Wracamy na Nowogrodzką, wracamy do Prezesa, do pajacującego Mariusza, do Grześka, Ryśka, dziewczyn z Nowoczesnej – po staremu. Podejście tylko nowe, bo choć postacie wracają takimi, jakimi były w poprzednich seriach, to już nie są nośnikami humoru (przynajmniej nie jest to ich główne zadanie), a myśli o polityce i politykach.
„Ucho” i wspomnienie PRL
I tak w „Uchu...” debiutuje Leszek z SLD, były premier, który nie pojawia się w roli przerysowanej, śmiesznej karykatury, jak to zwykle bywało z innymi postaciami, ale jako przyczynek do porównania Polski AD 2018 z PRL. W rozmowie z Prezesem były premier rzewnie wspomina dawne czasy, socjalizm, partyjną telewizję, prasę, „czy się stoi, czy się leży... 500 zł się należy”. I z wyraźnym podziwem spogląda na architekta powrotu podobnego stanu rzeczy. Sam Prezes robi uniki, trochę zaprzecza, mówi, że przecież nie ma przemocy, a na zwrot „towarzyszu” aż się krztusi. Leszkowi jednak nie przerywa, widzi rację w jego słowach.
W drugim wątku z kolei Robert Gorski i spółka rozprawiają się z opozycją, z naciskiem na lewicę i próby zjednoczenia.
Czytaj także: „Ucho prezesa” nie nadąża za rzeczywistością
Opozycja też grzeszy
Ciekawy to obrazek: najpierw ustami Leszka został podsumowany obecny stan rzeczy, a potem poprzez pokazanie waśni w opozycji wskazano, że chyba nie zanosi się na zmiany, skoro alternatywa właśnie tak wygląda.
Znowu więc nie jest jakoś szczególnie zabawnie. Ale interesująco obserwować, jak takie zabawy „Ucha...” w przewidywanie różnych zagrywek polityków mogą wpłynąć na same zagrywki – bo np. opcja sojuszu Leszka z Prezesem, gdyby się ziściła, nosiłaby od teraz brzmię tego odcinka. Ciekawa gra. I mało śmieszne „Ucho prezesa”.
Czytaj także: Twórcy „Ucha prezesa” o trzecim sezonie serialu