Meksykański pisarz Guillermo Arriaga odnosił już spore sukcesy w Hollywood, pisząc nietypowe, kameralne scenariusze, m.in. do poetyckiego westernu Tommy’ego Lee Jonesa „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady” oraz trzech dramatów Alejandra Gonzalesa Inarritu („Amores Perros”, „21 gramów”, „Babel”). Teraz z powodzeniem wziął się za reżyserię. Jego debiutancki melodramat „Granice miłości” stylistycznie nie odbiega zbytnio od filmów wcześniej kręconych na podstawie jego tekstów.
To również pełna melancholii, niechronologicznie opowiadana historia o powiązanych ze sobą w niejasny sposób tragediach, konsekwencjach wyborów, na które bohaterowie nie mają większego wpływu, o destrukcyjnej sile pamięci i próbach przezwyciężenia fatum. W kilku równolegle prowadzonych wątkach Arriaga przedstawia losy czterech ciężko doświadczonych kobiet w różnym wieku. Dziewczynki porzuconej zaraz po urodzeniu przez matkę. Nastolatki odpowiedzialnej za śmierć matki. Żony po pokonaniu raka i amputacji piersi wdającej się w romans. Oraz samotnej menedżerki rozpaczliwie poszukującej bliskości i ciepła w seksie z przygodnie spotkanymi mężczyznami. Każda z postaci, obarczona jakąś traumą, tajemnicą, psychiczną skazą, próbuje pokonać lęk, sama wymierzając sobie karę.
Oderwane od siebie epizody układają się w końcu w dość przejrzysty wzór, którego tematem jest krzywda, jaką sobie ludzie wyrządzają kochając w niewłaściwy sposób i nie znajdując zrozumienia u najbliższych. Jest to zarazem niesłychanie ciekawe studium złożonych relacji rodzinnych, gdzie niejasna wina matek – mimo najszczerszych chęci niepowtarzania ich błędów – odciska się na młodszym pokoleniu. Godne wyróżnienia kreacje stworzyły Charlize Theron, a zwłaszcza Kim Basinger sugestywnie oddająca emocjonalną szamotaninę dojrzałej kobiety rozdartej pomiędzy uczuciem lojalności do rodziny a namiętnością do kochanka.