapisków to śmiałe erotyki, w których kobieta oczekuje na ekstazę i opowiada o masturbacji. Znajdziemy tu przekonanie, że w kobiecie jest ogień i siła, są też potrzeby, które kochanek powinien spełnić – Rupi staje po stronie kobiet i dziewczyn świadomych swoich potrzeb. Część tekstów jest erupcją żalu po stracie. Poetka przekonuje, że kobiety dają mężczyznom za dużo i trafiają na egoistów, dla których „ludzkie serce tak mało znaczy”. Jej przekaz dla kobiet – do pewnego momentu – brzmi: ufajcie w swoją siłę. Jeden z zapisków to wręcz lista zaleceń w punktach, co robić po rozstaniu, brzmią jak z poradnika poppsychologii.

Rupi Kaur zachęca do akceptacji siebie, swoich rozstępów, zajmuje się nawet depilacją (w duchu: rób, co chcesz, jesteś piękna). Ale cały ten przekaz wzmacniający i feministyczny niespodziewanie rozpada się w ostatniej części książki, kiedy okazuje się, że nie liczy się, kim są dziewczyny, do których się zwraca, nie jest ważne wykształcenie, tylko miłość: kochaj, kochaj, nie dbaj o siebie, tylko o sukces innych: „nic nie znaczy twój stopień naukowy/twoja praca/pieniądze/nie liczy się nic/oprócz miłości i więzi z drugim człowiekiem”. A przeznaczeniem dziewczyny jest „pomagać ludziom odnosić sukcesy” i nie myśleć o sobie.

Czy nie czytaliśmy w pierwszej części o tym, że kobieta za dużo daje z siebie tym, którzy tylko biorą, i poświęca się, nie myśląc o sobie? Okazuje się, że w tej historii nie chodzi o wyjście z błędnego koła. Oddawaj siebie innym, nie myśl o sobie. Bądź zakochana i tyle.

Dramatyzm i codzienność

Przekonywanie dzisiaj młodych kobiet, że nie liczą się ich osiągnięcia i mają tylko służyć innym, zaprzecza temu, co kobiety osiągnęły w XX w. Taki przekaz sprzyja powtarzaniu roli ofiary, od której w pierwszej części książki bohaterka chciała się uwolnić. Jej książka nie jest więc żadną „formą wybawienia”, jak chciałaby autorka. Całość zaś kończy się apostrofą do czytelniczki, przed którą Rupi, jak deklaruje, klęka, bo „nie masz pojęcia jakim jesteś cudem”. Każda czytelniczka chciałaby to usłyszeć, nic więc dziwnego, że miliony kupiły jej następną książkę „Słońce i jej kwiaty”, która lada moment ukaże się w Polsce, i opisuje doświadczone kobiety-emigrantki.

Sukces Rupi Kaur rozpoczął modę na ten typ poezji wydawanej w wysokich nakładach. Polski wydawca „Mleka i miodu”, wydawnictwo Otwarte, poszedł za ciosem i opublikował książkę polskiej „instapoetki” Anny Ciarkowskiej „Chłopcy, których kocham”. Najpierw był profil na Instagramie, na którym autorka publikowała swoje teksty – pojawiały się one na przykład na gołych plecach, na T-shirtach, a czasem banalnie – na kartkach. Stronę autorki na Facebooku polubiło kilkadziesiąt tysięcy osób. I dopiero wtedy wyszła książka w tym samym formacie co „Mleko i miód” Kaur, podobna graficznie (obie można znaleźć wyeksponowane w Empiku, co polskiej poezji nie zdarzyło się chyba od czasu księdza Jana Twardowskiego). Cena również jest w przypadku obu książek podobna – 40 zł, obie są odpowiednio ciężkie i grube – tom Ciarkowskiej ma ponad 300 stron. Jednak już przy pobieżnym kartkowaniu okazuje się, że cała treść zajmuje może 1/3 książki, co i raz natykamy się na puste kartki.

Widzimy na przykład jednozdaniową sentencję: „Poruszona twoim krokiem ziemia jeszcze drży” na jednej stronie, a na drugiej mały rysunek paprotki, i tak wyglądają dwie strony. W efekcie czytelnik dostaje tom wyglądający jak zebrane wiersze Wisławy Szymborskiej, a w środku świecą pustki.

W dodatku w książce Kaur, pomijając jakość, mnóstwo się dzieje, jest pełna dramatyzmu i codzienności, tom Ciarkowskiej jest zaś zbudowany na jednym porównaniu: życie miłosne to morski krajobraz, w nim muszle, ryby, kamienie, czyli przyziemni chłopcy, z którymi męczą się dziewczyny. Tonacja jest tak jednostajna, że trudno zauważyć, że całość dzieli się na części. Po kilkunastu stronach można się poczuć tak, jak po przebrnięciu przez setki stron nudnych opisów. Pojawiają się również mądrości: „tracić można na raz lub na wiele razy”. Czy po polsku daje się tracić „na wiele razy”? Pragnienie oryginalności stoi tu w sprzeczności z gramatyką. Całkowicie arbitralny jest podział na kolejne „utwory”, czyli luźne wrażenia dotyczące miłości bądź straty. Czytelnika czeka jeszcze proza poetycka w formie listów do chłopca ostrygi, kamienia bądź ryby. Na końcu „morze jest znużone”, ale czytelnik jeszcze bardziej.

Ciarkowska deklaruje, że poezja nie jest rozumieniem, tylko współodczuwaniem i zaprasza do wejścia w swoją wrażliwość. Tym samym lekką ręką odrzuca całą tradycję poetycką, wszystkich poetów, dla których poezja była i jest przede wszystkim pracą w języku. W świecie Ciarkowskiej właściwie każdy może wysnuć z siebie wiersz, jak z muszli małża. Tymczasem poeci zwykle mówią o tym, że nie ma twórczości bez czytania innej poezji, bez rozmowy z innymi wierszami, i to jest często w poezji najciekawsze.

No cóż. To, co na Instagramie może wyglądać na zgrabną sentencję miłosną na atrakcyjnym tle (gołych pleców), w książce wygląda przede wszystkim na produkt przygotowany dla czytelniczek, które złapią się na lep „wrażliwości” i morskich ornamentów.

Poza tym u Rupi Kaur i u Ciarkowskiej brak zupełnie autoironii i humoru. Jest za to sporo pretensjonalności i nieustająca powaga. Podział na prozę i poezję w tych książkach dosłownie realizuje żartobliwą definicję poety Darka Foksa: „z lewej równo, z prawej poszarpane” – to jest wiersz, a proza: „z lewej równo, z prawej równo”. Tymczasem współczesna poezja, zwłaszcza ta obecna w mediach społecznościowych, jest autoironiczna i prowokująca. „Nowe wiersze znanych poetów” – strona Grzegorza Uzdańskiego, komentarze Julii Szychowiak czy Jakobe Mansztajna są rodzajem gry z czytelnikiem. Warto szukać takich form, a przede wszystkim nie dać się nabierać na puste strony.

Polityka 8.2018 (3149) z dnia 20.02.2018; Kultura; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Mlekiem i miodem pisane"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną