Okazja do wspomnień jest niezwykła. W 1918 r. zmarło czterech wybitych twórców: malarze Gustav Klimt i Egon Schiele, architekt Otto Wagner i projektant Koloman Moser. Sporo ich dzieliło. Począwszy od wieku: najstarszy z nich Wagner miał wówczas 77, a najmłodszy Schiele – zaledwie 28 lat, po estetyczne wybory, zawodowy sukces itd. Ale jedno łączyło – trudny do przecenienia wkład w kreowanie ducha epoki i tworzenie podstaw czegoś, co dziś zwiemy wiedeńskim modernizmem. W stolicy Austrii postanowiono ową rocznicę potraktować wyjątkowo uroczyście, bezprecedensowym (nie tylko w skali Austrii, ale chyba i Europy) projektem nazwanym „Beauty and Abyss” (Piękno i otchłań).
Przyciągająca epoka
Zaczęło się od nieoczekiwanego spięcia i skandalu. Otóż firmy reklamowe w Niemczech i Wielkiej Brytanii odmówiły z paragrafu „obsceniczne” umieszczenia w przestrzeni publicznej plakatów i billboardów reklamujących przedsięwzięcie pracami Egona Schielego. Nic nie dały próby mediacji i odrzucono też propozycję, by miejsca intymne „zapikselować”. Skończyło się na tym, że na reprodukcje naklejono białe paski z napisem „Sorry. Ma 100 lat, ale wciąż jest zbyt śmiały”, zyskując w ten sposób nieoczekiwany efekt reklamowy. Co ciekawe, nie było problemu z umieszczaniem plakatów w przestrzeni publicznej: ani w uchodzącej za mieszczańską Austrii, ani w purytańskich Stanach Zjednoczonych. „Jak pruderyjni nagle stali się Niemcy” – kpił „Die Welt”. „Schiele zbyt niegrzeczny dla metra” – konstatował „The Times”.
Ale i bez skandali Wiedeń by sobie poradził. Bo nie tylko wyjątkowe postaci są magnesem, przyciąga też epoka, którą przywołują. Przełom XIX i XX w. Czasy powoli odchodzącej, ale ciągle stroszącej piórka cesarskiej władzy.