W przypadku wielkobudżetowych produkcji dla potężnych studiów filmowych reżyserzy są zazwyczaj wykonawcami zleceń. A jeśli okazują się niepokorni, można ich wymienić. Przekonali się o tym m.in. Edgar Wright, który miał nakręcić „Ant-Mana”, czy Phil Lord i Christopher Miller, których Disney zwolnił z prac nad filmem o Hanie Solo, oddając stery Ronowi Howardowi.
Lepsza odsłona Thora
Ale zdarzają się wyjątki, nawet u Disneya. Dzieje się tak zwykle wtedy, gdy studio bierze się za ryzykowny projekt, jak np. „Strażnicy Galaktyki”, powierzeni – ku zaskoczeniu – Jamesowi Gunnowi. Albo gdy szuka się nowej ścieżki dla znanego już bohatera – tak bracia Russo „naprawili” Kapitana Amerykę, a Taika Waititi uratował Thora. Dwa poprzednie filmy z Thorem uznaję się za najsłabsze w całym Kinowym Uniwersum Marvela.
„Thor: Ragnarok” to przedefiniowanie Boga Gromu, który z mówiącego szekspirowską frazą mięśniaka i sztywniaka przeobraził się w herosa bardziej współczesnego, a przede wszystkim swobodniejszego. Waititi postawił na talent komediowy Chrisa Hemswortha, który już wcześniej dowodził, że ma zadatki na komika, a którego Marvel traktował jako atrakcyjną górę mięśni. Jeśli dołożyć do tego wizualne odświeżenie świata Thora, który ewoluował od mroku i monumentalnych pałaców do kolorowego, inspirowanego grafikami Jacka Kirby’ego kosmosu, a także wspaniałą Tessę Thompson w roli Walkirii, otrzymamy jeden z lepszych filmów superbohaterskich ostatniej dekady (a przecież było ich niemało).
Taika Waititi pracował nie tylko na materiale filmowym, ale też wokół niego – produkcji towarzyszyła bezprecedensowa kampania promocyjna, w dużej mierze prokurowana przez Waititiego, który zarzucał fanów zdjęciami i dziwacznymi filmikami, prezentując unikalną atmosferę pracy na planie.
Taika Waititi, dziwaczny reżyser
Taika Waititi generalnie nie jest zbyt poważnym człowiekiem. Uwielbia się wygłupiać, być w centrum uwagi, wykorzystuje każdą okazję, by stroić sobie żarty. Przykładem zawarty na wydaniu Blu-ray reżyserski komentarz, właściwie żart. Waititi śpiewa, łże jak najęty, wyolbrzymia, żartuje, zaprasza na nagranie swoją dwuletnią córeczkę i przy każdej okazji chwali Taikę Waititiego – aktora.
Takie komentarze to zwykle okazja, by zdradzić tajniki produkcji, objaśnić poszczególne sceny itp. Tymczasem w „Ragnaroku” jest to niemal zupełnie ignorowane. W zamian dostajemy m.in. wymyślone naprędce przez Nowozelandczyka słowa do melodii towarzyszącej prezentacji logo Marvel Studios.
W innych materiałach Waititi bryluje i unika powagi, przebierając się w strój jednego ze statystów i ponownie wygłaszając peany na temat siebie jako aktora.
Osobliwe okoliczności w studiu Disneya
Ciekawe, że wielkie studio z dobrodziejstwem inwentarza przyjęło do wielomilionowego projektu reżysera dziwaka, mówiąc mu: proszę, bądź dziwny. Co się opłaciło. W prasie uwagę przykuwali nie Hemsworth (Thor) albo Ruffalo (Hulk), czyli gwiazdy Marvela, ale właśnie Waititi, którego energia i nieprzewidywalność czyniły idealnym gościem programów.
„Thor: Ragarok” to w ogóle ewenement. W trzecim solowym filmie Thor został poprawiony. Hemsworth ewoluuje w pełniejszego aktora. Restrykcyjny Disney daje dziwacznemu reżyserowi wolną rękę i zamiast go chować, eksponuje w promocji. Wreszcie – co chyba najbardziej szokuje – „Ragnarok” doczekał się świetnego polskiego dubbingu, czyli czegoś, co w kinie superbohaterskim zdarza się niezwykle rzadko. Choć za to ostatnie Waititi raczej nie odpowiadał.