Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Bramy ogrodu

Rozmowa z Szabolcsem Esztenyim

'Improwizacja to nauką mowy muzycznej, szkołą świadomego i twórczego posługiwania się dźwiękami' - wywiad z Szabolcsem Esztényim.

Iwona Mironiuk i Szabolcs Esztényi - oboje wzięli udział w nagraniu płyty "Bramy ogrodu" (DUX 2007), zawierającej kompozycje Esztényi'ego.

Szabolcs Esztényi, kompozytor, pianista, improwizator i pedagog pochodzenia węgierskiego; ur. 20 grudnia 1939, Budapeszt. Od 1969 mieszka w Polsce.
Współpracował z wybitnymi artystami, m.in. Jerzym Artyszem, Andrzejem Hiolskim, Heinzem Holligerem, Romanem Jabłońskim, Jadwigą Kotnowską, Kwartetem Wilanów, Haliną Łukomską, Olgą Pasiecznik, Jadwigą Rappé, Warsztatem Muzycznym Zygmunta Krauzego, Jerzym Witkowskim, Iwoną Mironiuk. Dokonał wielu prawykonań dzieł polskich kompozytorów oraz nagrań archiwalnych dla Polskiego Radia. Od wielu lat współpracuje również z Ferencem Lantosem i Márią Apagyi, twórcami kreatywnej pedagogiki muzyczno-wizualnej i założycielami Wolnej Szkoły Artystycznej w Pécs na Węgrzech.
Szabolcs Esztényi jest laureatem I nagrody I Ogólnopolskiego Konkursu Improwizacji Fortepianowej (1968). W 1988 otrzymał medal Związku Kompozytorów Polskich za popularyzację polskiej muzyki współczesnej, w 1989 – nagrodę „Orfeusz” przyznaną przez Sekcję Krytyków Stowarzyszenia Polskich Muzyków za wykonanie utworów Tomasza Sikorskiego na 32. Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, a w 1993 – doroczną Nagrodę Związku Kompozytorów Polskich. Od 1998 jest profesorem sztuk muzycznych. (za: Polskie Centrum Informacji Muzycznej)



Czy to możliwe, aby jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów oraz pianistów wydał pierwszą autorską płytę dopiero w wieku 68 lat? Owszem, pod warunkiem, iż jest to „idealista w starym stylu”, całkowicie oddany swojej misji edukacyjnej i unikający promowania własnej twórczości. Jednakże osobowość Szabolcsa Esztényi zdaje się być również dziełem zupełnie innej epoki, w której indywidualne losy oraz artystyczne perypetie kształtowane były raczej przez polityczne oraz historyczne zawieruchy niż przez stylistyczne mody oraz rynkowe trendy. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ten „trudniejszy” świat kształtował o wiele ciekawszych ludzi...


Pana twórczość kompozytorska związana jest niemal wyłącznie z fortepianem. To oczywiste rozwiązanie dla znakomitego wirtuoza, ale powody są chyba o wiele głębsze?

Owszem. Do połowy XX wieku fortepian uznawany był za króla instrumentów. Potem na łonie awangardy, zwłaszcza amerykańskiej, pojawiły się głosy mówiące o wyczerpaniu się jego możliwości. Frederic Rzewski nazwał go „czarną trumną muzyki współczesnej”. Wydaje mi się, że nie do końca miał rację, a w moich utworach staram się to udowodnić. Silnie zainspirowały mnie eksperymenty Cage’a z preparacją fortepianu. Te polegały jednak na kwestionowaniu natury instrumentu, przekształcaniu go w rodzaj perkusji poprzez umieszczanie pod, pomiędzy oraz między strunami różnych przedmiotów. Ja natomiast stawiam sobie za cel wykorzystanie i poszerzenie repertuaru środków klasycznej literatury fortepianowej, a nie jej zaprzeczenie. Poza efektami perkusyjnymi, interesuje mnie także naturalny rezonans, odmienne niż uderzanie w klawisz sposoby pobudzania strun, wreszcie nowe wizje faktury oraz kolorystyki fortepianowej. Dlatego twierdzę, że nie posługuję się „fortepianem preparowanym”, lecz „fortepianem totalnym”.

Tak rozumiane poszerzanie możliwości jest zresztą wpisane w historię tego instrumentu. Przecież pojawił się on jako następca pozbawionego możliwości dynamicznych klawesynu. Potem wszyscy wybitni twórcy – Beethoven, Chopin, Liszt, Debussy – odkrywali coraz to nowe jego oblicza. Nawet „niewinnny” Mozart! Przecież w „mozartowskim forte” chodzi przede wszystkim o specyficzne śpiewne „wibrato” powstające na skutek drgania drewnianej ramy wówczas jeszcze małego instrumentu.

Ten sposób myślenia łączy Pana z Tomaszem Sikorskim, Zygmuntem Krauze oraz Pawłem Szymańskim, których utwory często Pan wykonuje. Można by nawet postawić tezę, że Wasza czwórka stworzyła rodzaj „nowej szkoły” fortepianowej, odrębnej zarówno wobec kanonów XIX-wiecznych, jak i awangardowych...

Myślę, że nie byłaby to przesada, szczególnie, jeśli chodzi o twórczość wspomnianych trzech wybitnych kompozytorów i moich przyjaciół. Zresztą bardzo dużo się od nich nauczyłem. Sikorski zainteresował mnie „muzycznością ciszy” oraz „głębią brzmienia”: wewnętrznym bogactwem pojedynczego tonu, jego barwą, strukturą harmoniczną, procesami wybrzmiewania. Krauzego uważam za geniusza formy, budowanej często w oparciu o bardzo skromny materiał motywiczny. Z kolei Paweł Szymańki, który jako jedyny z nas nie jest pianistą, zrewolucjonizował postrzeganie faktury fortepianowej. Jego „Dwie etiudy”, z których druga jest mi dedykowana, to bezsprzecznie arcydzieło. Wyrafinowana polimetria, układ zapętleń faz rytmicznych oraz niekonwencjonalna dyspozycja rejestrowa czynią z nich zresztą utwór o ogromnych walorach pedagogicznych, co wykorzystuję w mojej pracy zarówno w akademii muzycznej, jak i w szkole muzycznej.

Pańskie zajęcia z improwizacji przeszły już do legendy. Można odnieść wrażenie, że są one dla Pana ważniejsze niż działalność kompozytora i wykonawcy?

Zdecydowanie tak. Inaczej nie poświęcałbym im czterdziestu sześciu godzin tygodniowo w trzech szkołach! Można powiedzieć, że na twórczość przeznaczam nadwyżki energetyczne, jakie pozostają mi z pracy pedagoga. Stąd niezwykle skromny katalog moich kompozycji.

Improwizacja to pierwiastek traktowany byle jak we współczesnej edukacji muzycznej, może z wyjątkiem kształcenia organistów oraz artystów jazzowych. Zapomina się, że jest to nieodzowny składnik procesu kompozycji oraz wykonawstwa. Dzieci uczy się dziś wyłącznie perfekcyjnego wykonania „drukowanego tekstu”. Przypomina to trochę naukę recytacji wiersza bez znajomości języka... A improwizacja jest właśnie nauką mowy muzycznej, szkołą świadomego i twórczego posługiwania się dźwiękami.

Często na moje zajęcia w akademii trafiają znakomicie wyszkoleni „recytatorzy”, którzy postawieni przed koniecznością samodzielnego myślenia i uruchomienia wyobraźni, rozkładają ręce w akcie bezradności. Z reguły udaje im się w końcu otworzyć i „powiedzieć coś od siebie”. Szkoda, że nauka mowy muzycznej rozpoczyna się dla nich dopiero na wyższej uczelni, po dobrych kilkunastu latach formalnej edukacji... Dlatego właśnie naukę improwizacji uważam za swoją najważniejszą misję.

Wiem, że nie od początku uprawiał Pan improwizację. Jak narodziła się Pana trzecia – po wykonawstwie oraz kompozycji – pasja?

W pewnym sensie improwizacja od początku wpisana była w mój muzyczny rozwój. Już jako dziecko miałem skłonność do powtarzania zasłyszanych dźwięków, melodii, rytmów, harmonii na „swój własny sposób”. Na tym właśnie polega naturalna muzykalność, o której – w trakcie nauki „recytacji” – najczęściej się zapomina.

Tak naprawdę wszystko zaczęło się w 1968 roku, gdy wygrałem I Ogólnopolski Konkurs Improwizacji Fortepianowej. To było spore zaskoczenie, bowiem wcześniej nie poświęcałem szczególnej uwagi tej formie twórczości. Dowodzi to tylko faktu, iż spontaniczna kreatywność jest nieodłącznym składnikiem prawdziwej muzykalności. Od tej pory improwizacja stała się dziedziną, z którą jestem najczęściej kojarzony. W gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko temu – przecież jako pedagog poświęciłem niemal całe życie nauczaniu tej właśnie umiejętności. Zaprojektowałem również pięć „Muzyk kreowanych” przeznaczonych do mojej autorskiej improwizacji.

Chciałbym cofnąć się w czasie jeszcze dalej. Jak doszło do tego, że Polska stała się Pana drugą ojczyzną?

Jak w przypadku wielu ludzi mojego pokolenia, o wszystkim zadecydowała polityka. Jako siedemnastoletni uczeń sekcji fortepianu w konserwatorium brałem czynny udział w węgierskiej rewolucji antykomunistycznej 1956 roku. Wciąż mam przed oczami widok ciężarnych kobiet zastrzelonych przez służbę bezpieczeństwa. Ja pomagałem dostarczać broń opozycjonistom. Niestety ktoś na mnie doniósł. Pojawiły się problemy w szkole średniej – z trudem zdałem maturę. „Zablokowano” mi też studia wyższe. Najpierw nie zostałem przyjęty na kierunek instrumentalny pod pretekstem braku miejsc. Pamiętam, że na egzaminie wstępnym zadawano mi niemal wyłącznie pytania o charakterze politycznym, doszukiwano się jakichś „nieprawomyślności” i praktycznie nie pozwolono mi zagrać na fortepianie. W rezultacie dostałem się na trzyletni tak zwany „przygotowawczy” kurs kompozytorski w konserwatorium. Tam spotkałem wyśmienitego profesora, który pokazywał nam „zakazane” partytury Schönberga, Weberna i Messiaena. Zapragnąłem wtedy pisać muzykę. Uniemożliwiono mi jednak kontynuowanie nauki na studiach wyższych i niewiele brakowałoby, a zostałbym wcielony do wojska. Na szczęście udało mi się wyjechać do Polski, gdzie od paru lat mieszkała z mężem moja siostra, wybitna tłumaczka. W PRL panowała wówczas post stalinowska odwilż, więc przywitano mnie tu z sympatią i po udanym egzaminie wstępnym pozwolono studiować fortepian, a następnie kompozycję.

Przez te lata moją muzyczną ojczyzną stała się Polska. W 1968 roku ożeniłem się z polską pianistką i osiadłem na stałe w Warszawie. Kulturowo związany jestem jednak z rodzimymi Węgrami. Nigdy nie przyjąłem podwójnego obywatelstwa, co do upadku komunizmu bardzo utrudniało mi wyjazdy na Zachód. Po dziś dzień jakoś nie znalazłem czasu, żeby wstąpić do ZAIKS’u - teoretycznie moje prawa autorskie chronione są przez analogiczną organizację na Węgrzech, a w praktyce nikt się nimi nie zajmuje. Jak już mówiłem, obowiązki pedagoga nie pozostawiają mi czasu na nic innego.

Myślami cały czas jestem w domu rodzinnym w Budapeszcie. Utraciliśmy go bezpowrotnie po śmierci rodziców, bowiem stanowił własność komunalną. To była stara, piękna architektura, jeszcze z czasów monarchii austro-węgierskiej. Dom leżał niemal nad brzegiem Dunaju, a otaczał go wielki, przepiękny ogród. Tytuł mojego albumu nawiązuje właśnie do utraconego raju dzieciństwa...

Rozmawiał Michał Mendyk

Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną