Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Sama nie samotna

Nowa singielka nie przybyła z kosmosu ani nie urodziła się wczoraj. Po prostu stała się widzialna, z drugiego planu przeszła na plan pierwszy. © Debi Treloar / BEW Nowa singielka nie przybyła z kosmosu ani nie urodziła się wczoraj. Po prostu stała się widzialna, z drugiego planu przeszła na plan pierwszy. © Debi Treloar / BEW
Niezamężna heteroseksualistka po czterdziestce to najsłabiej opisana postać w historii – twierdzi brytyjska pisarka Carol Clewlow, której opowieść „Singlom żyje się lepiej” znalazła się na półkach naszych księgarń, obok „Nowej singielki” i „Rozkoszy życia w pojedynkę”.

Stare panny zapisały się gdzieś na marginesie dziejów jako najbardziej odstręczające, godne pożałowania istoty. Opisywano je jako „uschnięte drzewa”, „naczynia wypełnione kwasem”, przedstawiano jako problem społeczny. W połowie XIX w. w Anglii planowano nawet masową wywózkę starych panien do kolonii. Plan się nie powiódł, ale często wspominany jest dziś w literaturze feministycznej jako przejaw skrajnej mizoginii minionych wieków.

W Polsce stara panna wyglądać może jak sczerniałe, spracowane, poczciwe kobiecisko zanoszące się kaszlem, czyli Marta z „Nad Niemnem”. Albo – nie zapominajmy – sama Eliza Orzeszkowa. Większość dawnych pisarek, na czele z Jane Austen, zalicza się do tego prześladowanego grona. Nawet jeśli twierdzenie o całkowitej marginalizacji samotnych kobiet w kulturze jest przesadzone, na pewno rosnących rzesz samodzielnych, mobilnych i aktywnych zawodowo obywatelek nie może dziś zadowolić XIX-wieczna opowieść o tragedii staropanieństwa, wyschniętym sercu i zmarnowanym życiu. Problem jednak w tym, że innych opowieści wciąż znamy bardzo niewiele. Zgodzić się należy z Carol Clewlow, która pisze, że heteroseksualna singielka w średnim wieku to figura znacznie mniej upolityczniona niż lesbijka, niż gej, niż kobieta w wieku reprodukcyjnym. Jej zasadniczy atrybut to niewidzialność.

Singielki nie są z kosmosu

Tymczasem – jak pisze amerykańska socjolożka Ellen Kay Trimberger, autorka książki „Nowa singielka” – w 2000 r. w Stanach Zjednoczonych 38 mln kobiet żyło bez partnerów, z czego 12 mln przekroczyło 45 rok życia. W Polsce, gdzie według danych GUS 26 proc. wszystkich gospodarstw domowych to gospodarstwa jednoosobowe, a sondaże opinii pokazują, że nawet jedna trzecia pytanych kobiet skłonna jest wyobrażać sobie własną przyszłość jako dalsze życie w pojedynkę – nietrudno przewidzieć rosnącą liczbę nowych singielek.

Nie należy ich jednak mylić z młodymi osobami, które już dziś określają się w ten sposób i współtworzą gigantyczne stado singli europejskich, liczące ponoć 160 mln osób obojga płci. „Nowa singielka” Trimberger i stara panna, której Carol Clewlow poświęciła swoją niby-powieść „Singlom żyje się lepiej. ABC dla starych panien”, to ta sama postać, jeszcze nie do końca rozpoznana w kulturze. Dojrzała kobieta stojąca gdzieś między stereotypami a własną, na nowo zdefiniowaną, tożsamością. O ile młodych singli wielkomiejskich wyraźnie wziął na cel marketing i reklama – wszak w Europie 40 proc. wydatków na żywność i 60 proc. na produkty pielęgnacyjne przypada na osoby żyjące w pojedynkę – urynkowienie stylu życia singielki w okresie zbliżonym do menopauzy następuje znacznie wolniej.

Trimberger nie kryje, że „Nowa singielka” to książka z tezą. Pełno tu udokumentowanych spostrzeżeń, wnikliwie opisanych zjawisk socjologicznych, ale i zdań w rodzaju „Dorothy Sawyer (dziś kobieta pięćdziesięciokilkuletnia), która właśnie weszła do pokoju, była w doskonałej formie, wyglądała młodziej niż osiem lat temu, kiedy spotkałam ją po raz pierwszy. (...) Jej ładna twarz i krótka fryzura wyglądały bardziej naturalnie, a szczupła postać promieniała pewnością siebie i poczuciem bezpieczeństwa”. Co takiego wydarzyło się w życiu Dorothy? Obok gimnastyki i pieszej turystyki zaczęła uprawiać nowy sport – żeglarstwo! Śmieszne? Może i tak, ale zarazem najprawdziwsze i najprostsze w świecie.

Autorka pokazuje i stale podkreśla, jak zbawcze dla kobiecej samooceny i poczucia życiowej satysfakcji jest porzucenie mitu bratniej duszy, połówki czy tego jedynego. Innymi słowy – przestań szukać mężczyzny, a wszystko ułoży się znakomicie. Takie mniej więcej jest przesłanie książki. Nie różni się ono specjalnie od terapeutycznych oczywistości na temat granic, autonomii, samosterowności i bogatych relacji ze światem, budujących udaną egzystencję. Odkryciem Trimberger jest pomysł rozpisania słusznych tez na długo dokumentowane i szczegółowo opowiadane konkretne biografie.

Tożsamość nowej singielki odtwarza, a zarazem tworzy się w narracji, w opowieści. Stereotypowa narracja o romansie, miłości i małżeństwie przynosi tak wielu kobietom gorycz niespełnienia, skoro wielkie miłości znamy głównie z ekranu i kart groszowych powieści. Należy zatem ukonstytuować różnorodne wzory społecznych ról, inne niż tylko bycie żoną czy kochanką. Nie trzeba ich wymyślać. Nowa singielka nie przybyła z kosmosu ani nie urodziła się wczoraj. Po prostu stała się widzialna, z drugiego planu przeszła na plan pierwszy. Historie zdobywania wykształcenia, brania kredytów, rozpadania się związków, rodzenia dzieci, kariery i przyjaźni to rodzaj feministycznej opery mydlanej tworzonej przez samo życie, z lekka tylko podredagowane dla potrzeb pedagogiki i pokrzepienia serc.

Ona w luce

Uleczenie nieszczęśliwych samotnych kobiet jest według Timberger bardzo proste. Wystarczy zaszczepić w nich inny, pozytywny model lektury i przeżywania własnej egzystencji. Ceni się tu swobodę nawiązywania relacji seksualnych, ale i afirmuje świecki celibat, wielki temat tabu współczesnej kultury. Nieoceniona jest rola przyjaźni, więzi międzypokoleniowych, wspólnot sąsiedzkich, pasji poznawczych i komfortu prywatnej przestrzeni. Od rekapitulacji przełomowych doświadczeń rewolty lat 60. do opisów chorób i umierania singielek, otoczonych opieką sieci przyjaciół i krewnych, poznajemy i odczarowujemy doświadczenie uczestniczek wielkiej, społecznej zmiany.

Tak, było warto – mówi nam Trimberger, jedna z tych kobiet, które wypróbowały pomysły na życie niemożliwe do pomyślenia dla pokolenia ich matek. Została naukowcem, mieszkała w komunie, sama adoptowała dziecko. Dziś, jak pisze, prowadzi życie w gruncie rzeczy tradycyjne, spokojne i stabilne. Swoboda, jaką wypracowały kobiety jej pokolenia, jest – wedle jej określeń – połączeniem alternatywnego stylu życia z autonomią proponowaną przez współczesny, amerykański kapitalizm.

Postulaty formułowane na końcu książki są proste, niemal minimalistyczne. Chodzi o uznanie i respektowanie przez politykę społeczną zmian, jakie zaszły w strukturze związków międzyludzkich. Opieka nad chorym przyjacielem czy dzieckiem zaprzyjaźnionej samotnej matki może być równie poważnym powodem wzięcia urlopu, co choroba współmałżonka czy wychowywanie własnych dzieci.

Trimberger ukazuje, że jej nowa singielka to postać wypełniająca groźną lukę, tworzoną przez neoliberalną kulturę pomnażania zysku i słabnącą rodzinę nuklearną. Newralgiczna kwestia opieki, troski i bliskości, koniecznych dla życia starców, dzieci i chorych, jest nie do udźwignięcia na dłuższą metę dla pojedynczej osoby i obca rozwiązaniom rynkowym. Znów okazuje się domeną samotnych kobiet, gotowych dzielić się własnym czasem i poczuciem odpowiedzialności z członkami niehierarchicznej, poziomo ustrukturowanej społecznej sieci.

Na dowód, że słuszne jest twierdzenie Trimberger, że było warto oraz że tytuł książki Carol Clewlow „Singlom żyje się lepiej” jest prawdziwy, wystarczy sięgnąć po inną jeszcze, wydaną właśnie niewielką książeczkę. „Rozkosze życia w pojedynkę” Marjorie Hills to bestsellerowy poradnik amerykański, wydany po raz pierwszy w 1936 r. Po co? Zapewne dla zabawy i nauki. Hills, redaktorka amerykańskiego „Vogue’a”, przez lata uczyła samodzielnie zarabiające Amerykanki, jak elegancko urządzać malutkie mieszkania, jak podejmować panów drinkiem, jak dbać o własny rozwój intelektualny uczęszczając na odczyty, prelekcje, koncerty i dyskusje.

Bystro podpatrzone i zabawnie opowiedziane realia życia przeciętnych nowojorczyków z lat 30. mają, rzecz jasna, nostalgiczny urok. Ale budzą też zgrozę. Czego tu nie ma! Czarna służąca, wynajęta za grosze, i sfingowane telefony od wielbicieli, aby przyjaciółka z rodzinnego miasta nabrała się na jednoosobową komedię pt. „odniosłam sukces w wielkim mieście”. Nakaz milczenia o sprawach, na których się znamy, skoro może to wprawić panów w zakłopotanie. Peniuary, kwiaty w wazonie i śniadania jedzone w łóżku jako obowiązkowy składnik walki o własny status społeczny.

Cel: mąż

Hills, sama przez wiele lat niezamężna, sympatyzuje z sufrażystkami, trzyma się jednak żelaznej zasady znanej wszystkim pariasom: „Nie przesadzać!”. We wszystkim zachowaj umiar – oto klucz do sukcesu, czyli do... zawarcia małżeństwa. Nie bądź ani zbyt mądralińska, ani zbyt zmysłowa. Przezorna, dowcipna, zrównoważona, a zarazem wesoła. Pod żadnym pozorem nie stawiaj celów matrymonialnych na szczycie swojej hierarchii, bo tego potencjalni narzeczeni boją się najbardziej. Jeśli już w ogóle musisz to robić, poluj z ukrycia. Najlepiej zapomnij o łowach, znajdź ciekawe hobby, spraw, że świat dostrzeże w tobie Osobę Interesującą. Wówczas nie zabraknie ci zaproszeń na kolacje, koktajle i brydże, a tam, jak wiadomo... najłatwiej kogoś poznać. Istna kwadratura koła!

Korzenie tej pedagogiki tkwią w mizoginicznych XIX-wiecznych historiach o nadliczbowych, zbędnych, bezużytecznych starych pannach, darmo jedzących chleb i znoszących najsroższe upokorzenia. W czasach, gdy Hills pisała swój uroczy w istocie poradnik, kobiety i dziewczęta niedawno wyruszyły do wielkich miast po skromne, ale własne zarobki i niezbędny w tej sytuacji nowy styl życia. Świeże, nowoczesne wątki w „Rozkoszach życia w pojedynkę” to oczywisty kontekst emancypacyjny, sprzedawany jednak bardzo ostrożnie. Autorka stosuje zasadę, że wychowankę należy najpierw oswoić, potem nauczyć jeść nożem i widelcem, pokazać, jak ma się ubrać, ogarnąć abrakadabrę własnych finansów oraz nabyć ostrożność w stosowaniu wyskokowych trunków. Potem – w niektórych przypadkach – pojawia się możliwość przyjęcia rewolucyjnego przekazu: „jesteś samodzielną istotą, kieruj własnym życiem, jeśli sama się nie uszczęśliwisz, nikt tego nie zrobi za ciebie”.

Prawdy przekazywane przez Hills, Clewlow i Trimberger są w istocie uniwersalne i ponadczasowe. Zdumiewa ogrom pracy, jaką kobiety od wieków gotowe są wkładać w samodoskonalenie. Na szczęście – jak wynika z tych lektur – na ogół owocuje to również nieznacznym udoskonaleniem świata.

Polityka 19.2008 (2653) z dnia 10.05.2008; Kultura; s. 64
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną