Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Arendt trafia pod strzechy

Kawiarnia literacka

Mem z Arendt przykryje szmalcowników, Jedwabne i wygra polsko-izraelską awanturę o wizerunek.

Nie zdarzyło mi się spotkać negacjonisty, który swoje badania nad historią drugiej wojny, zagładą Żydów i losami więźniów obozów koncentracyjnych skwitowałby słowami: „Z moich ustaleń wynika, że liczba ofiar obozów faktycznie była mniejsza, niż szacowali historycy. Komory gazowe pochłonęły mniej istnień ludzkich. Ale to chyba dobrze, może niektórzy się uratowali i ich dzieci gdzieś żyją? A może zginęli, ale w mniej straszny sposób?”. Nic z tego. Konkluzja każdorazowo taka sama: Zagłady nie było, a Żydzi kłamią na temat własnej historii, bo mają w tym swój interes. Całkiem podobnie rzecz ma się z judenratami – narzuconymi Żydom przez Niemców administracjami, które wpierw służyły jako atrapa gettowego samorządu, a potem, gdy eksterminacja nabrała tempa, zmuszane były do udziału w selekcjach podczas kolejnych akcji likwidacyjnych. Z judenratami, o których dzisiaj głośno jak Polska długa i szeroka.

Oto ubocznym skutkiem zaostrzającej się polsko-żydowskiej awantury (piszę to dzień po fatalnym wystąpieniu premiera Morawieckiego w Monachium) jest odkrycie pism Hannah Arendt. Może nie tyle pism, nie przesadzajmy, ale jednego cytatu ze sławnej książki „Eichmann w Jerozolimie”. Podawany z ust do ust, z tweeta do tweeta i z artykułu do artykułu, brzmi następująco: „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział w historii”. Na Arendt powołują się osoby znane (doradca prezydenta RP, ksiądz upominający się o ofiary Wołynia, redaktor naczelny „Super Expressu”, czołówka publicystów prawicowych tygodników opinii, sympatyzujący z władzą historycy) oraz zupełnie nieznane, które przypuszczalnie wczoraj dowiedziały się o istnieniu tej ważnej filozofki, a przedwczoraj – o tym, że była zagłada Żydów. Zwłaszcza dla nich jest Arendt sprawiedliwą, która ujawniła kompromitującą prawdę otoczoną zmową milczenia.

Jak zwykle teorie spiskowe maszerują tu ramię w ramię z ignorancją i złą wolą. Nikogo nie obchodzi, że tezy Arendt, wyostrzone i pisane na potrzeby polemiki z ówczesnymi elitami żydowskimi w Ameryce i Izraelu, dawno zostały przez badaczy osadzone w kontekście, zniuansowane, poddane naukowej weryfikacji. Nikogo nie interesuje, że od czasów Arendt o Zagładzie napisano setki książek i wiele z nich, problematykę żydowskiej kolaboracji podejmujących, ukazało się po polsku, czasem kilka dziesięcioleci temu. (Tu rozglądam się po własnych półkach, na chybił trafił: Ringelblum, Perechodnik, Czerniaków, Wiesenthal, Bauer, Edelman, Infeld, Eisenbach, Auerbach, Gutman, Segev...). Nieważne, że filozofka nie była historyczką Zagłady, nie miała dostępu do wielu źródeł, nie czytała w jidysz ani po polsku i mówiąc delikatnie – średnio orientowała się w dziejach drugiej wojny światowej na Wschodzie. Mniejsza, że o własnych kolaborantach Żydzi dyskutowali zawzięcie w latach 50. minionego stulecia. Liczy się jedno: Wybitna Żydowska Filozofka, uczciwa żydowska badaczka, Pani Arendt – jak z namaszczeniem piszą ci, których trudno podejrzewać o sympatię do Żydów – kiedyś powiedziała, że Żydzi uczestniczyli we własnej zagładzie, co można wykorzystać w obecnej polemice z nimi i z premierem Netanjahu.

Polskiemu kołtunowi, który wczoraj zainteresował się zagładą żydowskich sąsiadów swoich dziadków (albo pradziadków) i nie zdążył sięgnąć po żadną książkę o Holokauście, informacja o istnieniu judenratów spadła z nieba. Obrany z niuansów i kontekstu mem z Arendt przykryje szmalcowników, Jedwabne i wygra polsko-izraelską awanturę o wizerunek, a przynajmniej poprawi samopoczucie. Zgrabny mem. Trafi pod strzechy. Tak samo prawdziwy jak, zgadnij koteczku, „polskie obozy”. A przecież ludzie, którzy z lubością na Arendt się powołują, tak energicznie z „polskimi obozami” walczą i w ogóle wystrzegają się skrótów myślowych i stereotypów.

Że nie ma tu miejsca na jakąkolwiek refleksję moralną i antropologiczną na temat człowieka postawionego w obliczu zagłady? Wolne żarty! Refleksja? Że Zagłada i getto są opowieścią nie tylko o Żydach, ale o człowieku i ludzkiej naturze? Zbyt trudny, uniwersalny i niebezpieczny temat na dzisiejsze czasy. Ważne, że odpowiemy, aż pójdzie im w pięty. Ale nie to szokuje najbardziej. Mniejsza o brak empatii i łatwość ferowania wyroków (doradca prezydenta, który wie, że powstanie w getcie warszawskim wybuchło za późno, a ludzie się nie buntowali; gdybyż on tam wtedy był, Anielewicz mógłby czyścić mu buty!). Najgorsza jest przebijająca ze wszystkich wypowiedzi satysfakcja z własnego odkrycia, że Żydzi załatwili się sami, że już teraz wiemy na pewno, że są od nas gorsi. Tę satysfakcję, jako najbardziej przykrą, zapamiętam z obecnej afery najdłużej. Zaciąży nad polsko-żydowskimi relacjami na lata.

***

Piotr Paziński – pisarz, filozof, tłumacz, redaktor naczelny „Midrasza”, badacz związany z Uniwersytetem Muri im. Franza Kafki. Zajmował się „Ulissesem” Jamesa Joyce’a, ogłosił dwa tomy własnej prozy: „Pensjonat” (2009 r.) i „Ptasie ulice” (2013 r.) oraz tom esejów „Rzeczywistość poprzecierana” (2015 r.).

Polityka 11.2018 (3152) z dnia 13.03.2018; Kultura; s. 81
Oryginalny tytuł tekstu: "Arendt trafia pod strzechy"
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną