Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Nie karmić mitów!

Peter Hook, Ian Curtis, Bernard Sumner (Albrecht) i Stephen Morris w roku 1980 Fot. Harry Goodwin / BE&W Peter Hook, Ian Curtis, Bernard Sumner (Albrecht) i Stephen Morris w roku 1980 Fot. Harry Goodwin / BE&W
Historia Joy Division w obiektywie kamery Antona Corbijna, czyli pytania bez jednoznacznych odpowiedzi.

Biografia Joy Division nie jest przesadnie obfita, ale jak się okazuje można wciąż z niej czerpać do woli. Przekonuje o tym zremasterowana wersja ostatniej płyty zespołu "Closer" wydana w tym roku, uzupełniona o kolejne podczyszczone nagrania koncertowe, wśród których szczególnie może cieszyć wersja live największego przeboju Joy Division "Love Will Tear Us Apart". Utwór ten stał się singlowym przebojem dopiero po śmierci Iana Curtisa, a teraz może odegrać rolę kolejnego wabika na nowych fanów manchesterskiego zespołu.

Biorąc pod uwagę fakt, że Joy Division zakończył działalność w maju 1980 roku po samobójstwie wokalisty i lidera, trzeba przyznać, że wciąż fanów tych jest sporo. Na dorobek grupy powoływały się zespoły w latach 80. ubiegłego wieku, nie brakuje ich także dzisiaj, by wspomnieć dwa najsłynniejsze ostatniego czasu - amerykański Interpol i angielski The Editors.

Historia Joy Division jest niedługa. Grupa Warsaw przechrzczona potem na Joy Division, stała się jednym ze sztandarowych zespołów wydawnictwa Factory Records, zrzeszającego niepokorne formacje wyrosłe na popularności angielskiej rewolty punkrockowej (i nie tylko) takie jak Cabaret Voltaire, A Certain Ratio, czy Durutti Column. Czas działa na korzyść zespołu. Nie dość, że ciągle jest o nim głośno, a w sieci krążą dziesiątki niepublikowanych nagrań koncertowych, to ostatnimi czasy o grupie Iana Curisa, Bernarda Albrechta, Petera Hooka i Stephena Morrisa powstały dwa filmy. Pierwszy z nich - "Joy Division"- to dokumentalny obraz nakręcony przez znanego ze współpracy z Radiohead ("Meeting People Is Easy") Granta Gee. Drugi to fabularny "Control" Antona Corbijna.

Kiedy Corbijn, holenderski fotograf, wiele lat temu po raz pierwszy zetknął się z zespołem Joy Division, nie miał powodów do radości. Został potraktowany chłodno, jak kolejny z rzędu rzemieślnik, który dostał zlecenie na zrobienie kilku fotek. A przecież to ze względu na atencję dla muzyki tego właśnie zespołu postanowił wyjechać z rodzinnego kraju i przenieść się do Anglii. Zdjęcia grupy zrobione przez niego dla czasopisma "New Musical Express" zdobyły jednak spore uznanie, nie tylko w rodzimej redakcji, ale i wśród muzyków Joy Division. Ale dopiero teraz, po 30. latach, Corbijn ma powód do prawdziwej satysfakcji. Film w jego reżyserii o Ianie Curtisie został dobrze przyjęty przez byłych muzyków grupy, fanów zespołu, a także jury poważnych festiwali.

A to dopiero reżyserski debiut Corbijna - fotografa, który od dziesięcioleci współtworzy warstwę wizualną współczesnej ambitnej muzyki pop. Zdjęcia jego autorstwa widnieją na tak charakterystycznych okładkach płytowych jak "The Joshua Tree" i "Achtung Baby" U2, "Automatic For The People" R.E.M. czy "Violator" Depeche Mode (okładki, teledyski i wizerunek pojedynczej róży współtworzyły niezwykle charakterystyczny image grupy najwierniejszych fanów zespołu).

Fabuła filmu jest prosta: Warsaw, zespół-legenda muzyki punkowej, przyjmuje do swojego składu wokalistę Iana Curtisa. Wszyscy razem, już jako Joy Division, koncertują, nagrywają dwie płyty i "mają widoki na przyszłość". Jednak w przeddzień amerykańskiej trasy koncertowej Curtis popełnia samobójstwo i kariera Joy Division załamuje się. Ale "Control" to nie zbeletryzowana sensacyjna historia zespołu, a raczej niejednoznaczna opowieść o jego tragicznie zmarłym liderze: epileptyku, ojcu niezdolnym do uniesienia ciężaru ojcostwa, słabym psychicznie mężu, nadwrażliwcu wprzęgniętym przez państwo w kierat pracy biurowej i niezdecydowanym kochanku. Trudno pogodzić wszystkie te role bez odpowiedniej dawki samokontroli, której Curtisowi zabrakło, co dobitnie widać w ostatnich ujęciach filmu. Nareszcie też widać, że wbrew powszechnemu przekonaniu, nie tylko obejrzany ostatniego wieczora "Stroszek" Wernera Herzoga dał bodziec do samobójczych poczynań. Była też kolejna kłótnia z żoną, był alkohol i Iggy Pop z analoga pod znaczącym tytułem "The Idiot".

Obraz charyzmatycznego frontmana jest także pretekstem do zaprezentowania historii Joy Division. Zwolennicy niewesołej muzyki manchesterskiego zespołu powinni być zadowoleni. Role poszczególnych muzyków zostały obsadzone z dobrym wyczuciem, realia życia z tras koncertowych są sugestywne, a proces tworzenia nowych utworów - prawdopodobny, chociaż ograniczony do scen nagrywania kolejnych ścieżek w studiu. W podkładzie muzycznym wykorzystano również utwory Davida Bowiego, Roxy Music, The Sex Pistols, a także Kraftwerk, i przede wszystkim - Joy Division.

Pierwotnie planowano, aby nowe wersje swoich utworów nagrał New Order, lecz okazało się, że aktorzy grający muzyków są na tyle zdolni, a muzyka Curtisa i przyjaciół na tyle nieskomplikowana, że pozwolono aktorom na samodzielne wykonanie sekwencji koncertowych. I brzmią one koncertowo! Fragmenty występów zespołu są jednym z atutów "Control", obok wspaniałej kreacji Sama Riley'a w roli Iana Curtisa i czarno-białych zdjęć Martina Ruhe.

Film zebrał nie tylko pochwały, ale i kilka znaczących nagród (ostatnio na Festiwalu Filmowym w Edynburgu). Zobaczyć go można było na zakończenie tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Polski dystrybutor „Control", Gutek Film, zapowiedział wejście obrazu na ekrany kin na początku przyszłego roku. Miejmy nadzieję, że reżyserski debiut Antona Corbijna nie będzie tylko pojedynczym urozmaiceniem fotograficznej pracy we własnym atelier. Kto następny w kolejce do corbijnowskiej biografii z aspiracjami do ambitnego kina? Poczciwy Captain Beefheart? Zmienny w nastrojach Nick Cave? A może nieprzewidywalny Tom Waits?

Jak dziwacznie można wykorzystać pozostałości spuścizny Joy Division udowodniła niedawno pewna firma obuwnicza, która wypuściła na rynek serię trampek ozdobionych graficznym motywem wziętym z debiutanckiej płyty Joy Division - "Unknown Pleasures". Corbijnowi nie chodzi jednak o epatowanie ikonografią i karmienie mitów zrodzonych przez popkulturę. Swoim filmem pokazuje, że na jej obrzeżach jest również miejsce na podstawowe pytania o tworzących ją ludzi, dając sobie jednocześnie prawo do niejednoznacznych odpowiedzi.

Takie pytania trzeba zadawać z wyczuciem i ze smakiem. Czy nie zabrakło ich na przykład twórcom polskiego hołdu dla Joy Division - płyty "Warszawa. Tribute to Joy Division"? Pomysł wydawał się skazany na sukces - zespoły sceny niezależnej, korzystając z mody na kowery, przedstawiły swoje wersje kompozycji Joy Division. Nie sprostały one jednak niełatwemu, jak się okazało, zadaniu, bo płyta nie cieszyła się uznaniem wśród muzycznych recenzentów, a i publiczność nie kupiła polskich wersji manchesterskiego zespołu. Nawet ci z wykonawców, którzy zdobyli już uznanie bardziej wymagającej widowni, tym razem nie byli przekonywujący w obcym im repertuarze. Wciąż czekamy na polskiego Antona Corbijna i tych, którzy chcieliby i mogliby zagospodarować muzyczną schedę po Ianie Curtisie.

Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną